Anselm Grün
Ramona Robben
Ustalać granice - szanować granice
Aby nasze wzajemne relacje były udane - duchowe impulsy
Tłumaczenie z niemieckiego: Ewa Anna Piasta
Anselm Grün i Ramona Robben, kierownicy duchowi wielu ludzi, zauważyli, iż aby wzajemna relacja była udana, konieczne jest zachowanie równowagi między ochroną siebie a otwarciem się, między dystansem a poświęceniem, co uwidocznione jest w historiach biblijnych i bajkach.
Ważne jest życie świadome. Istotne jest zakorzenienie we własnym wnętrzu i świecie wartości. Kto nie potrafi powiedzieć „nie”, kto zawsze chce spełniać wszystkie oczekiwania, doświadczy w końcu boleśnie swoich granic. Wielu ludzi żyje w sposób przerastający ich siły i możliwości.
Mężczyźni, którzy czują się zranieni w swoich granicach, wycofują się i zamykają w sobie. Chcą sami się ze wszystkim uporać. Pozostają w swoim świecie milczenia lub pracy, aż rana się zagoi. Kobiety zaś mają potrzebę wypowiedzenia swoich doświadczeń i zranień. Chciałyby wyjaśnić sytuację poprzez komunikację. Ostatecznie jednak każdy człowiek - kobieta czy mężczyzna - ma odmienny sposób ustanawiania i szanowania granic oraz reagowania na zranienia.
Aby wzajemne relacje były udane, potrzeba naszego szacunku wobec cudzej odmienności i posiadania ograniczeń. Romain Rolland podsumował to celnie: „Powinniśmy własne i cudze ograniczenia nie tylko szanować, ale nawet kochać. To jest klucz do udanego życia, klucz do szczęścia”.
Autorzy książki są głęboko przekonani, że tylko ten, kto jest świadomy własnych granic i akceptuje swoje ograniczenia, będzie potrafił je przekraczać, wychodzić poza wyznaczone „mury” naprzeciw drugiemu człowiekowi i nawiązać z nim głęboką relację - rzeczywiście go s p o t k a ć.
Anselm Grün OSB, ur. 1945 r., zarządza administracją wspólnoty Münsterschwarzach. Jest kierownikiem duchowym, organizuje i prowadzi liczne kursy. Wydał wiele publikacji z zakresu duchowości.
Ramona Robben, ur. 1958, dyplomowany pedagog socjalny, pracuje w poradnictwie duchowym, prowadzi kursy medytacji. W wydawnictwie Herder wydała (wspólnie z Anselmem Grünem): Znajdź swoją ścieżkę życia. Uzdrowić rany dzieciństwa - duchowe impulsy (Finde deine Lebensspur. Die Wunden der Kindheit heilen - Spirituelle Impulse).
Wprowadzenie
1. Granice zapobiegają kłótniom
O równowadze między bliskością a dystansem
2. Naruszenie granic
O nadużyciach i przywłaszczeniach
3. Granica jest czymś świętym
O respektowaniu i ochronie swojej przestrzeni
4. Żyjemy w obrębie ustalonych granic
O pysze i pokorze
5. Granice należy poznać
O jasnych regułach i koniecznych niesnaskach
6. Zdystansowanie się może być zbawienne
O zdrowej agresji i dystansie
7. Nie pozwolić naruszyć własnych granic
O presji zewnętrznej i własnym centrum
8. Ludzie nie posiadający granic
O postępowaniu z emocjami
9. Nie odczuwać własnej granicy
O żądzy i chorobie duchowej
10. Przyznać się do własnych ograniczeń
O tłumieniu i szczerości
11. Kiedy mamy już wszystkiego dosyć
O poczuciu winy i niepotrzebnym gniewie
12. Strategie „odgradzania się” i zachowania dystansu
O koniecznej samoobronie
13. Granice decydują o relacjach
O strachu przed utratą miłości i o udanej miłości
14. Przekraczać granice
O wyzwaniach i odwadze
15. On da pokój twoim granicom
O warunkach udanych relacji
16. Nie zważała na swoje ograniczenia
O środkach przeciw wyczerpaniu i wypaleniu się
17. Przekroczyć wskazania
O podwójnym obliczu naruszenia zakazów
18. Bezgraniczny pokój
O wielkiej tęsknocie i walkach we własnym sercu
19. Ograniczyłeś dni mojego życia
O prawdziwej mądrości sędziwego wieku
20. Granica śmierci
O pokoju w skończoności
21. Przejść ze śmierci do życia
O życiu w pełni
Zakończenie
Wprowadzenie
Podczas podejmowania kierownictwa duchowego powraca wciąż temat granic. Jest wiele osób poszukujących porady, które cierpią, ponieważ nie umieją zachować odpowiedniego dystansu. Nie potrafią powiedzieć „nie” i wciąż żyją pod wewnętrzną presją, iż muszą spełnić wszystkie oczekiwania, które są kierowane pod ich adresem. Uważają, że muszą spełnić wszystkie życzenia innych ludzi. Obawiają się powiedzieć „nie”, a wynika to ze strachu przed poczuciem wyobcowania i odrzuceniem. Niektórzy jedzą bez umiaru, nie dostrzegają granicy swoich możliwości i cierpią, gdyż nie potrafią sami sobie powiedzieć „stop”.
Inni znów stracili umiejętność odgradzania się od ludzi ze swojego otoczenia. Ich granice rozpływają się. Tacy ludzie spostrzegają natychmiast to, co czują inni. Nie jest to jednak pozytywne, ponieważ ich własne uczucia mieszają się ciągle z uczuciami innych. Tacy ludzie są narażeni na nastroje panujące w ich najbliższym otoczeniu i pozwalają, aby kierowały nimi emocje. Wspomniane osoby czasami mają nawet wrażenie, jakby się wtapiały w otoczenie. Żyją pozbawione ochrony. Ten, kto bada ich historie życia, zauważa zaraz, że przyczyny sięgają daleko wstecz. Ludzie nie posiadający granic doświadczyli często w dzieciństwie naruszenia ich własnej granicy. Takie doświadczenia są dla dotkniętych nimi bardzo bolesne. Sprawiają nie tylko cierpienie, ale mają też często różnorakie konsekwencje i długotrwałe skutki. Wszyscy potrzebujemy chronionej przestrzeni. Może się zdarzyć, że matka wejdzie bez pukania do pokoju córki lub pod jej nieobecność szpera w szufladzie i czyta pamiętnik. Później pojawiają się tego skutki: kto w dzieciństwie doznał naruszenia swojej prywatności, ten w dorosłym życiu ma często problemy w relacjach z innymi. Przykłady można by mnożyć. Wszystkie pozwalają stwierdzić, że nasze życie będzie wtedy udane, jeśli potoczy się w obrębie określonych granic.
Jak ma się rozwijać pomyślnie życie osoby, która pozostaje nieustannie w relacjach z innymi? Bez zdolności do odgradzania się nie można doświadczyć swojej własnej osoby, ani rozwinąć własnej osobowości. Już samo spojrzenie na znaczenie tego wyrazu coś nam na ten temat mówi: persona (teraz: „osoba”) znaczyło wcześniej „maska”; jest ona czymś, co trzymamy przed sobą. Poprzez maskę mogę nawiązywać kontakty z innymi. Łacińskie słowo personare oznacza „przebrzmiewać”. Za pomocą swojego głosu, swojej mowy docieram do drugiej osoby; w taki sposób odbywa się spotkanie. Aby spotkanie było udane, konieczna jest równowaga między zachowaniem granicy a przekraczaniem jej, między ochroną a otwarciem się, między separacją a darowaniem siebie. Muszę mieć świadomość swojej granicy. Dopiero wtedy będę mógł ją przekroczyć, aby wyjść do drugiego człowieka, spotkać się z nim i doświadczyć przez moment jedności.
Spotkanie odbywa się zawsze na granicy. Muszę dojść do swoich granic, aż na ich najdalszy kraniec, aby spotkać drugiego człowieka. Jeśli spotkanie się powiedzie, granice nie będą już więcej czymś sztywnym i dzielącym nas, staną się płynne. Na granicy i poza nią powstanie jedność. Spotkanie nie jest jednak czymś statycznym, ale żywym procesem. Po spotkaniu każdy powraca w obręb własnej przestrzeni - ubogacony doświadczeniem na granicy.
Dla francuskiego pisarza Romaina Rollanda prawidłowa postawa wobec własnych granic i ograniczeń stanowi klucz do szczęścia: „Szczęściem jest znać i pokochać swoje granice.” Jego zdaniem chodzi więc nie tylko o umiejętność odgradzania się, ale o poznanie swoich granic. Powinniśmy je także pokochać. Nie jest to niczym innym, jak zgodą na własne granice, wdzięcznością za ograniczenia, których doświadczamy w sobie samych i u innych. Klucz do szczęścia leży w umiejętności pokochania siebie samego w swoich własnych ograniczeniach i pokochania ludzi wraz z ich ograniczeniami. To nie przychodzi zawsze łatwo, gdyż najczęściej staramy się rozwijać takie wyobrażenie o sobie, które nie uwzględnia ograniczeń. Romain Rolland twierdzi jednak, że tylko ten, kto pogodzi się ze swoimi ograniczeniami i będzie miał do nich serdeczny stosunek, może liczyć na udane życie i szczęście.
Wielu ludzi jest dzisiaj przeciążonych i cierpi z powodu przepracowania. Stan ten może wynikać z różnych powodów. Najczęściej spotykanym powodem jest to, iż przeciążeni i wypaleni ludzie nie zważają na swoje granice. Żyją ponad stan i nagle zauważają, że stracili umiar wewnętrzny. Bez zachowania umiaru życie nie może się udać.
Istnieją jednak ludzie, do których odnosi się inna prawidłowość: z powodu ciągłego odgradzania się nie potrafią odkryć własnych sił i nigdy nie będą potrafili wyjść poza swoje ograniczenia; tkwią więc w swojej ciasnocie. O takich ludziach mówimy, że są bardzo ograniczeni. Nie widzą niczego poza czubkiem własnego nosa. Nie można na nich polegać, nie są w stanie poszerzyć ani swoich granic, ani granic swojej grupy, aby dokonać jakichś nowych zmian w życiu.
Kto porusza temat granic, będzie musiał dokonać konfrontacji z aktualnymi problemami. Obecnie dyskutuje się coraz częściej o wykorzystywaniu seksualnym, co było bardzo długo tematem tabu. Również w tej dziedzinie daje o sobie znać nieprzestrzeganie granic. Jedną z granic jest nasze własne ciało; dystans fizyczny jest tak samo ważny w kontaktach z innymi, jak bliskość. Bliskość jest zawsze wyrazem zaufania. Zaufanie może jednak zostać wykorzystane i zranione. Używamy czasami sformułowań, że „ktoś się do kogoś za bardzo zbliża”. Stosujemy je wtedy, kiedy zostają przekroczone jakieś granice. Pokusa wykorzystywania pojawia się przede wszystkim u ludzi zajmujących mocniejszą pozycję: u ojców, wujków, starszych braci, terapeutów, lekarzy, nauczycieli, a czasem nawet księży. Nie dostrzegają oni ani własnych granic, ani granic swoich podopiecznych i wykorzystują ich bliskość i zaufanie.
W czasie towarzyszenia duchowego spotykamy też ludzi, którzy nie chcą uznać naszych własnych granic. Nie potrafią zaakceptować słowa „nie”. Próbują wszelkimi sposobami przeforsować własne oczekiwania. Nie chcą zrozumieć, że my również posiadamy granice, których nie chcemy bez końca rozszerzać.
Również sprawy osobistego kształtowania życia występują w szerokim kontekście społecznym i politycznym. W świecie poddanym coraz większej globalizacji i uznającym coraz mniej granic ludziom trudno jest przyznać się do swoich własnych. Doświadczamy wprawdzie z jednej strony uczucia wolności, kiedy w obrębie Unii Europejskiej możemy swobodnie przemieszczać się z kraju do kraju i nie musimy poddawać się długim i nieprzyjemnym kontrolom granicznym; z drugiej strony doświadczamy też niebezpieczeństw wynikających z otwarcia granic. Zanika nasza tożsamość. Otwarte granice są też szansą dla kryminalistów. Wolność jest więc nie tylko zyskiem, wielu ludziom w związku z tym towarzyszy strach i niepewność.
W epoce wzrastających prędkości i ciągłego nacisku na efekt zmienia się też usposobienie człowieka i stosunek do życia. Wszystko chce się mieć równocześnie, natychmiast i w każdej chwili. Tak brzmi tajemna zasada społeczeństwa, zasada, według której żyje dzisiaj wielu ludzi. Bez wytchnienia gonią za szczęściem albo raczej za tym, co uważają za szczęście. Nasze czasy charakteryzują się brakiem umiaru i granic. Odczuwalne jest to nie tylko w życiu prywatnym, ale coraz częściej w życiu zawodowym, gdzie presja z powodu coraz trudniejszej sytuacji gospodarczej prowadzi do wzrastającego obciążenia, które przekracza często dopuszczalne granice. Wielu sądzi, że musi brać na siebie coraz więcej obowiązków, aby się dowartościować. Inni odczuwają też ciężar nadmiernej pracy nakładanej na nich przez przełożonych.
Dla wielu nie istnieją już żadne granice czasowe. Wszystko można załatwić w każdym momencie. W czasie podróży telefonuje się, aby poinformować innych, gdzie się obecnie znajdujemy. Nie wdajemy się w relacje z obcymi. Jedziemy do innych krajów, ale chcemy mieć nieustanny kontakt z domem. Tak zacierają się granice. Nie przekracza się już granicy oddzielającej to co swojskie, od tego co nieznane, ale się ją usuwa. Taki brak granic - w jakimkolwiek kontekście by się nie pojawił - nie wychodzi człowiekowi na dobre. Często wywołuje nawet choroby. Niektórzy terapeuci sądzą, że tak gwałtownie rozprzestrzeniająca się obecnie choroba zwana depresją jest krzykiem duszy chcącej wyzwolić się od braku granic. Depresja zmusza człowieka do patrzenia tylko na siebie. Ma go niby chronić przez „rozpłynięciem się”.
Kolejny zanik granic widoczny jest w obecnym konsumpcyjnym trybie życia. Chce się mieć wszystko w coraz większej ilości, wszystko musi być w zasięgu ręki i to natychmiast, w każdej chwili, jak tylko poczujemy na to ochotę. Ma to jednak podwójne oblicze: kiedy możemy wszystko kupić, trudno jest doświadczyć własnych granic. Coraz więcej osób zadłuża się. Ludzie nie potrafią wyznaczyć sobie granic konsumpcji, kiedyś długi staną się za ciężkie i wepchną ich w jeszcze bardziej bolesne granice.
Doświadczenia wypływające z kierownictwa duchowego i obserwacji współczesnych czasów zachęciły nas do zajęcia się problemem granic i ograniczeń. Szukaliśmy doświadczenia granic w Biblii i świadomie koncentrowaliśmy się na temacie ograniczeń w czasie rozmów duchowych i duszpasterskich. Byliśmy zdumieni, jak często spotykaliśmy się z tym problemem. Jeśli jest się wyczulonym na zagadnienie, pojawia się ono częściej. Nie chcemy pisać żadnej systematycznej psychologicznej czy społecznej rozprawy o sposobie obchodzenia się z granicami, ale pragniemy zwrócić uwagę na kilka aspektów, które stały się ważne w naszej pracy, które powiedzą coś o naszej obecnej sytuacji i które należą do istoty człowieka. Pomogą nam w tym biblijne obrazy i niektóre bajki łączące się z zagadnieniem lepszego rozumienia własnych doświadczeń. Aby zwrócić na to uwagę, już w tytułach poszczególnych rozdziałów zawarliśmy odnośniki do konkretnego fragmentu z Biblii. Niekiedy posłużyliśmy się cytatami z łacińskiego tłumaczenia Wulgaty. Tam częściej jest mowa o granicach, tłumaczenie najnowsze posługuje się trochę innymi obrazami. Słowa z Biblii i niektóre teksty bajek chcemy analizować pod kątem występowania w nich tajemnicy granic i odgraniczania się.
Książkę wielokrotnie redagowaliśmy, podczas wielu wspólnych rozmów wprowadzaliśmy niejedną korektę. Jeśli w tekście pojawia się słowo „my”, wyraża ono nasze wspólne doświadczenia. Jeśli pojawiają się sformułowania „ja”, „moja siostra” itd., wtedy odnoszą się one do poszczególnych autorów książki. Opisane doświadczenia najczęściej są owocem licznych spotkań z ludźmi. Ramona Robben towarzyszy w opactwie Münsterschwarzach gościom, którzy chcą na kilka dni zagłębić się w ciszę klasztoru. Ojciec Anselm Grün towarzyszy przede wszystkim kapłanom, zakonnicom i zakonnikom w domu rekolekcyjnym. W tekście nie podaliśmy, do jakich spotkań odnoszą się konkretne przykłady. Próbowaliśmy ponadto ukazać problematykę w sposób bardziej ogólny, niektóre przykłady zostały nieco zmienione, tak aby nie można było rozpoznać rzeczywistych osób. Ważne jest dla nas zachowanie osobistych granic ludzi, którzy przychodzą na rozmowy, dlatego przykłady losów i problemów osób, które znamy z doświadczenia i długiego czasu towarzyszenia duchowego, zostały przedstawione bardziej ogólnie.
1. Granice zapobiegają kłótniom
O równowadze między bliskością a dystansem
Konflikty interesów
Wytyczanie granic jest bardzo znanym tematem. Również w Biblii zajmuje on centralne miejsce. W historii Izraela odzwierciedla się historia ludzkości, a historia Izraela rozpoczyna się od Abrahama. Abraham słyszy wezwanie Boga, aby wyruszył ze swojej ojczyzny do kraju, który On mu wskaże. Granice jego własnego kraju stały się dla niego za ciasne. Bóg rozkazuje mu opuścić tę ograniczoną przestrzeń, w której żył dotychczas.
Abraham posłuchał tego polecenia, wziął swoją żonę i swego bratanka Lota wraz z całym mieniem, które wypracowali. Kraina Negeb, po której chodzili Abraham i Lot wraz ze swym dobytkiem, była już za ciasna dla ich obu. Wybuchały ciągłe spory między pasterzami Abrahama i Lota; pewnego razu Abraham rzekł do Lota: „Niechaj nie będzie sporu między nami, między pasterzami moimi a pasterzami twoimi, bo przecież jesteśmy krewnymi. Wszak cały ten kraj stoi przed tobą otworem. Odłącz się ode mnie! Jeżeli pójdziesz w lewo, ja pójdę w prawo, a jeżeli ty pójdziesz w prawo, ja - w lewo” (Rdz 13,8-9). Lot poszedł więc na wschód, a Abraham na zachód. Osiadł w Ziemi Kanaan. Chociaż Abraham zostawił za sobą dawne granice, musi zaraz wyznaczyć nowe, aby on i jego bratanek Lot mogli żyć w pokoju.
Jest to sytuacja znana nam wszystkim. Abraham i Lot są krewnymi. Mimo to pojawia się konflikt interesów. Dochodzi do kłótni, ponieważ nie ma wystarczającej ilości pastwisk dla bydła należącego do obydwu. Podobne historie zdarzają się również i dzisiaj. Bracia prowadzą sklep, ale dla dwóch jest tu za ciasno. Zamiast więc ciągle się kłócić, rozdzielają się i uzgadniają, jak podzielić dobytek. Jeśli będą żyć i pracować zachowując ustalony dystans, będą żyć w spokoju. Jeśli będą za blisko siebie, zaczną pojawiać się konflikty.
W każdej rodzinie może przydarzyć się coś podobnego. Odnosi się to nie tylko do stosunków z rodzeństwem, ale też z rodzicami. Na naszej drodze życia potrzebujemy najpierw bliskości rodziców i rodziny. Kiedyś przyjdzie taki czas, że będzie nam w tym środowisku za ciasno. Lepiej więc pokojowo się rozdzielić. Na swojej drodze życia muszę stworzyć własny obszar i wyruszyć do kraju, który Bóg dla mnie przygotował. Relacje bliskości i dystansu muszą nabrać nowego kształtu, abyśmy mogli budować trwały pokój.
Obszary rozwoju
Podobne historie znam z mojego środowiska zakonnego. Wśród misjonarzy, którzy w 1888 r. wyruszyli z St. Ottilien do Afryki Wschodniej, byli prawdziwi zapaleńcy, żądni przygód i pełni energii do pracy. Mieli jednak problemy ze sobą wzajemnie. Jeśli tacy zapaleńcy mają się zabrać wspólnie do jakiegoś dzieła, po jakimś czasie dojdzie na pewno do sporów. Tak więc jeden poszedł na wschód, a drugi na zachód. W ten sposób rozszerzyli obszar misyjny i tam, gdzie działali, odnosili wielkie sukcesy. Było więc z nimi tak, jak z Abrahamem i Lotem. Tylko dlatego mogli urzeczywistniać swoje idee, ponieważ podzielili między siebie obszar pracy. W taki sposób powstała zdrowa rywalizacja. Gdyby pozostali na jednym terenie, zwalczaliby się i blokowali nawzajem. Ich pragnienie niezależności i podział obszaru stały się błogosławieństwem dla wszystkich.
Ważna jest równowaga między bliskością a dystansem. Ciekawe jest uzasadnienie, jakim posługuje się Abraham przed rozstaniem się ze swoim bratankiem Lotem: „Jesteśmy krewnymi”. Właśnie z powodu tak bliskiego pokrewieństwa muszą się rozdzielić, aby każdy mógł żyć spokojnie w obrębie swoich własnych granic. Zbytnia bliskość może doprowadzić nawet między braćmi do konfliktów. Mimo istniejącego porozumienia zacznie dochodzić do kłótni, jeżeli będą mieszkać za blisko siebie. Historia biblijna argumentuje to w ten sposób, że było za mało obszaru dla dwóch stad bydła. Jest do przykład mający nam uzmysłowić, że każdy człowiek potrzebuje przestrzeni dla własnego rozwoju. Potrzebuje wolności, aby mógł żyć tak, jak mu to odpowiada. Jeśli przy tym ciągle wchodzi komuś w drogę, pojawiają się konflikty, chociaż istnieje jakaś nić osobistego porozumienia. W rodzinach nie jest inaczej niż w innych wspólnotach, w których ludzie żyją na wąskim obszarze. W konsekwencji, obojętnie czy na polu prywatnym, czy zawodowym, wzajemnie się kontrolują i ograniczają w swojej możliwości rozwoju. Aby członkowie jakiejś wspólnoty mogli żyć w zgodzie, należy ustanowić jasne granice. Obszar zadań powinien być jasno rozdzielony, aby każdy mógł odpowiednio rozwijać swoje zdolności. Konieczna jest też dobra współpraca, gotowość do przestrzegania określonych terminów i zachowywanie zarówno granic własnych, jak i tych należących do innego obszaru. Odpowiednia równowaga między bliskością a dystansem we wzajemnym współżyciu odnosi się do całkiem praktycznych spraw, związanych na przykład z przestrzenią. Konieczna jest możliwość wycofania się w swoje cztery ściany. Jeśli dom jest za bardzo akustyczny, jeśli pokoje nie mają dobrej izolacji i ciągle słyszy się kaszel sąsiada, to taka bliskość szybko spowoduje powstanie agresji. Tylko wtedy, kiedy można się wycofać, będzie się chętnie przebywało z innymi. Potrzeba więc bliskości i dystansu, wspólnego przebywania i wycofania się, obszaru zależności i wolności, samotności i wspólnoty.
Po drugiej stronie raju
W czasie rozmów z ludźmi mającymi problem z wytyczaniem granic słyszy się czasami: „Rozumiemy się przecież tak dobrze!” Ten kto buduje wyłącznie na wzajemnym zrozumieniu, nie zauważa często granic, których potrzebuje, aby trwało to porozumienie z innymi. Jeśli jest się zawsze razem, pojawiają się problemy. Odnosi się to również do każdego małżeństwa. Również tam każda kobieta i każdy mężczyzna potrzebuje własnej przestrzeni, aby być sam(a) ze sobą. Kobiety opowiadają często, że problemy pojawiły się wówczas, kiedy mąż odszedł na emeryturę. Siedzi teraz tylko w domu. Wcześniej rozumieli się bardzo dobrze. Spędzanie wspólnego czasu ograniczało się do poranków, wieczorów i weekendów. Takie granice zapewniały harmonię. Lecz teraz, kiedy mąż jest bez przerwy w obecności żony, ona odczuwa nadmiar bliskości i to wywołuje u niej agresję. Agresja jest oznaką, że potrzeba więcej dystansu. Żona czuje, że również dla męża nie jest dobre ciągłe siedzenie w domu. Również na emeryturze potrzebny jest mu obszar, na którym mógłby się angażować czy poświęcić swojemu hobby. Pewien emerytowany dyrektor szkoły opowiadał mi kiedyś, jak początek emerytury stał się dla niego i jego żony niemal horrorem. Sam najpierw musiał pogodzić się z tym, że nie był już w centrum i nie funkcjonował w dawnych ramach. Nie chciał jednak przyznać się, że ta zmiana jest dla niego tak trudna. Swoje problemy przenosił więc na żonę, którą za wszystko krytykował. W końcu zrozumieli oboje, że tak dalej być nie może. Znaleźli więc rozwiązanie i uzgodnili odpowiedni podział dnia, który przewidywał dla każdego pewien czas spędzony oddzielnie. Pozwoliło im to znowu poczuć się ze sobą dobrze i żyć w spokoju.
Terapeuta rodzin Hans Jellouschek za przyczynę wielu problemów w małżeństwie uważa zbytnią bliskość partnerów, którzy sądzą, że muszą jakby stapiać się w miłości. Jednak partnerzy, którzy chcieliby żyć w taki sposób, nigdy nie będą prawdziwie sobą. W konsekwencji zaczną cierpieć z powodu zbyt intensywnej bliskości. Nie będą potrafili również cieszyć się wystarczająco swoją seksualnością. Pojawią się objawy i ustawiczne kłótnie. Małżeństwo może być udane tylko wtedy, kiedy zostanie zachowana równowaga między dystansem a bliskością. Wiele par, które skarżą się na ciągłe konflikty w swoich związkach, nie rozumie, kiedy terapeuta mówi im: „Jesteście zbyt blisko siebie!” Uważają raczej, że ich ciągłe kłótnie są wynikiem zbyt dużego dystansu. Jellouschek twierdzi, że „kłótnia jest wynikiem uczepienia się drugiej osoby.” Radzi więc małżonkom, aby zapewnili sobie więcej swobody i wolności, aby każde miało swój osobny pokój lub jeden wolny dzień w tygodniu, który spędzi osobno. Niektórzy na takie rady reagują strachem i twierdzą, że będzie to pierwszym krokiem w kierunku rozstania. Jednak tylko wtedy, kiedy małżonkowie zapewnią sobie własne granice, będą żyć w trwałym pokoju. Nie istnieje trwałe zespolenie. Mówiąc językiem biblijnym: anioł zabrania nam wstępu do raju. W naszym obecnym życiu nie możemy wrócić do raju nieprzerwanej jedności. Żyjemy tu i teraz - między bliskością i dystansem, między jednością i oddzieleniem. Raj ostatecznej jedności jest dopiero przed nami, kiedy przez śmierć połączymy się z Bogiem, ze sobą samym i z innymi.
Zewnętrzne i wewnętrzne oddzielenie
Młode pary, które mieszkają jeszcze w rodzinnym domu, cierpią często z powodu zbytniej bliskości rodziców. Żona ma wrażenie, że mąż ciągle chodzi do matki i u niej szuka pocieszenia, kiedy pojawiają między nimi konflikty. Często też pokoje nie są od siebie wystarczająco oddzielone. Nierzadko powodem trudności staje się teściowa, która bez zapowiedzi zjawia się w mieszkaniu młodych, jak gdyby była u siebie. Jest oczywiście wygodnie, jeśli teściowa przypilnuje dzieci, a młodzi mają trochę wytchnienia. Kiedy jednak wciąż krytykuje ich styl wychowania pociech, kłótnie są nie do uniknięcia. Różnice zdań na temat tego, co jest dobre dla dzieci, są często zarzewiem konfliktów. Najgorzej może być wtedy, kiedy synowa złości się, że babcia daje dzieciom zbyt dużo cukierków, ale nie potrafi wytyczyć jej jasnych granic i wyraźnie powiedzieć, że ona, jako matka, chce sama przejąć odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci. Atmosfera staje się w takich sytuacjach coraz bardziej napięta. Konieczna jest wtedy nie tylko zewnętrzna rozłąka, ale jasne wewnętrzne odgrodzenie się. W przeciwnym wypadku rodzina nie będzie mogła się rozwijać. Synowa potrzebuje swojego własnego pola działania, jak Abraham i Lot, aby rodzina mogła wzrastać i sama rozwiązywać swoje konflikty.
Wewnętrzna izolacja jest często trudniejsza niż zewnętrzna. Młodzi mogą wciąż krążyć wokół tego, co rodzice lub teściowie powiedzieli albo co myślą o nich lub o ich dzieciach. Kiedy odwiedzają rodziców, czują się natychmiast kontrolowani, obserwowani i zmuszani do określonego sposobu postępowania. W takim układzie ważne jest wewnętrzne odgrodzenie się. Matka czy ojciec mają prawo myśleć, co chcą. Mogą wyrazić swoje życzenia i mieć też swoje zdanie. Nie muszę się z tego powodu denerwować. Jeśli wyznaczę jasną granicę oddzielającą mnie od rodziców, będę mógł żyć z nimi w zgodzie. Nie będę czuł się ciągle ograniczany w swojej wolności. Sam zdecyduję, kiedy będę mógł spełnić ich życzenia, a kiedy nie. Nie będę wówczas pod presją przekonywania ich o prawidłowości mojego zdania. Oddzieliłem się od nich i respektuję ich sposób patrzenia i oceniania świata.
Jeśli spędza się ze sobą dużo czasu i chciałoby się wszystko robić razem, może wytworzyć się napięta atmosfera, jak w przypadku pasterzy Abrahama i Lota. Jeżeli ideał chrześcijańskiej wspólnoty ceni się bardzo wysoko, tak jak na przykład we wspólnocie klasztornej, zapomina się często o tym, że agresja jest rzeczą ludzką i normalną, że problemy domagają się właśnie stworzenia większej przestrzeni wolności. Zamiast umożliwić zdrowy dystans, apeluje się najczęściej do miłości bliźniego, że należy się nawzajem znosić i szanować. Moralne apele nie przynoszą jednak pożądanych skutków, jeśli warunki zewnętrzne konieczne do dobrego współżycia nie są traktowane poważnie. Dzieje się wręcz odwrotnie, ciągłe napominanie, aby bardziej się wzajemnie miłować i rozumieć, stwarza nową agresję lub wewnętrzne zamknięcie się w sobie. O wiele korzystniejsza byłaby wtedy trzeźwa analiza, dlaczego pokojowe współżycie jest takie trudne. Taka analiza z pewnością wykazałaby, że nie została zachowana równowaga między dystansem a bliskością.
2. Naruszenie granic
O nadużyciach i przywłaszczeniach
Respektowanie różnic
Stara historia o Abrahamie i Locie jest pouczająca dla nas również w innym aspekcie. Lot osiadł w Sodomie. Sodoma i Gomora to miasta, w których panuje zły duch. Dwa anioły Pańskie odwiedzają Lota w Sodomie, aby sprawdzić, czy ludzie są tam rzeczywiście tak źli. Lot przyjmuje ich przyjaźnie do swojego domu. „Zanim jeszcze udali się na spoczynek, mieszkający w Sodomie mężczyźni, młodzi i starzy, ze wszystkich stron miasta, otoczyli dom, wywołali Lota i rzekli do niego: `Gdzie tu są ci ludzie, którzy przyszli do ciebie tego wieczoru? Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi obcować!'” (Rdz 19,4-5). Lot próbuje powstrzymać mężczyzn przed tym wykroczeniem. Oni jednak powalili go i próbują wyważyć drzwi. Aniołowie porazili wtedy tych mężczyzn ślepotą, tak że nie mogli znaleźć wejścia.
Mężczyźni z Sodomy naruszają granice innych ludzi. Chcieliby mieć kontakty seksualne z obcymi mężczyznami i naruszają prawo gościnności, które w starożytności było w równym stopniu ważne tak dla Żydów, jak i Greków. Nie zważają na granicę, którą prawo gościnności otacza każdego obcego. Gość był nietykalny. W jego osobie przychodziło do domu coś boskiego. W naszym opowiadaniu pod postacią dwóch mężczyzn przychodzą do Lota aniołowie. Jednak mężczyźni z Sodomy chcą ich wykorzystać. Chcieliby zaspokoić swoją pożądliwość. Nie rozumieją, że obcy muszą być chronieni przed ich ingerencją. Mamy tutaj ekstremalne naruszenie granic. Takie wykorzystywanie często odbywa się w sposób bardziej subtelny. Obcy są tu w jakiś sposób „przywłaszczani”. Zostaną zaakceptowani tylko wtedy, kiedy będą się zachowywać tak jak my. To co obce, nie wyjaśnione, tajemnicze i nie zrozumiane dla nas, nie jest akceptowane. W Trzeciej Rzeszy „bratanie się” było wyrafinowanym sposobem zniewalania ludzi i obdzierania ich z indywidualności.
W mediach czytamy i słyszymy dziś ciągle o podobnym naruszaniu granic. Istnieją ludzie, którzy nie respektują godności dziecka i wykorzystują je seksualnie. Żądza czyni ich ślepymi na godność dzieci. Również mężczyzna, który gwałci kobietę, stracił wszelkie poczucie obowiązujących granic. Istnieją jednak nie tylko ekstremalne przykłady gwałtów i wykorzystywania seksualnego. Sposoby naruszania granic są też o wiele subtelniejsze. Można przekroczyć granicę również w czasie rozmowy. Każdy ma poczucie istnienia własnej granicy, drugi człowiek może ją naruszyć, jeśli będzie kierował się tylko swoimi potrzebami. Nie jest wtedy zdolny do wczucia się w potrzeby innych. Są mężczyźni, którzy nie mogą powstrzymać się od dotykania kobiet i kiedy zwróci się im uwagę, mówią, że po prostu nie są tacy pruderyjni, jak to jest przyjęte najczęściej w społeczeństwie i chcą tylko obdarzać bezinteresowną bliskością. Jednak za takim usprawiedliwieniem kryje się jedynie egoizm i przemilczane własne potrzeby.
W czasie rozmów terapeutycznych i duszpasterskich doświadczamy, jak wspomniałem już wcześniej, że zainteresowani pomocą w tej szczególnej sytuacji przekraczają niekiedy granice. Jak skończą opowiadać o sobie, odwracają role i sami chcą odgrywać terapeutów. Pełni współczucia stwierdzają nagle, że terapeuta źle wygląda i pytają go o jego kłopoty. On zaś potrzebuje terapeutycznego dystansu, żeby im pomóc. Niektórzy wymagający terapeutycznej pomocy nie chcą dostrzegać tej granicy.
Pod płaszczykiem pomagającego
Istnieje też oczywiście niebezpieczeństwo naruszenia granic przez terapeutę czy duszpasterza. Dzieje się tak wtedy, kiedy identyfikują się oni z obrazem archetypicznym. C.G. Jung nazywa tę identyfikację z archetypem inflacją. Człowiek staje się wtedy ślepy na granice drugiego. Jeśli kobieta w czasie rozmowy skarży się, że nie ma nikogo, kto by ją objął, byłoby źle, gdyby terapeuta czy duszpasterz identyfikował się z archetypem pomagającego. Mógłby objąć ją wtedy pod „płaszczykiem pomagającego” i nie zauważyłby wcale, że w ten sposób zaspokaja swoją własną potrzebę czułej bliskości. Nie oznacza to, że nie powinniśmy w ogóle okazywać bliskości, jeśli jest to stosowne. Potrzeba jednak delikatnego wyczucia, aby właściwie odczytać, co drugiemu człowiekowi wyjdzie na dobre. Ten, kto identyfikuje się z obrazem pomagającego, traci wyczucie drugiej osoby. Jest pod wpływem swojego własnego wewnętrznego obrazu i pragnie „zalać” drugiego swoją bliskością. Nie jest świadomy swoich własnych potrzeb. Sądzi, że mógłby objąć drugą osobę, ponieważ ona tego potrzebuje. W takim przypadku on sam tego potrzebuje, ale nie potrafi przyznać się przed sobą do swojego pragnienia bliskości. Każdy człowiek ma potrzebę bliskości. Sztuka i dyscyplina towarzyszenia polegają na tym, aby uświadomić sobie te pragnienia i jednocześnie się od nich zdystansować.
Tak samo niebezpieczny w towarzyszeniu jest archetyp uzdrowiciela. Wynikiem rozmów ma być uzdrowienie i często tak się dzieje. Jeśli jednak terapeuta czy duszpasterz identyfikuje się z archetypem uzdrowiciela, przecenia swoje siły, zaprzecza istnieniu własnych granic. Przyciąga do siebie chorych ludzi i przypisuje to swojemu uzdrawiającemu promieniowaniu. Pewna kobieta opowiadała, że jakiś kapłan stwierdził, iż może ją uleczyć ze zranień spowodowanych wykorzystywaniem seksualnym. Zalecił jej przychodzić co cztery tygodnie na rozmowę i do spowiedzi. Podczas rozmowy ją obejmował. Kobieta była zmieszana, ale uważała, że on chce przecież dobrze, jest znanym i lubianym księdzem. Pomyślała, że być może sama jest zbyt sztywna i zamknięta w sobie. Kiedy opowiadała o tym dwadzieścia lat później, przypomniała sobie zapach jego potu. Dopiero z czasem zrozumiała, że on w ten sposób zaspokajał swoją potrzebę bliskości.
Jest wielu duszpasterzy, którzy przyciągają do siebie ludzi ogarniętych depresją. Jeśli usłyszą, że jakaś kobieta korzystała już dość długi czas z pomocy terapeutycznej i nie odniosło to pożądanych skutków, pojawia się u nich archetyp uzdrowiciela oraz ambicja uleczenia będącej w depresji kobiety. Na początku kobieta jakby rozkwita, ponieważ doświadcza z jego strony otwartości, jednak również on dojdzie w końcu do swoich granic i wtedy odepchnie ją od siebie. Zranienie pojawiające się pod wpływem tego doświadczenia jest o wiele bardziej głębokie niż lecznicze działanie wcześniejszych rozmów. Duszpasterz powinien zdać sobie z tego sprawę i pytać sam siebie, czy ma prawo próbować pomóc danemu człowiekowi. Granica jest w takim wypadku płynna, potrzeba ogromnego wyczucia, aby ją u siebie dostrzec. Jeśli sami rozwiniemy u siebie tę wrażliwość, będziemy potrafili uszanować granice innych. Być może będziemy w stanie okazać innym bliskość i zrozumienie, które stanie się dla nich uzdrawiające. Uzdrowienie jest jednak zawsze darem, my nie możemy być jego autorami. Terapeuta i duszpasterz nie są zbawicielami dla tych, których prowadzą.
Doświadczenia wykorzystywania
Na rozmowy przychodzą też czasem kobiety, które zostały wykorzystane seksualnie przez terapeutę. Często chciały przez terapię uleczyć ranę, która powstała przez wykorzystywanie ich w dzieciństwie. Potem trafiły do terapeuty, który na początku okazywał im wiele zrozumienia i bliskości, a one czuły się rozumiane. W takiej atmosferze nie zauważyły, że terapeuta zaczyna przekraczać granice. Pewna terapeutka, która pracuje z kobietami wykorzystywanymi seksualnie, zauważa, że granicę tę przekraczają najczęściej terapeuci z „kręgów ezoterycznych”. Opowiadają o świadomości kosmicznej, w której chcieliby pomóc uczestniczyć pacjentom, chcieliby przekazać im doświadczenie jedności. Jednak za takimi ideami kryją się czasem własna niedojrzałość i własne pragnienia. Tacy terapeuci wykorzystują zranienie swoich pacjentów dla zaspokojenia swoich potrzeb. Podbudowują wtedy swoją niedojrzałość, ukrywając ją pod przykrywką filozoficznych teorii o jedności i zespoleniu. Takie ideologizowanie sprawia, że nie dostrzega się prawdy i to jest niebezpieczne dla pacjenta.
Terapeuci, którzy rozmawiają ze swoimi pacjentami o jedności, zespoleniu, nie doznają w związku z przekroczeniem granic żadnego poczucia winy. Uważają, że wyświadczają przysługę, pomagając potrzebującemu włączyć się w kosmiczną jedność. Często wraz z przekazywaniem idei zespolenia traci się wyczucie osobowości poszczególnego człowieka. Ostatecznie takie marzenia o zespoleniu nie są niczym innym jak regresją w rzekomo rajski stan, w którym wszystko było jednością. Razem z zatraceniem osobowej odrębności człowieka znika również poczucie winy. Winę zdolny jest odczuwać tylko ten, kto ma świadomość granic, które poprzez grzech przekracza. Zanikanie poczucia winy nie pozostaje oczywiście bez dalszych konsekwencji. Poczucie winy umiejscawia się często w innych obszarach duszy i pacjentka już właściwie nie wie, kim jest. Traci wyczucie siebie i popada często w głębokie zwątpienie, traci grunt pod nogami.
Kobietom, które były wykorzystywane seksualnie, nie jest łatwo rozwinąć naturalne poczucie własnych granic. Wahają się wtedy między chęcią zamknięcia się przed innymi, aby nie zostać już więcej zranionymi, i potrzebą otwarcia się. Czasami decydują się na otwartość, którą terapeuta może zrozumieć jako zaproszenie do wykorzystywania. Dlatego bardzo ważne jest, aby terapeuta czy duszpasterz mieli wyraźne poczucie własnych granic i granic pacjentki. Jeśli pomagający sam potrafi zachować granicę i jednocześnie okazać bliskość, umożliwi pacjentce zrozumienie zdrowej relacji bliskości i dystansu.
Kobieta, która została w młodości zgwałcona, staje się przez to bardzo wrażliwa na ludzi, którzy naruszają jej granice. Jeśli na przykład spaceruje z dziećmi w parku i jakiś starszy mężczyzna chce poczęstować dzieci czekoladkami i je pogłaskać, ona nie uważa tego za uprzejmość starszego człowieka, lecz odczuwa coś w rodzaju przesady i nadużycia. Sądzi, że nie jest to dojrzała forma bezinteresownej uprzejmości, ale że tan starszy człowiek chce zaspokoić na dzieciach swoje potrzeby. Takie niebezpieczeństwo zawsze może się pojawić. Nauczyciele i kapłani są narażeni na niebezpieczeństwo, że w pracy z uczniami i ministrantami pod przykrywką serdeczności i życzliwości mogą dążyć do zaspokajania własnych potrzeb. Czasami dla dzieci jest to bardzo piękne, że nauczyciel lub kapłan nie stwarzają granic; mogą się wtedy koło nich bawić, ale mogą też z czasem odczuć, że nie jest to całkiem bezinteresowne. Człowiek nie posiadający granic zachęca również dzieci, aby zapomniały o swoich granicach. Może dojść wówczas do nadużyć i głębokich zranień.
Drugi człowiek - aniołem
Wspomniana historia biblijna mówi o aniołach, którzy przybyli do Lota w gościnę. To jest wyraźny obraz (rodzaj wskazówki), mający nas uchronić przed naruszeniem granic, gdyż wskazuje, że każdy człowiek jest zawsze aniołem. W nim przychodzi do mnie coś, co wymyka się mojej ingerencji, coś świętego, delikatnego. Człowieka powinienem szanować jak anioła, czyli Posłańca Bożego. W innych ludziach objawia się coś boskiego, jeśli to uszanuję, będę mógł się tym cieszyć. Jeśli nie, stanę się ślepy na swoje własne potrzeby.
W opowiadaniu biblijnym aniołowie porażają mieszkańców Sodomy ślepotą. Bóg spuszcza na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia, również to jest doskonałym obrazem odzwierciedlającym analizowaną sytuację. Kto wykorzystuje seksualnie dziecko, ten nie tylko rani je bardzo głęboko, ale skazuje też sam siebie; mówiąc językiem biblijnym: staje się ślepy i sam sobie przygotowuje zagładę.
3. Granica jest czymś świętym
O respektowaniu i ochronie swojej przestrzeni
Pod ochroną bóstwa
Granice były dla ludzi zawsze czymś świętym. Granica oddziela i chroni oraz przydziela ludziom obszary ziemi. Dopiero sprawiedliwy podział ziemi umożliwia narodom pokojową egzystencję. To samo stwierdzamy, obserwując historię i świadomość Izraelitów: Sam Bóg ustanowił granice dla narodu izraelskiego. Święte były również granice istniejące między ludźmi w narodzie izraelskim. „Księga Przysłów” przestrzega przed przesuwaniem granicy: „Nie przesuwaj pradawnej miedzy, ustalonej przez twoich przodków” (Prz 22,28 i 23,10). A w „Księdze Powtórzonego Prawa” Bóg nakazuje Izraelitom: „Nie przesuniesz miedzy swego bliźniego, postawionej przez przodków na dziedzictwie otrzymanym w kraju, który dał ci w posiadanie Pan, Bóg twój” (Pwt 19,14). Naród izraelski nie był osamotniony w takim rozumieniu granic, ale przejął poglądy świata antycznego.
We wszystkich kulturach granice są pod szczególną ochroną bóstwa. Odnosi się to nie tylko do granic kraju, ale też do granic na miedzy lub tych, które należy zachowywać budując dom. Już Grecy mieli wyraźne przepisy odnoszące się do odległości granicznych, których należało przestrzegać przy budowie domu, sadzeniu drzew oliwnych, kopaniu studni, a nawet przy ustawianiu pszczelich uli. Rzymianie nie tylko rozbudowali przepisy prawne regulujące granice, ale same granice miały dla nich święty charakter i co roku obchodzili święto zwane terminaliami. Termini były to kamienie graniczne. Czczono je jako istoty boskie. Nasze pojęcie „termin” pochodzi właśnie od tego rzymskiego słowa. Gdy ustalimy z kimś jakiś termin, wyznaczamy sobie pewną granicę, której mają trzymać się obie strony.
Na oznaczenie granic Rzymianie mieli kilka określeń. Granicę zwali finis, co oznacza też „koniec”. Na granicy kończy się obszar władzy króla i prawo uzyskiwania korzyści przez sąsiada. Granica przypomina mi o końcu moich własnych zdolności i możliwości. Innym łacińskim określeniem granicy jest słowo limes. Limes jest wynikiem rozgraniczenia przez odmierzenie (limitatio). Istnieją liczne starożytne pisma o odmierzaniu pól i placów budowy. Granica pokazuje, co mi zostało wymierzone, co jest moją miarą, moim „limitem”. Prawo rzymskie przykładało dużą wagę do przestrzegania granic i do tego, aby każdemu oddać to, co mu się należy. Prawo chroni granicę i tym samym człowieka.
Ochrona duszy
Przestrzeganie zewnętrznych granic jest ważne także dla ludzkiej duszy. Człowiek potrzebuje ochrony swoich granic, aby nie „rozpadł się” wewnętrznie i zachował swoją tożsamość. Zrozumieliśmy to pod wpływem opowiadania pewnej kobiety. Kupiła niewielki dom, obszar koło jej domu nabył zaś bogaty człowiek. Zaczął on szykanować tę kobietę i naruszać ciągle jej granice. Na drodze prowadzącej do domu składował materiały budowlane, zastawiał dojazd swoimi samochodami. Nawet upomnienia z gminy nie powstrzymały go przed naruszaniem granic. Dla tej kobiety była to nie tylko obraza zewnętrzna. Nie czuła się bezpieczna, gdyż była ze wszystkich stron gnębiona. Sąsiad nie respektował ani jej zewnętrznej, ani wewnętrznej granicy.
Pewien mężczyzna opowiadał, jak wielką niepewność wewnętrzną wywołało w nim włamanie do jego domu. Najbardziej bolała nie tyle szkoda materialna, co uczucie, że ktoś głęboko naruszył jego wewnętrzną granicę. Nie czuł się już pewnie we własnym domu. Naruszenie granic przez napastnika było dla niego rodzajem świętokradztwa, które napełniło jego dom. Przez włamanie została naruszona nie tylko zewnętrzna granica domu, ale był to jednocześnie zamach na osobę właściciela.
Granica nas chroni. Dotyczy to nie tylko zewnętrznej granicy naszej nieruchomości, ale również granicy naszej duszy. Istnieją ludzie, którzy nie mają wyczucia naszych granic. W takich przypadkach próbujemy intensywnie się bronić, uważamy ich za niemiłych i unikamy kontaktu z nimi. Mogą oni też nie respektować naszych granic czasowych. Jeśli umówimy się z nimi na rozmowę, przychodzą z dużym opóźnieniem i to nie dlatego, że stali w korku, lecz dlatego, iż nie traktują poważnie naszego czasu. Mamy ograniczony czas rozmów, a oni nie mogą skończyć swoich opowiadań. Inni znów dzwonią późno w nocy i nie zauważają, że o tej porze nie powinno się już przeszkadzać. Są ludzie, którzy dzwonią o 22.00 i sądzą, że należy zająć się teraz ich problemami.
Wyczucie naturalnej granicy zanikło dzisiaj u wielu osób. Zaczynamy tęsknić za świętością granic, tak podkreślaną przez Rzymian w czasie święta terminaliów. Granica jest pewnym tabu, którego nie powinno się naruszać. Aby człowiek mógł żyć w harmonii i prawidłowo się rozwijać, potrzebuje świętości swoich granic. Jest to ważnym warunkiem dobrego samopoczucia i uzdrowienia człowieka. Do kultury stosunków międzyludzkich należy zachowywanie granic. Jeśli ktoś panoszy się ciągle kosztem sąsiada, rani i znieważa go w ten sposób. Człowiek naruszający granice oddziela się ostatecznie przez swoje zachowanie od reszty wspólnoty ludzkiej. Nie chcemy mieć do czynienia z ludźmi, dla których granica nie jest świętością. Tworzy się w ten sposób błędne koło. Ponieważ ktoś czuje się samotny, narusza granicę drugiego, aby wymusić jego bliskość. Przez takie zachowanie sam się odgradza i staje się niezdolny do prawdziwego spotkania i nawiązania relacji. Izoluje się coraz bardziej.
W czasie kursów proponuje się często dobre ćwiczenie, mające pomóc w dostrzeganiu granic innych ludzi. W pokoju, w pewnym oddaleniu od siebie stają dwaj uczestnicy. Jeden stoi, a drugi powoli podchodzi do niego. Ten stojący mówi „stop”, kiedy poczuje, że większa bliskość naruszyłaby jego granicę. Każdy w takiej sytuacji reaguje inaczej. To, co dla jednego będzie przyjemne, dla drugiego będzie nieprzyjemne. Każdy ma poczucie swojej osobistej granicy, wielu ma nawet fizyczne wyczucie tego, gdzie znajduje się ich granica. Musimy też nauczyć się chronić naszą granicę i umieć ją zasygnalizować innym. Drugi człowiek może sam z siebie nic o niej nie wiedzieć. Musimy mu o tym powiedzieć lub ukazać mu przez nasze zachowanie, gdzie znajduje się owa granica. Każdy jest odpowiedzialny za swoje granice.
Święta przestrzeń
Fakt, że granice były czymś świętym dla Greków i Rzymian, można rozpoznać też po słownictwie. Łacińskie słowo oznaczające świętość to sanctus. Pochodzi ono od sancire, co znaczy „odgraniczać, odgradzać”. Świętość jest więc wyraźnie odgrodzona. Grecy mówią o temenos, o czymś świętym i niedostępnym, co zostało odgrodzone od reszty obszaru. To co święte - jak widzimy już po semantyce słowa - nie jest dostępne dla każdego. Można przekroczyć ten obszar tylko pod określonymi warunkami. Tylko kapłan ma nieograniczony dostęp do tego, co święte. Tylko on może przekraczać granicę między profanum a sacrum. Co jest święte, jest też ukryte przed światem i nie ma on nad tym władzy. Grecy wędrowali w poszukiwaniu świętości do Delf i tam spali na świętym obszarze, w świątyni. Sen w świątyni miał przynosić uzdrowienie. Zanurzenie w obszarze świętości jest dla człowieka czymś korzystnym, bo tutaj nie ma dostępu świat wraz ze swoim hałasem, swoją miarą, swoimi oczekiwaniami. Grecy uważają, że to co święte, może uzdrowić. Jeśli świętości nie będą posiadać jasnych granic, mogą zaniknąć.
Aby schronić się przed ingerencją świata, mogę wejść w święty obszar. Istnieje jednak też we mnie takie święte miejsce, do którego nie mają dostępu ludzie ze swoimi oczekiwaniami i roszczeniami. Muszę chronić ten wewnętrzny obszar. Czasami sen objawia nam, że nie chroniliśmy się wystarczająco. Pewna kobieta opowiadała, że ciągle jej się śni, iż w jej pokoju znajdują się obcy ludzie. W czasie rozmowy okazało się, że tak bardzo troszczy się o innych, iż nie jest w stanie uchronić przed nimi nawet swojego prywatnego obszaru, jakim jest jej pokój. Inni ludzie mieli dostęp do wszystkich obszarów jej duszy. Sen był więc przestrogą, aby lepiej odgrodzić swój najgłębszy i święty obszar.
Również w starych opowiadaniach, w legendach i bajkach znajdujemy informacje o świętości granicy. Legenda o świętym Egidiuszu opowiada na przykład, że chroniły się u niego wszystkie zwierzęta, kiedy król szedł na polowanie. U niego znajdowały bezpieczeństwo. Wokół świętego istniał krąg, którego nie mógł przekroczyć żaden myśliwy. Myśliwi stawali jak wrośnięci i nawet ich psy nie mogły przekroczyć tej granicy. Król czuł, że coś dziwnego się dzieje i poprosił o pomoc biskupa. Kiedy obaj dotarli do obszaru, w którym mieszkał święty, a psy myśliwskie znowu zaczęły zawracać, jeden myśliwy wystrzelił i strzałą ranił świętego. On jednak nie potrzebował dla wyleczenia rany żadnego ziemskiego lekarstwa, które mu oferował król. Chciał, aby ta rana przez całe życie przypominała mu Boga. Strzała wtargnęła w świętą przestrzeń, w której mieszkał Egidiusz, ale nie w wewnętrzne i święte miejsce w duszy pustelnika. Ono pozostało bez rany. Strefa emocjonalna w nas może być zraniona przez agresję innych. Jednak najgłębszy obszar w nas, w którym mieszka Bóg, jest chroniony przed wszelkimi zranieniami.
Przesłanie bajek
W bajce „Dziewczynka bez rąk” jest mowa o tym, jak pobożna córka młynarza zaznacza kredą wokół siebie krąg. Najpierw myje się, tworzy w sobie czysty krąg, z którego usuwa wszelkie zło i ciemność. Diabeł, któremu ojciec obiecał swoją córkę, nie może wedrzeć się do tego chronionego obszaru.
Należy również dzisiaj zastanowić się nad tym, co przedstawia ta bajka w metaforycznych obrazach. Tam, gdzie otacza człowieka to co dobre i czyste, nie przedrze się zło ani negatywne emocje. W tym kontekście szczególnie jasno została ukazana oczyszczająca siła wody. Kiedy diabeł rozkazuje młynarzowi zabrać wodę, żeby córka nie mogła się umyć i oczyścić, ona zaczyna płakać i zrasza swoje ręce łzami. Czyste ręce powstrzymują diabła przed zbliżeniem się do niej. Głębokie przesłanie bajki ma odniesienie również do nas. Jeśli będziemy chronić w nas tę wewnętrzną przestrzeń, która jest czysta, wtedy zło nie będzie miało nad nami żadnej władzy. Wielu ludzi nie potrafi się jednak odciąć od zła, które jest wokół. Wchłaniają w siebie wszystkie depresyjne i negatywne nastroje ze swojego otoczenia. Nie potrafią bronić się przed emocjami, które na nich nacierają. Tym właśnie ludziom bajka chce powiedzieć, aby utworzyli wokół siebie przestrzeń, która będzie ich chronić od złego.
Bajka o Jorindzie i Joringelu opowiada również o takiej przestrzeni ochronnej. Jest to jednak teren należący do czarownicy. Ta stara kobieta mieszka w zamku. Kto zbliży się do niego na odległość stu kroków, musi się zatrzymać i nie jest w stanie ruszyć się z miejsca dotąd, aż ona go nie uwolni. Kiedy ten obszar przekroczy jakaś panna, czarownica zamienia ją w ptaka. Tak też dzieje się z Jorindą, narzeczoną Joringela. Oboje podeszli zbyt blisko zamku. Jorinda została zamieniona w słowika, Joringel nie może ruszyć się z miejsca. Czarownica wybawia go za pomocą zaklęcia. Musi on jednak odejść stamtąd bez swojej narzeczonej.
Najmuje się później u pewnego chłopa jako pasterz owiec. W tym czasie we śnie uzyskuje informację, jak może wyzwolić Jorindę i unieszkodliwić zaklęcie. Musi znaleźć krwistoczerwony kwiat kryjący w sobie wielką perłę. Kiedy go znajdzie, może przeniknąć w zaczarowany krąg. Joringel uwalnia swoją narzeczoną i inne panny, które były zamienione w ptaki. Czarownica zostaje zaś za pomocą tego kwiatu pozbawiona swojej mocy.
Bajka pokazuje, że istnieją granice, których nie można przekroczyć bez poniesienia ryzyka. Joringel musi znaleźć najpierw krwistoczerwony kwiat z perłą. Oznacza to, że musi przejść przez cierpienie. Tylko w taki sposób będzie zdolny do dojrzałej miłości, w której złączy się ze swoją narzeczoną. Dopóki oboje będą zakochani, będą zaniedbywać swoje granice. Kto żyje tęsknotą za zupełnym zespoleniem, ten - jak mówi bajka - dostaje się pod panowanie czarownicy. Czarownica uosabia tu wyparte aspekty kobiecości. Brak zachowywania własnych granic prowadzi do kontaktów symbiotycznych. Wtedy mężczyzna nie ma prawdziwego dostępu do kobiety, ale zamienia się jakby w kamień, a kobieta odlatuje jak słowik. Verena Kast, zajmująca się psychologią głębi, wyjaśniła tę bajkę w bardzo subtelny sposób. Uważa, że Joringel wywyższył swoją narzeczoną, tak że stała się ona słowikiem. O śpiewie słowika mówi się, że jest pełen smutku, tęsknoty, a jednocześnie uwodzi i pobudza, lecz pozostaje nieosiągalny. W symbiozie kobieta staje się prawie nadczłowiekiem, ale przez to kimś nieosiągalnym, jakby nie-człowiekiem.
Joringel zostaje uwolniony za pomocą zaklęcia. Czarownica zbytnio się nim nie interesuje. On musi przejść swoje własne etapy rozwoju, aby stać się zdolnym do dojrzałej postawy wobec swojej narzeczonej. Pierwszym krokiem jest pasanie owiec. Paść, oznacza strzec jakiejś całości; bajkowi bohaterowie strzegą siebie, zbierają swoje siły witalne. Później z pomocą przychodzi sen, który ukazuje mu drogę prowadzącą do ukochanej. Krwistoczerwony kwiat z białą perłą Verena Kast tłumaczy jako symbol „zjednoczenia w cielesnej i mistycznej miłości”. Perła jest jednocześnie obrazem centralizacji. Joringel odkrył swoją głębię. Stał się też zdolny do miłości, która akceptuje konkretną kobietę z jej ciałem i w miłości do niej odkrywa jednocześnie pierwiastek transcendentny. To już nie jest miłość, która zniewala, ale która w spotkaniu z kobietą dotyka czegoś, co jest ukryte przed wszelaką ingerencją. Doświadczenie transcendencji w miłości do konkretnej kobiety, która jest widziana w swojej ludzkiej ograniczoności, uwalnia Joringela od jego symbiotycznych pragnień, ponieważ teraz nie doświadcza już symbiozy ze swoją narzeczoną, ale symbiozy w transcendencji. Ona mu oczywiście nie przeszkadza, ale umożliwia dopiero dojrzałą miłość do konkretnej kobiety.
Opowieść o śpiącej królewnie.
Podobny motyw granicy pojawia się w bajce o śpiącej królewnie. Śpiąca królewna zostaje przeklęta przez pewną kobietę. W wieku piętnastu lat ma się ukłuć wrzecionem i umrzeć. Inna kobieta może jedynie złagodzić tę klątwę, zamieniając śmierć na stuletni sen. Mimo troskliwych zabiegów rodziców, aby usunąć wszystkie wrzeciona, los dosięga dziewczynę. Nie tylko ona zapada w sen, ale również cały zamek, rodzice, dworzanie, a nawet zwierzęta. Wokół zamku wyrasta wysoki żywopłot z cierni. Pojawiają się książęta, którzy próbują przedrzeć się przez te zarośla i uwolnić śpiącą królewnę, o której legenda głosi, że jest najpiękniejszą damą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Jednak owi bohaterowie giną wśród cierni żywopłotu. Dopiero kiedy po stu latach pewien młody mężczyzna bez strachu w sercu chciał przekroczyć tę granicę, jego zamiar powiódł się. Ciernie przemieniają się w piękne kwiaty, które pozwalają mu wkroczyć do pałacu.
Również tutaj jest mowa o granicy. Dziewczyna w wieku piętnastu lat odkryła swoją seksualność i zraniła się na niej. Jeszcze nie umie obchodzić się z nią właściwie. To sprawia, że potrzebuje dokoła siebie żywopłotu z cierni. Z jednej strony tęskni za mężczyzną, z drugiej zaś broni się przed tym. Obawia się kolejnych zranień, dlatego kłuje tych, którzy chcą ubiegać się o jej rękę. Niektóre dziewczyny stwarzają wokół siebie taki właśnie żywopłot z cierni, który przyciąga chłopców. Jednak kiedy tylko on chce się jeszcze bardziej zbliżyć, chowają się za ten nieprzenikniony mur.
Cierniowy żywopłot symbolizuje też granicę czasową. Piętnastoletnia dziewczynka nie umie jeszcze prawidłowo obchodzić się z wrzecionem. Musi spać sto lat, zanim będzie zdolna do miłości. Liczba sto jest obrazem pełni. Śpiąca królewna musi najpierw stać się w pełni sobą, aby mógł ją zdobyć mężczyzna. Granica utworzona przez płot z cierni gwarantuje jej bezpieczny czas i obszar dojrzewania. Po stu latach ciernie zamieniają się w kwiaty. Teraz dopiero zapraszają one księcia, aby podszedł do śpiącej królewny.
Zauważamy, że również w naszym życiu istnieją granice czasowe, których musimy przestrzegać. Chcielibyśmy czasami coś wymusić, ale jest to niemożliwe. Musimy czekać, aż nadejdzie właściwy czas. Odnosi się to do miłości między mężczyzną i kobietą, ale też do ważnych decyzji w naszym życiu. Musimy czasem poczekać, aż przyjdzie właściwy moment do podjęcia dojrzałych decyzji. W takich sytuacjach należy przestrzegać granicy czasowej, w przeciwnym razie - jak pokazuje bajka - zatrzymamy się na cierniach, pokaleczymy się poprzez rozmyślania i gwałtowne próby wymuszenia decyzji.
4. Żyjemy w obrębie ustalonych granic
O pysze i pokorze
Istota granicy
„Księga Hioba” opowiada historię, która porusza ludzi wszystkich czasów. Hiob doświadczył w swoim cierpieniu, jak bardzo może boleć fakt, kiedy Bóg wyznacza człowiekowi jakieś granice. Zaczął wołać: „Skoro dni jego są wyznaczone, liczba miesięcy u Ciebie, kres wyznaczyłeś im nieprzekraczalny, odwróć od niego wzrok - niech odpocznie, niech cieszy się dniem najemnika!” (Hi 14,5-6). Hiob doświadcza granic swojego życia. Miał zgromadzone wielkie bogactwa i posiadał zdrową rodzinę. Teraz wszystko zostało mu zabrane. Widzi, że Bóg wyznaczył każdemu człowiekowi jego granice: granicę życia, granicę sił i tego, co może osiągnąć.
Filozofia mówi nam, że człowiek jest istotą ograniczoną. „Jest skazany na określone, tzn. również ograniczone sytuacje historyczne, kulturowe i społeczne, które tworzą ramy jego egzystencji.” Tak sformułował to Heinrich Fries. Horyzont, w ramach którego żyjemy, jest ograniczony, jak również nasze życie w kontekście historycznym. Otrzymaliśmy określonych rodziców, określone miejsce i kraj, w którym wyrośliśmy. Również nasze zdolności nie są nieograniczone. Tęsknimy wprawdzie za nieskończonością, lecz doświadczamy, że nie możemy osiągnąć wszystkiego, czego pragniemy. Nasze pragnienia i tęsknoty wychodzą poza ciasne granice, które wyznaczył nam Bóg. Co osiągamy, jest tylko częścią; nie możemy wymazać naszych granic. Chcielibyśmy żyć możliwie jak najdłużej. Lecz, jak postuluje Fries: „temu życiu zostały wyznaczone granice przez nieszczęścia, katastrofy naturalne, zagrożenie ze strony ludzi, przez cierpienie i choroby ciała i duszy.” Takie stwierdzenie nie jest oczywiście tylko negatywne. Nasze granice pomagają nam odkryć, kim jesteśmy. Doświadczenie ograniczeń, które prowadzi do granicy naszej wytrzymałości, może być dla nas zagrożeniem. Równocześnie jest szansą osobowego wzrostu; pomaga nam rozwinąć nowe możliwości życia. Filozofia egzystencjalna opisała takie doświadczenie granic jako wezwanie do innego spojrzenia na naszą egzystencję. Doświadczenie granic zmusza mnie do stawiania pytań przekraczających mnie i moje możliwości - ostatecznie kierują mnie one ku Bogu.
Dla Hioba to sam Bóg jest Tym, który postawił naszemu życiu granice. Jego historia uczy, że pokora polega na powiedzeniu „tak” granicom, które Bóg dla nas ustanowił. Doświadczam tej granicy we wszystkim, co robię. Kiedy piszę, nie zawsze wychodzi wszystko tak, jak to sobie wyobrażałem. Kiedy coś organizuję, zawsze coś pozostaje nie do końca wyjaśnione. Granice nie istnieją tylko w moich iluzjach. Skoro tylko chciałbym urzeczywistniać moje idee, natrafiam na ograniczenia. Mogę buntować się przeciwko tym granicom, ale to nic nie pomoże. Film „Mur” doskonale obrazuje tę sytuację. W pewnej scenie ukazani są dwaj mężczyźni stojący przed murem. Jeden z nich godzi się z istnieniem tej granicy. Drugi zaś wciąż biega wokół niej, wreszcie wybija głową dziurę w murze. Jednak to zwycięstwo przypłaca życiem. Ten drugi człowiek przechodzi wtedy przez otwór. Zaledwie tylko przekroczył tę granicę, zjawiła się przed nim następna. Istnieje wiele murów, wiele granic, które nas otaczają. Istotne jest, jak będziemy się zachowywać w obliczu tych naszych granic. Problem pojawia się wtedy, kiedy ktoś chce „przebić głową mur”. W konsekwencji - w sensie przenośnym lub dosłownym - możemy przypłacić to życiem. Możemy też zaakceptować granice i obchodzić się z nimi kreatywnie. Istnieje też możliwość wyparcia granic. To jednak nie jest dobrą alternatywą. Życie staje się wtedy nudne i bezsensowne. Muszę stawić czoła granicom i otrzeć się o nie. Często jest to bolesne, ale wytwarza zdrowe napięcie między akceptowaniem granic a pokonywaniem ich.
Duchowość każe patrzeć inaczej na granice ustanowione przez Boga. Rozpoznaję je i są one dla mnie znakiem mojej skończoności, cechą stworzenia. Dla św. Benedykta oznaką pokory jest uznanie i zaakceptowanie swojej skończoności i ograniczoności. W rozdziale o pokorze św. Benedykt mówi o mnichu, który uznaje swoje granice, nawet jeśli przychodzi mu to z trudem. „Znosi on wszystko bez zmęczenia i ucieczki, gdyż Pismo mówi, że kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Niech więc twoje serce będzie mocne i znosi Pana!” Wytrwałość jest cnotą, której się oczekuje od micha, jeśli czuje się skrępowany przez granice narzucone mu przez wspólnotę, opata i Boga. Pozostając wytrwałym, będzie mógł w ten sposób wzrastać. Jego granice wskażą mu bezgranicznego Boga. Bóg jest poza granicami, umożliwia nam pogodzenie się z naszymi ograniczeniami.
Granice czasu
Czas jest granicą, której doświadczamy wszyscy w bolesny sposób. Nasz czas jest ograniczony. Jako dzieci mogliśmy się ciągle bawić, wtedy nie zważaliśmy na czas. A teraz mamy ciągle jakieś terminy, będące jakby kamieniami granicznymi naszych możliwości i obowiązków. Czas, który możemy poświęcić na pracę, spotkania, czytanie i zabawę, jest ograniczony. Rytm biologiczny wyznacza nam naturalne granice. Męczymy się i dochodzimy do indywidualnej granicy naszych osiągnięć. Niektórzy chcą przechytrzyć czas planując coraz więcej, aż wreszcie gromadzimy zbyt dużo zadań w jednym momencie, gdyż każda minuta musi być wykorzystana. Jednak przyjdzie taka chwila, że nie będziemy już w stanie postrzegać czasu i cieszyć się nim.
Bolesnej granicy czasu doświadczamy wszyscy wtedy, kiedy zbliża się starość. Zauważamy, że wszystko nie idzie już nam tak łatwo, jak dawniej. Niektórzy chcą przeskoczyć granicę czasu, uważają, że mogą we wszystkim postępować tak, jak postępowali dotychczas. Niezważanie na granice czasu często daje o sobie znać pogorszeniem zdrowia. Przez odejście na emeryturę, co jest umową społeczną, również nakładane są na nas granice. Niektórzy przyjmują tę zmianę pozytywnie i cieszą się z powodu otwierającej się przed nimi wolności, dla innych jest to bolesna granica. Nie mogą pogodzić się z tym, że pewne decyzje są podejmowane bez nich, że żyją już bez terminarza, który świadczył o ich ważności. Ich życie zmienia się z dnia na dzień. Odpowiednie traktowanie granicy czasu, jaką jest emerytura, stanowi sztukę, której trzeba się uczyć. Szczególnie obecnie, kiedy ludzie żyją coraz dłużej, opanowanie tej sztuki jest ważnym duchowym zadaniem.
Granice wzrostu
Społeczeństwo boleśnie przeżywa świadomość niemożliwości osiągania nieograniczonego wzrostu. Naukowcy z Club of Rome już przed kilkudziesięciu laty zwrócili nam uwagę na „granicę wzrostu”. W 1972 roku ukazał się ich słynny „Raport o sytuacji ludzkości”, który tę sytuację prognozował. Od tego momentu wyblakła ideologia bezgranicznego wzrostu. Również gospodarka nie może rozwijać się bez końca. Wszystko, produkcja i konsumpcja, ma swoje granice. Ludzie nie mogą jeść i pić w dowolnych i nieograniczonych ilościach, firmy nie mogą wytwarzać całych stosów produktów. Rynek zbytu jest ograniczony. Również na obszarze gospodarczym nie można pominąć podstawowej zasady, że wszelka ludzka działalność ma swoje granice, nawet jeśli nasze pragnienia i tęsknoty wkraczają poza te granice. Nasza tęsknota znajdzie ujście albo w pełnej euforii ideologii wzrostu, której rzeczywistość będzie chciała sprostać, albo przeniesie się na cele niematerialne. Ostatecznie nasza najgłębsza tęsknota zostanie spełniona tylko wtedy, kiedy wzniesie się ponad ludzkie ograniczenia i skieruje się ku Bogu, który stoi poza wszelkimi granicami.
Prawdziwa mądrość
Wielu ludzi, podobnie jak Hiob, ociera się boleśnie o swoje granice. Mają swoje ustalone wyobrażenie o życiu i nie chcą zaakceptować stawiania im jakichś ograniczeń. Ktoś na przykład wbił sobie do głowy, że musi studiować matematykę, jeśli nie da rady, nie potrafi uznać porażki. Niektórzy chcą osiągnąć wyznaczony przez siebie cel za wszelką cenę. Często są przez to przeciążeni i zapadają na jakąś chorobę. Do uznania swoich granic potrzebna jest pokora. Przeciwieństwem pokory jest pycha. Kierując się nią, identyfikuję się z bohaterami nie posiadającymi żadnych ograniczeń, nie bojącymi się niczego, z uzdrowicielem, który może wszystkich uzdrowić, czy też z obrazem kogoś, kto potrafi wszystkim pomóc, z wyobrażeniem osoby, która umie wykonać wszystko, co zechce.
Jeden z mitów greckich opowiada o tym, co dzieje się z człowiekiem, który nie chce uznać swoich granic. Prometeusz jest obrazem człowieka, który nie zauważa osobistych ludzkich granic. Kradnie bogom ogień; bierze coś, co się ludziom nie należy. Za karę zostaje przykuty do skał Kaukazu. Orzeł codziennie wydziobuje jego wątrobę, która wciąż się odtwarza. Drapieżny ptak jest symbolem nieograniczonej fantazji, która skłoniła go do tego czynu i wskazuje Prometeuszowi w sposób bolesny na jego granice.
Możemy jak Hiob ocierać się o nałożoną na nas przez Boga granicę. Możemy próbować, czy uda nam się chociaż trochę ją przeskoczyć. Być może uważaliśmy ją za zbyt małą. Mądrością jest jednak uznanie, że Bóg nałożył na nas granice, których nie potrafimy przeskoczyć: granicę naszych zdolności, granicę naszego ciała i ducha, a wreszcie - granicę naszego życia. Chociaż wysiłki medyczne mogą wydłużyć nasze życie, śmierć jednak przyjdzie. Prawdziwą mądrością jest żyć w obliczu i ze świadomością końca, a nie wypierać się własnej ograniczoności.
5. Granice należy poznać
O jasnych regułach i koniecznych niesnaskach
Ochrona przed przeciążeniem
Kohelet był mędrcem, który połączył ze sobą mądrość Greków i Rzymian. Obserwował ludzi oraz ich zachowanie i stwierdził, że „nie zna człowiek swego czasu” (Koh 9,12). Uwaga wypowiedziana przez mędrca na temat wszystkich ludzi odnosi się dzisiaj szczególnie do dzieci. Wielu rodziców ma dziś problemy z wyznaczeniem dzieciom ich granic, dlatego wiele dzieci wzrasta bez jasno ustanowionych zasad. Nasze pociechy w ogóle nie wiedzą, gdzie się znajdują jakieś granice i w czym nie mogą posuwać się za daleko. Hamburski pedagog Jan-Uwe Rogge w swojej książce „Dzieci potrzebują granic” z humorem, ale i stanowczością wezwał rodziców, aby wyznaczyli dzieciom wyraźne granice. W przeciwnym razie rodzic nie ma prawa skarżyć się, że dzieci robią z nim, co chcą. „Ustanowić granice, oznacza wzajemnie się szanować i respektować w swojej osobowości” (J-U Rogge).
Wielu rodzicom jest trudno wyznaczyć granice swoim dzieciom, ponieważ chcą dla nich jak najlepiej. Często sami cierpieli z tego powodu, że ich rodzice wyznaczyli im zbyt ciasne granice, a ich przekroczenie łączyło się z karami. Chcieliby zaoszczędzić tego swoim dzieciom. Ze strachu, aby nie zgotować swoim dzieciom takich samych doświadczeń, w ogóle nie ustanawiają granic. Jednak przez takie postępowanie nie pomagają ani sobie, ani dzieciom, ponieważ nie mogą one otrzeć się o granice, których nie ma. Otarcie się wywołuje ciepło, ustanawianie granic jest więc oznaką miłości. Wychowanie, które nie stawia granic, dzieci przyjmują nie jako przejaw wolności i miłości, ale jako obojętność i brak zainteresowania. To jest dla dzieci w pewnym sensie przeciążeniem i czyni je agresywnymi.
Konsekwencje w wychowaniu
Dzieci, którym nie postawiono żadnych jasnych granic, czują się zmuszone do zaznaczania swojej obecności, aby wreszcie doświadczyć granic stawianych im przez rodziców. Rogge uważa, że: „stanowczość stwarza granice tam, gdzie ich nie ma, jeśli panuje niepewność, dzieci zaczynają naruszać granice, aby przekonać się, jak daleko mogą się posunąć.” Rodzice nie ustalający granic, są często terroryzowani przez swoje dzieci, aż wreszcie „wybuchają”. To wpędza dzieci w jeszcze większą niepewność, gdyż nie ma żadnych jasnych zasad i nie czują się one traktowane poważnie. Niektórzy rodzice próbują ustanowić granice, ale nie są konsekwentni w swoim postępowaniu i pozwalają, aby dzieci nimi manipulowały. Dzieci doskonale wyczuwają, w jaki sposób mogą wpływać na rodziców. Niektóre z nich rządzą rodzicami, wprawiając ich w wyrzuty sumienia, inne zaś grożą, że sobie coś zrobią lub zarzucają rodzicom brak miłości i zainteresowania. Kto ustanawia granice, musi być również konsekwentny, w przeciwnym razie dzieci nie będą na nie zważały. Rogge mówi o tym bardzo wyraźnie: „Kto ignoruje ciągłe przekraczanie granic przez dzieci, jest w stosunku do nich obojętny, przyczynia się nie tylko do wzmocnienia w nich postawy niszczycielskiej, ale przeszkadza w wykształcaniu się poczucia własnej wartości, niszczy uczucie wzajemnego respektu i szacunku.”
Wielu rodziców nie ustanawia granic, ponieważ nie chce uchodzić za staromodnych. Dzieci wiedzą dokładnie, jak mogą sprawić, żeby rodzice mieli wyrzuty sumienia. Mówią wtedy często: „Wszyscy to mogą. Wszyscy to mają. Tylko wy jesteście tak staromodni i macie wąskie horyzonty, nie pozwalając mi na to.” Potrzebna jest wewnętrzna jasność i pewność, aby nie poddać się takim próbom manipulacji. Inni rodzice nie ustanawiają żadnych granic, ponieważ obawiają się konfliktów. Z pewnością ten, kto ustanawia granice, naraża się na krytykę dzieci, a ta jest często bardzo ostra. Dzieci nauczyły się z mediów jak na wystarczająco dużo sposobów dokuczać rodzicom stawiającym im wymagania. Kiedy moja siostra wyznaczyła swojemu trzynastoletniemu synowi jakąś granicę, najpierw zaczął płakać, a potem zaczął robić jej wyrzuty, że jest staromodna. Jednak po kilku tygodniach stwierdził: „Wy przynajmniej się o mnie troszczycie. Inni rodzice pozwalają na wszystko, żeby mieć spokój.” Mój siostrzeniec czuł, że granica została ustanowiona nie z powodu odrzucenia czy dla jakiegoś „widzimisię”, ale właśnie dla poważnego traktowania go. Matka odważyła się przeciwstawić dziecku, ponieważ jej na nim zależało. On to zaakceptował, chociaż z początku w sposób naturalny próbował przeciwstawić się, chcąc wywołać u niej wyrzuty sumienia.
Psychologia rozwojowa mówi, że to przede wszystkim ojciec ustanawia granice. Jednak wielu ojców nie wypełnia tego zadania. Chcą uchodzić raczej za ojców pełnych zrozumienia niż za zbyt autorytatywnych. Jeśli jednak zrezygnują ze swojej roli ojca, dzieci nie odnajdą nigdy swojej własnej tożsamości, bo nie będą wiedziały, czym się mają kierować. Statystyki wykazują, że dzieci wychowane bez ojców częściej naruszają prawo, ponieważ nie nauczyły się, gdzie są ich granice ani nie były upominane, aby trzymały się ustalonych granic. Psychiatra Horst Petri, który napisał książkę o braku ojców, zestawia wyniki empirycznych projektów badawczych i stwierdza (szczególnie w przypadku chłopców, którzy nie mieli ojca) „wyraźną skłonność do naruszania reguł, przekraczania granic i agresywnego zachowania, która napotykając na niekorzystne warunki nierzadko może przerodzić się w demoralizację i zachowania kryminalne.” Petri stwierdza, że chłopcy cierpią z powodu braku ojca bardziej niż dziewczęta. Ojciec odgrywa szczególnie ważną rolę w kształtowaniu się sumienia i we „wpojeniu norm społecznych i standardów zachowań.” Jeśli ojciec nie wypełnia swojego zadania, istnieje niebezpieczeństwo, że chłopcy nigdy nie nauczą się przestrzegania granic. Uważają później, że świat musi dostosowywać się do nich. Takie nierealistyczne nastawienie do rzeczywistości sprawia, że młodzi mężczyźni często ponoszą klęskę, jak tylko pojawią się w ich życiu pierwsze trudności i zostaną im nałożone granice w postaci zasad, nakazów i zakazów.
Czego dzieci naprawdę pragną
Rodzice nie postępują prawidłowo, jeśli chcą być zawsze wyrozumiali i tylko delikatnie napomkną coś o złym zachowaniu swoich pociech. Dzieci później pogardzają tylko taką „paplaniną”. Czują wyraźnie, że rodzice są tchórzliwi i boją się konfrontacji z dzieckiem. Rodzic mówi wtedy: „Denerwujesz mnie.” Dzieci nie tylko potrzebują, ale pragną rodziców, którzy jasno określają swoje wymagania. Dopiero wtedy, kiedy wszystko jest jasno określone, mogą z dzieckiem stanąć do otwartej konfrontacji. Jednak wielu rodziców boi się tego. Rodzic chce okazywać jedynie zrozumienie i ostatecznie sam doświadczać zrozumienia dzieci, a powinno się raczej poważnie traktować swoją rolę ojca i matki.
Jan-Uwe Rogge przytacza ciekawy przykład. Będąc u pewnej matki, która skarży się na swojego syna nie przestrzegającego żadnych reguł, zapytał, czego tak właściwie ma się trzymać jej dziecko. Wówczas stało się jasne, że nie ustanowiła żadnych wyraźnych granic. Wyszła z założenia, że syn sam przecież powinien wiedzieć, co ma robić; w konsekwencji on stawał się coraz bardziej nieznośny. Kiedy matka rozmawiała z pedagogiem, syn wtargnął do pokoju i krzyknął, że chce pić. Powiedziała, że może sobie wziąć z lodówki sok, jaki chce. Wziął sok pomarańczowy. Zaraz jednak znowu przyszedł, ponieważ sok był dla niego za zimny. Kiedy matka odesłała go, żeby wziął sobie, co chce, znowu przyszedł z płaczem. Upuścił butelkę na podłogę, a ona się stłukła. Kiedy Jan-Uwe Rogge porozmawiał z chłopcem, okazało się, że wie on dokładnie, jak ma wyprowadzić matkę z równowagi i chętnie z tego korzysta. Kiedy matka nie może już z nim wytrzymać, bije go, ale robi jej się zaraz tak przykro, że syn może wtedy u niej wszystko uprosić. Terapeuta zapytał, jak matka powinna wtedy zareagować, wówczas chłopiec powiedział: „Kiedy robię coś źle, powinna mi o tym powiedzieć!” Następnie wyjaśnił pedagogowi, dlaczego tak sprowokował matkę: „Chciałem zobaczyć, jakie są granice jej wytrzymałości.” Jednocześnie zauważył: „Z panem nie mógłbym tak postępować, czuję to, ale chętnie bym spróbował.”
Ta historia pokazuje wyraźnie, że dzieci chcą, aby rodzice jasno powiedzieli o swoich oczekiwaniach wobec nich. Jeśli jedynie starają się być wyrozumiali, obciążają tym swoje dzieci. Rodzice mówią wtedy do swojego własnego dziecięcego „ja”, a nie do własnych dzieci. Dzieci pragną granic, aby w starciu z nimi poznać siebie i mieć oparcie w rodzicach. Wymaga to od rodziców gotowości do ostrzejszych dyskusji i, w przypadku konfliktu, odwagi do przyjęcia stwierdzeń, że są „staromodni” i „głupi”.
6. Zdystansowanie się może być zbawienne
O zdrowej agresji i dystansie
Zbawienna odmowa
Również w odniesieniu do omawianego problemu pojawią się zaskakujące odkrycia, jeśli spojrzymy na osobę Jezusa. Ewangelista Marek przedstawia Jezusa jako uzdrowiciela, do którego przychodzą tłumy chorych, aby uleczył ich z dolegliwości. Kiedy podeszła do Niego pewna Syrofenicjanka i prosiła Go o uzdrowienie córeczki, Jezus z początku nie okazał chęci pomocy (Mk 7,24-30). Chce się wycofać; zwraca też uwagę na jej zachowanie.
W czasie spotkań biblijnych, kiedy czytany i analizowany jest powyższy fragment, kobiety często denerwują się z powodu takiego postępowania Jezusa. Wyobraźmy sobie tę scenę: Jezus wraz z uczniami udał się w okolice Tyru i chciał pozostać w ukryciu, aby nie przeszkadzały Mu polityczne niepokoje w Galilei. Można by powiedzieć, że wybrał się za granicę i ukrył w klauzurze, aby być tylko ze swoimi uczniami, a tu przychodzi do Niego Syrofenicjanka i pada Mu do stóp. Można sobie wyobrazić, jak musiała obejmować Jego stopy. Prosi Go, aby uzdrowił jej córkę, która była opętana przez złego ducha. Jezus jednak odmawia; nie wysłuchuje natychmiast jej prośby, ale pokazuje, dlaczego jej córka została opętana. Wyjaśnia matce, że była za bardzo zatroskana o własne sprawy i zaniedbała córkę. Ostry ton Jezusa wobec proszącej o pomoc kobiety szokuje i irytuje czasami niektórych czytających Biblię. Mają oni przed oczyma obraz Jezusa, który jest zawsze gotowy do pomocy i jest im trudno zrozumieć tę odmowę. Rozumieją tę odmowę jako odrzucenie, jednak historia pokazuje, że było inaczej. Właśnie przez odmowę następuje uzdrowienie.
Matki i córki
Jezus, odmawiając z początku proszącej kobiecie, umożliwia jej zdystansowanie się wobec własnej córki. Relacje między matką i córką tylko wtedy będą układały się dobrze, jeśli obie będą umiały rozłączyć się. Oczywiście nie oznacza to całkowitej rozłąki; córka potrzebuje matki, aby w relacji z nią rozwinąć swoją własną kobiecą tożsamość. Jeśli jednak granice będą płynne, córka nie odnajdzie swojej własnej tożsamości. Niejasność będzie jak opanowujący ją demon; młoda kobieta nie będzie w stanie poradzić sobie sama ze sobą. Również matka nie będzie wiedziała, jak ma postępować z córką. Może sądzić, że córka jest opętana przez złego ducha, a w rzeczywistości będzie to brak granicy, który doprowadzi do konfliktu między matką i córką. Psychoterapeutka Thea Bauriedl nazywa taką symbiotyczną relację między matką i córką „relacją pozbawioną granic”. Jeśli ta relacja nie będzie posiadała żadnych granic, córka nie będzie wiedziała, na jakim znajduje się gruncie. Straci świadomość własnych uczuć i przywłaszczy sobie uczucia matki; nie będzie potrafiła powiedzieć, co sama właściwie czuje. Niektóre córki reagują na ten brak granic całkowitą izolacją. Odgradzają się od matki tak mocno, że to ją rani. Matka czuje się bezradna w stosunku do córki - nie będzie potrafiła zbliżyć się do niej, ale nie przestanie się nią zajmować. Thea Bauriedl, kiedy dotyka tematu relacji pozbawionych granic, mówi o podwójnym przywiązaniu. Dziecko chciałoby kochać matkę, ale jednocześnie myśli, że matka boi się tej miłości, a więc tłumi uczucie. To podwójne przywiązanie czyni córkę niezdolną do normalnych kontaktów. Ludzie ją pociągają, pragnie ich miłości, ale tłumi ją z obawy, aby nie stworzyć zbyt dużej bliskości, bo ludzie mogą nie chcieć jej miłości.
Zewnętrzne i wewnętrzne zdystansowanie się
Relacje między matką i córką, które są pozbawione granic, mają dla córki fatalne konsekwencje. Pewna kobieta w dzieciństwie słyszała od matki wciąż powtarzane zdanie: „Jeśli nie będziesz grzeczna, to umrę.” Owo wezwanie do posłuszeństwa było nie tylko moralnym upomnieniem, ale poważną groźbą. Spowodowało, że ta kobieta była od matki całkowicie uzależniona. Jak popełniła jakiś błąd, opanowywał ją strach, że zrani matkę i przez to sprowadzi na nią śmierć.
Taka relacja pozbawiona granic jest ogromnym obciążeniem również dla matki. Nie potrafi ona poradzić sobie z córką i nie rozumie jej postępowania. Próbuje wtedy okazać jej jeszcze więcej bliskości, przez to często rozpieszcza córkę, aby uspokoić swoje sumienie. Uważa, że popełniła jakieś błędy wychowawcze i chciałby je teraz naprawić, lecz wszystko staje się jeszcze bardziej zagmatwane. Jezus dodaje matce odwagi, aby umiała zdystansować się wobec córki. Powinna dostrzec też swoje potrzeby i zważać na własne granice. Jeśli będzie potrafiła zdystansować się wobec córki, ta odnajdzie własną życiową przestrzeń, w której rozkwitnie i rozwinie własną tożsamość.
Wiele córek cierpi z tego powodu, że matka często naruszała ich granice. Nie mogły zamknąć się w swoim pokoju, matka czytała ich pamiętnik, nie miały własnej przestrzeni, w której mogłyby czuć się pewnie. Kiedy takie córki dorosną, mają ciągle wrażenie, że matka będzie bezustannie się wtrącać. Mają często problemy z dystansem wobec innych ludzi i własnych dzieci; przejmują nieświadomie niezdolność swojej matki do dystansu. Wewnętrznie czują się wciąż obserwowane i oceniane przez matkę. Później same mają problemy z dystansem wobec swojej rodziny czy wobec wymagań koleżanek z pracy. Zachęta Jezusa przynosi uzdrowienie. Córka może stać się sobą i „oddzielić się” od matki. Tylko wtedy, kiedy będzie istniał jakiś dystans między matką i córką, powstanie owocna relacja, w której córka rozpozna pozytywne wartości przekazane jej przez matkę. Takie kobiety będą też zdolne do zachowywania w życiu zdrowego dystansu i odgradzania się od zewnętrznych oczekiwań.
Nie chodzi tu tylko o zewnętrzny dystans. W czasie rozmów i udzielania porad spotykam następujące przypadki: Wiele córek jest wewnętrznie związanych z matką. Nawet jeśli zachowały zewnętrzny dystans, przejęły nieświadomie niekorzystną stronę osobowości matki. Matka była na zewnątrz zawsze uprzejma i gotowa do pomocy, ale nieświadomie przekazywała swoją niechęć do życia. Córka nie wie, dlaczego czasami czuje się taka zmęczona życiem, jakby sparaliżowana, dopiero w czasie terapii uświadamia sobie, że żyje ciemną stroną osobowości swojej matki. Potrzeba nieraz długiego czasu, aby zdystansować się wewnętrznie wobec swojej matki. Czy tego chcemy, czy nie, inni mają wpływ na naszą podświadomość. Kiedy uświadomimy sobie to, co było dotychczas nieświadome, będziemy mogli powoli odgradzać się od ciemnej strony osobowości matki. Tej ciemnej strony będziemy jednak co jakiś czas doświadczać, nawet jeśli się od niej zdystansujemy. Sztuka polega na tym, aby dostrzec tę ciemną stronę, a następnie odgrodzić się od niej. Kiedy czuję się przygnębiona, mogę powiedzieć: „To znowu ciemna strona osobowości mojej matki. To nastrój depresyjny. Zostawię go przy niej.” Jeśli rozpoznam nieświadomy wpływ mojej matki, może pojawić się we mnie siła do aktywnego wzięcia życia w swoje ręce. Dystansując się od tej ciemnej strony, odkryję drzemiące we mnie siły.
Zdrowy dystans
Kobiety często opowiadają, że jest im trudno zdystansować się wobec matek wymagających opieki. Chciałyby same pielęgnować swoje matki i ułatwiać im starość, ale wkrótce zauważają, że zaczynają chodzić do matki z pewnym oporem wewnętrznym i denerwują się, kiedy matka wyrazi jakieś życzenie. Pewna kobieta powiedziała: „Kiedy wychodzę od matki, czuję się słabsza i wyczerpana.” Przyjmuje ona na siebie niezadowolenie matki i to ją rani. W takiej sytuacji szczególnie konieczne jest zachowanie dystansu. Pewną pomocą byłaby krótka medytacja przed odwiedzinami u matki, aby „zebrać się w sobie”. Im bardziej ktoś jest zakorzeniony w swoim wnętrzu, tym mniej inny człowiek może naruszyć jego granicę. Dostrzegam pragnienia matki. Nie bronię się przed tym, ale po prostu przyjmuję je do wiadomości. Później staram się rozeznać, które życzenia mogę spełnić, a które nie. W ten sposób staje się możliwy nie ograniczający mnie, wolny i jednocześnie pełen miłości kontakt z matką, który będzie pomocny dla obu stron.
Pomocne też będzie „oddanie” matce uczuć, które spostrzegamy u siebie w czasie odwiedzin u niej. Wyobrażam sobie na przykład, jak u matki może wyglądać niezadowolenie, które ja teraz odczuwam. Wtedy zrodzi się we mnie raczej współczucie dla tej starszej osoby, która nie potrafi zaakceptować sama siebie, jest wewnętrznie rozdarta i rozżalona. Takie spojrzenie pomoże mi traktować matkę z większą cierpliwością i łagodnością, pozwoli również nie przeciążać się. Nie mogę zapobiec pojawianiu się we mnie negatywnych uczuć po spotkaniu z niektórymi ludźmi. Często przejmuję te negatywne uczucia, które tkwią w innych. Po moich własnych uczuciach mogę rozpoznać stan innych osób; oddając te ich uczucia z powrotem, zacznę konfrontować się ze swoimi własnymi. Zamiast agresji odczuję wewnętrzną jasność, zamiast niezadowolenia współczucie, zamiast nastroju depresyjnego swoją własną siłę. W czasie spotkań emocje innych „przechodzą” przez moją własną granicę. Jeśli sobie to uświadomię, będę w stanie zachować dystans. Zostawię innym ich emocje i spojrzę na nie ze zdrowym dystansem, bez oceniania czy potępiania ich.
7. Nie pozwolić naruszyć własnych granic
O presji zewnętrznej i własnym centrum
Całkiem w swoim wnętrzu
Kto jest zakotwiczony we własnym wnętrzu, jest odporny na zranienia i naruszenie własnych granic. Ewangelista Marek opisuje to w kilku scenach: Jezus jest całkowicie sobą i nie pozwala się wytrącić z wewnętrznej równowagi, żeby inni mówili Mu, co ma robić. Wręcz przeciwnie: zachowuje suwerenność. Wie, kim jest i czyni to, co uważa za słuszne. Jego przeciwnicy chcieliby Nim kierować i wywierać na Niego presję, jednak nie udaje im się przedrzeć przez granice, które On wyznacza.
Dwie sceny są w tym kontekście szczególnie pomocne; jedna - z „Ewangelii według św. Marka” (Mk 3,1-6) - przedstawia Jezusa idącego w szabat do synagogi, jak przystało na pobożnego Żyda. Ujrzał tam mężczyznę z uschniętą ręką. Zaraz też przejął inicjatywę i powiedział do niego: „Podnieś się na środek!” (Mk 3,3). Jezus mógłby tylko się przysłuchiwać i pogrążyć w modlitwie, jednak czuje wewnętrzny impuls, który każe Mu uzdrowić tego mężczyznę. Jednocześnie ma świadomość tego, że obserwują Go faryzeusze. Szukają powodu, aby Go oskarżyć. Jeśli uzdrowi w szabat chorego nie będącego w niebezpieczeństwie śmierci, będą mieli podstawę do oskarżenia. Jezus nie daje się zastraszyć faryzeuszom. Stawia im też jasne, ale i ostre pytanie: „Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie uratować czy zabić?” (Mk 3,4). Jezus jest Tym, który aktywnie działa. Zmusza swoich przeciwników do jakiejś reakcji. Oni są jednak zbyt tchórzliwi. Nie mają odwagi odpowiedzieć, ponieważ pytanie postawione im przez Jezusa demaskuje ich prawdziwy zamiar. Jeśli będą obstawać przy zachowywaniu przepisów w szabat, będzie to opowiedzenie się za złem, czyli niszczeniem życia. Nie potrafią szczerze przyznać się do tego, a więc milczą. Jezus nie daje im nad sobą żadnej władzy. Spogląda tylko „na nich dookoła z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc” (Mk 3,5).
Gniew jest siłą, która pomaga mi zdystansować się od drugiego człowieka i wyznaczyć jasną granicę. „Ty jesteś tam, a ja tu. Możesz być taki, jaki chcesz. Nie robię ci wyrzutów. Ja pozostanę jednak przy moim zdaniu. Możesz mieć twarde i nierozumne serce, ale to jest twój problem. Nie pozwolę, aby to miało na mnie wpływ.” Jezus czyni to, co uważa naprawdę za słuszne. Nie uwzględnia oczekiwań faryzeuszy, nie pozwala, żeby przekroczyli Jego granicę i swoją rygorystyczną postawą mówili Mu, co ma robić. Jest niezależny, działa, kierując się głosem własnego wnętrza. Inni chcieliby naruszyć Jego granice, ale On do tego nie dopuszcza. Chroni się przed ich ingerencją.
Wewnętrzna harmonia
Często kierujemy się oczekiwaniami i osądami innych. Nie obstajemy przy tym, co uważamy za słuszne. Jak tylko presja z zewnątrz staje się zbyt mocna, opuszczamy nasz teren. Uwzględniamy poglądy innych i dopasowujemy się do nich. Niszczymy przez to własne poglądy; wszystko staje się płynne. Dopasowujemy się do otoczenia i tracimy przez to szacunek dla nas samych. Jeśli zbyt często dopasowywaliśmy się do oczekiwań innych, tracimy poczucie własnej tożsamości i nie wiemy już, czego chcemy. Nie mamy już łączności z własnymi uczuciami. Pozwalamy, aby mówiono nam z zewnątrz, jak mamy się czuć i jak postępować. To prowadzi coraz bardziej do wyobcowania i oddalenia od naszego wnętrza. Pozwalamy innym przekraczać osobiste granice i kierować naszym wewnętrznym obszarem. Fascynująca jest wolność Jezusa. Bunt pomaga Mu jednoznacznie odgrodzić się od faryzeuszy i wewnętrznie uwolnić się od ich wpływu. Ma oparcie w swoim wnętrzu i czyni to, co uważa za stosowne. Tęsknimy za taką wolnością i przejrzystością. Taką postawę Jezus przypłacił życiem, jednak wewnętrzna harmonia jest dla Niego ważniejsza niż oklaski tłumów.
Jest jeszcze inna scena, która ukazuje, że Jezus kieruje się w swoim działaniu wewnętrznym przekonaniem i wolnością, nie ma potrzeby usprawiedliwiania się. My często próbujemy usprawiedliwiać się, kiedy mówimy „nie”. Sami chcielibyśmy się tłumaczyć, dlaczego tego czy tamtego teraz nie możemy uczynić. Jezus rezygnuje z takich tłumaczeń, czyni tak, jak uważa za słuszne. Nie pozwala też manipulować swoimi wypowiedziami. Sam przejmuje inicjatywę. Stawia innym pytania, zamiast samemu odpowiadać na zadane. Zawsze kiedy czujemy się zmuszeni do udzielenia innym odpowiedzi na wszystkie pytania, pojawia się niebezpieczeństwo, że pozwolimy się przycisnąć do muru. Będziemy musieli się bronić i usprawiedliwiać, aż nagle zauważymy, że pozwoliliśmy innym naruszyć nasze granice i wmusić w nas nie swoje reguły gry. Jezus postępuje całkiem inaczej. Kieruje się swoim wnętrzem i nie pozwala, aby z zewnątrz mówiono Mu, co ma robić. Nie daje się też zmusić do uzasadniania swojego postępowania, ale raczej stawia innym pytania, które ich nurtują. Ukazuje im ważność problemów za pomocą granicy, której nie mogą przekroczyć.
Postępować suwerennie
Święty Marek przedstawia nam jeszcze inną scenę, z której możemy uczyć się od Jezusa wolności. Kilku faryzeuszy i zwolenników Heroda przychodzi do Jezusa i chce Go złapać w pułapkę. Próbują najpierw zawładnąć Nim poprzez pochlebstwa i nazywanie Go Mistrzem, który zawsze mówi prawdę. Już takie z pozoru pozytywne traktowanie jest próbą naruszenia granicy i zawładnięcia Nim. Niektórzy stają się bezbronni wobec mnogości prawionych komplementów. Wystarczy się im przypochlebić, aby nie mówili już tego, co naprawdę myślą. Próbują potwierdzić komplement za pomocą słów i zachowania. Nie są już całkowicie sobą. Jezus jest jednak odporny na takie manipulacje w niewłaściwym kierunku; pozostaje sobą i nie pozwala kierować własną osobą.
Zwolennicy Heroda stawiają Mu podstępne pytanie: „Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Mamy płacić, czy nie płacić?” (Mk 12,14) Obojętnie, jak Jezus odpowiedziałby, można by Mu coś zarzucić. Jeśli powie, że należy płacić Cezarowi podatek, będzie miał przeciwko sobie pobożnych Żydów. Odwrócą się od Niego rozczarowani i powiedzą, że jest po stronie Rzymian. Jeśli uzna, że nie należy płacić, będzie miał przeciw sobie zwolenników Heroda. Oskarżą Go przed Herodem i Rzymianami. Nawoływanie do sprzeciwiania się płaceniu podatków było wystarczającym powodem, aby kogoś zaaresztować i zgładzić. Faryzeusze sami nie byli zgodni co do tej kwestii. Raczej byli przeciw podatkom, ale jednocześnie byli za bardzo tchórzliwi, żeby swój pogląd obrócić w czyn. I tak oszukiwali się nawzajem. Jezus nie daje się w to wciągnąć, nie pozwala na żadne manipulacje. Również na tym polu podejmuje inicjatywę i rozkazuje faryzeuszom: „Przynieście Mi denara; chcę zobaczyć” (Mk 12,15). Faryzeusze przynoszą Jezusowi denara i przyznają, że widzą na nim podobiznę Cezara. Jezus przez moment obmyśla strategię działania. Nie wdaje się w niepotrzebne rozważania. Pyta przeciwników, czyja podobizna jest przedstawiona na denarze. Odpowiadają, że Cezara, wtedy Jezus mówi coś, co wyraża Jego wewnętrzną wolność i zamyka usta pytającym: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mk 12,17). Chodzi o system gospodarczy, budowę dróg, infrastrukturę, sprawy pieniężne. Wszystko to należy do Cezara. W ten sposób nie odpowiedział na ich pytanie o płacenie podatków. Powiedział tylko, że mieszkańcy mają oddać to, co otrzymali od Cezara, ale siebie samych, swoje człowieczeństwo otrzymali od Boga, powinni więc zwrócić je Bogu. Nad tym wszystkim nie ma władzy żaden Cezar. Człowiek należy do Boga, a nie do jakiegoś władcy. Takiej odpowiedzi Jezusa zwolennicy Heroda nie mogli już nic zarzucić.
Zdarza się często, że poprzez stawiane nam pytania dajemy się wmanewrować w dziwną sytuację. Podam całkiem prosty przykład: Ktoś dzwoni i chciałby ustalić z nami termin spotkania i rozmowy. Kiedy odpowiadamy, że nie mamy, niestety, żadnego wolnego terminu, ów człowiek nie akceptuje naszej odmowy, ale drąży dalej. Często zaczynamy się denerwować i wyliczamy wszelkie możliwe uzasadnienia, dlaczego nie mamy akurat czasu. Czujemy się wtedy bezradni i przyciśnięci do muru. W podobnych codziennych sytuacjach pomocne będzie spojrzenie na powyższy przykład. Jezus nie daje się zniewolić, działa suwerennie. Ponieważ postępuje z wewnętrzną wolnością, nie denerwuje się, lecz pozostaje spokojny i rzeczowy. Zawsze kiedy kierujemy się taką wewnętrzną wolnością i kiedy ją czujemy, możemy spokojnie powiedzieć „nie”, nie czując się zmuszonym do żadnej obrony. Zaznaczenie własnej granicy i pozwolenie, aby się nie usprawiedliwiać, jest drogą oszczędzającą nam energii i siły. Jezus pokazuje, że nie powinniśmy ustępować z pozycji działającego. Jeśli nawet w czasie rozmowy telefonicznej będziemy samodzielnie decydować, to „odcięcie się” od pragnień innych nie będzie kosztowało nas zbyt wiele energii. Jeśli jednak zaczniemy się usprawiedliwiać i uzasadniać naszą odpowiedź, to już pozwoliliśmy rozmówcy przekroczyć nasze granice. Jest on już w naszej wewnętrznej przestrzeni. Wtedy zaczynamy uważać, że możemy się go pozbyć tylko przez nowe i lepsze usprawiedliwienia. Jezus chce nam pokazać coś innego. Nie muszę się usprawiedliwiać, mówię to, co uważam za słuszne - to wystarczy. Nie muszę koniecznie starać się o to, aby inni zrozumieli moją odmowę i uznali ją za zasadną, wystarczy, że powiedziałem „nie”. To, co ktoś pomyśli, to już jego sprawa, nie muszę zaprzątać sobie tym głowy.
Konieczne rozróżnienia
W czasie towarzyszenia duchowego dowiadujemy się o wielu strategiach dotyczących przekraczania granic innych ludzi. Pewna kobieta opowiadała o wzbudzaniu w niej przez przyjaciela poczucia winy, kiedy próbowała zachować dystans. Ponieważ jest wrażliwa, poczucie winy jest jej piętą Achillesa. Jak tylko przyjaciel przypisuje jej winę za trudności w ich związku, ona nie potrafi się bronić, ponieważ wymaga od siebie perfekcji. Stawia sobie pytanie, czy aby ich związek jest udany, czy aby nie powinna wykazać jeszcze więcej miłości i cierpliwości? Jeszcze groźniejszą strategią wymuszenia otwarcia czyichś granic jest groźba popełnienia samobójstwa. Kiedy przyjaciel grozi, że coś sobie zrobi, jego przyjaciółka nie odważy się bronić więcej swoich granic. Pozwala wymuszać na sobie kompromisy, które ją coraz bardziej poniżają. Każdy z nas ma jakąś piętę Achillesa. Przez nią drugi człowiek może wedrzeć się do naszego wnętrza, a my nie będziemy w stanie się bronić. Dla jednego taką piętą jest opinia innych ludzi, dla drugiego własny perfekcjonizm i troska o to, aby nikogo nie zranić i nikogo o nic nie posądzić. Potrzeba daru rozeznawania, aby rozpoznać, co jest naprawdę wolą Bożą, a gdzie pozwalamy innym na wywieranie na nas nacisku, co narusza, bardziej lub mniej, nasze granice i czyni nas coraz słabszymi.
Pewna kobieta po zakończeniu terapii ciągle otrzymywała telefony od swojego terapeuty. Obiecywał jej, że może ją uleczyć, że jeśli spędzi z nim noc, nauczy się swobodnego podchodzenia do seksualności. Dzięki niemu może stać się znów zdolna do miłości. On może wyjaśnić jej w sposób psychologiczny, że jest zamknięta w sobie, a przez wypieranie seksualności doświadcza stanów depresyjnych, że jej wszystkie trudności wynikają stąd, iż nosi jeszcze w sobie dawne poglądy na temat seksualności. Kobieta czuła się przez te telefony „przyciskana”. Nie była samodzielna i niezależna wewnętrznie, jeszcze nie odkryła swojej tożsamości. Była jeszcze za bardzo uzależniona do tego, co mógłby powiedzieć jej terapeuta, w przypadku gdyby się wzbraniała. Rozważanie wewnętrznej wolności Jezusa mogłoby jej uświadomić, że nie może dać się zniewalać i wciąż się usprawiedliwiać. Byłaby wtedy w stanie odwrócić role i zapytać terapeutę: „Do czego potrzebujesz swoich idei wyzwolenia? Dlaczego nie potrafisz się uwolnić od pragnienia spania ze swoimi pacjentkami?” Wtedy byłaby wewnętrznie wolna i nie czułaby przymusu do usprawiedliwiania się. Raczej sama postawiłaby terapeutę w niezręcznej sytuacji. Musiałby zejść ze swojego tronu terapeuty i skonfrontować się ze swoimi własnymi pragnieniami.
8. Ludzie nie posiadający granic
O postępowaniu z emocjami
Ludzie bezbronni
Istnieją ludzie nie mający żadnych granic, również Ewangelia dostarcza nam kilka przykładów. Św. Jan w piątym rozdziale swojej Ewangelii opisuje uzdrowienie mężczyzny, który chorował od 38 lat. Liczba 38 odnosi się do wyjścia Izraelitów z Egiptu. Izraelici właściwie już po dwóch latach przyszli w pobliże granicy Ziemi Obiecanej. Jednak z powodu przeciwstawiania się Bogu musieli za karę wędrować jeszcze 38 lat przez pustynię, „aż wyginęło w obozie całe pokolenie mężów zdatnych do walki” (Pwt 2,14).
Człowiek, który choruje już od 38 lat, jest jakby pozbawiony broni. Nie potrafi się już bronić. Jego choroba polega na tym, że nie umie się już zdystansować i odseparować. Jest przedstawicielem tych, którzy nie posiadają granic. W ten sposób kieruje na siebie wszystko, co jest negatywne w jego otoczeniu, wchłania to w siebie i identyfikuje się ze wszystkimi słabościami wokół. Spotykamy czasami ludzi, którzy wszystko odnoszą do siebie. Kiedy ktoś się śmieje, wtedy myślą, że to z nich, a jak ktoś jest smutny, natychmiast szukają winy w sobie i zadają pytanie, co złego zrobili. Kiedy w tramwaju widzą młodych ludzi rozmawiających ze sobą, mają wrażenie, że rozmowa jest na ich temat. Tacy ludzie nigdy nie są zanurzeni w swoim wnętrzu, tylko kierują się oczekiwaniami, nastrojami innych. Kto odnosi do siebie wszystkie wypowiedzi innych i wchłania w siebie ich uczucia i nastroje, nie wie już, kim tak naprawdę jest. Tacy ludzie tracą grunt pod nogami. Jak coś nie powiedzie się w ich grupie, natychmiast oskarżają siebie. Jeśli ktoś jest z jakiegoś powodu niezadowolony, zadają sobie pytanie, czy to czasem nie stało się przez nich, a może zrobili coś złego?
Zagrożenie przez „zlanie się”
W języku terapii używa się terminu „ludzie konfluentni”. Określenie łacińskie confluere znaczy „zlewać się”. Jeśli zleją się dwie rzeki, nie będzie widoczna już granica między nimi. Ich woda zmiesza się. Istnieją też konfluentni terapeuci. Wchłaniają w siebie uczucia innych. Nie zachowują dystansu do tego, co porusza pacjenta. Przez to nie mogą prawidłowo im towarzyszyć. Nie są w stanie oddać im z powrotem ich uczuć. Istnieją jakby w innym i „zlewają się” z nim. To prowadzi do braku przejrzystości i uzależnienia. Jeden od drugiego uzależnia się i nie może być już mowy o wsparciu i pomocy. Terapeuta okazuje bezgraniczne wsparcie, bo sam go ogromnie potrzebuje. W ten sposób jednak nie pomaga, ale czerpie z tych, którym towarzyszy i powinien pomóc. Tak naprawdę to on sam potrzebuje wsparcia i kierownictwa, jest ślepy na potrzeby i granice innych.
Tacy konfluentni ludzie istnieją też w rodzinach, kiedy na przykład syn lub córka nie żyją własnym życiem, ale wtapiają je w życie matki czy ojca. Myśli matki są też w córce lub synu i odwrotnie. Kiedy syn lub córka powinni podjąć jakąś decyzję, nie są w stanie odróżnić swojego głosu wewnętrznego od głosu ojca. Myślą tak jak ojciec, nie istnieje żadna granica między nimi a ojcem. W takiej konfluentnej rodzinie istnieje wewnętrzne zamieszanie. Przez to powstaje mieszanka emocjonalna, a w konsekwencji nikt nie znajduje swojego miejsca. Każdy jest przeniknięty emocjami drugiej osoby - wszystko się zlewa i powstaje nieprzenikniony chaos.
Mieszanina emocji istnieje też w grupach, przede wszystkim w firmach. Współpracownicy nie potrafią wewnętrznie się odgrodzić i nie posiadają żadnych granic. Zespalają się z uczuciami i nastrojami innych. Takie uwikłanie w mieszankę emocjonalną jest bardzo niebezpieczne. Nie czuje się wtedy żadnego oparcia, traci się orientację. Nie widzi się swoich granic i swojej tożsamości. Nie jestem już wolny ani zdolny do samodzielnego myślenia i podejmowania decyzji, jeśli opanowują mnie emocje innych. Nie wiem już, gdzie są moje własne myśli i w jakim stopniu mój sposób odczuwania zarażony jest klimatem panującym na zewnątrz.
Nie tylko emocje innych wdzierają się do mnie, ale także ich ciemne strony. A te są jeszcze bardziej niebezpieczne, ponieważ nie dostrzegam ich świadomie. Nie wiem, dlaczego ogarnia mnie nastrój depresji i złości. Wyparta agresja kierownika wnika do mojej duszy, a ja o tym nic nie wiem. Szef jest może na zewnątrz całkiem miły, jednak jego stłumiona agresja czyni mnie agresywnym. Na zewnątrz zachowuje się on poprawnie, ale jego zachowanie sprawia, że tkwiący w nim brak akceptacji siebie albo nawet pogarda dla ludzi wnikają we mnie bardzo subtelnie. Często nie wiemy, dlaczego w jakimś miejscu czujemy się zmęczeni, rozdrażnieni, wyczerpani, a nawet bywamy w nastroju depresyjnym. W takiej sytuacji musimy najpierw rozpoznać, co z zewnątrz ma na nas wpływ. Następnie należy wytyczyć tym wpływom wyraźną granicę. Sposobem na uwolnienie się od emocji i ciemnych stron innych ludzi jest dobre zakotwiczenie w swoim wnętrzu. Jeśli mam dobry kontakt ze sobą samym, wtedy nastroje innych tak łatwo nie wedrą się we mnie. Czasami pomaga też położenie ręki na sercu, żeby sobie przypomnieć: „Nie wpuszczę do mojego serca negatywnych emocji innych ludzi. One są ich problemem. Zostawię je dla nich. Ochronię moje serce od destrukcyjnego wpływu innych. Jestem w swoim wnętrzu.”
Wewnętrzne źródło
Spojrzenie na wspomnianą historię uzdrowienia z Ewangelii św. Jana pokazuje nam, jak możemy podchodzić do takich sytuacji. Jezus uzdrawia człowieka nie posiadającego granic. Nie czyni tego poprzez pogrążanie się we współczuciu i użalanie się nad Nim. Wszystkie uzdrowienia wynikają stąd, że Jezus odczuwa współczucie, które sprawia, że otwiera się On na innych. W przypadku niektórych ludzi jest konieczne, żeby nawiązać kontakt z ich sercem. Jednak w stosunku do człowieka nie posiadającego granic takie otwarcie się byłoby zabójcze. Bardziej pomocna jest w tym przypadku metoda konfrontacyjna. Jezus stawia przed chorym wyzwanie, pytając go o jego wolę: „Czy chcesz wyzdrowieć?” (J 5,6). Chory musi sam chcieć uzdrowienia. Nie może zrzucić tego na terapeutę czy kierownika duchowego. Chory opowiada Jezusowi swoją historię. Wyjaśnia Mu, dlaczego choruje. Powodem choroby jest brak człowieka, który mógłby mu pomóc. Inni mają lepszą sytuację niż on. Jezus nie przyjmuje wyjaśnień chorego. Nie okazuje mu, jak bardzo go rozumie, ale konfrontuje z jednoznacznym rozkazem: „Wstań, weź swoje łoże i chodź!” (J 5,8). Temu człowiekowi współczucie nie pomoże, ono spowodowałoby tylko, że zacząłby użalać się nad sobą i pogłębiać bolesne położenie. Jezus konfrontuje go z siłą tkwiącą w nim mimo jego choroby. Wzywa go, aby wstał i szedł o własnych siłach, a nawet rozkazuje mu. Nosze, które są znakiem własnej niepewności i choroby, powinien zachować i wziąć pod pachę. Choroba, słabość, różne zahamowania nie powinny go powstrzymywać przed życiem. Powinien inaczej obchodzić się ze swoimi blokadami, traktować je lekko, wziąć swoje nosze i iść z nimi. Może być niepewny i pełen uprzedzeń, ale mimo to powinien otworzyć się na ludzi. Powinien iść do ludzi z tymi zahamowaniami i nie pozwolić, żeby go izolowano od życia. Może się to udać tylko wtedy, kiedy uniezależni się od ludzi i nie będzie przyjmował do serca ich myśli i osądów, lecz zacznie kierować się swoim wnętrzem. Jezus nie musi wnosić chorego do wody, aby ten wyzdrowiał. Konfrontuje go z jego wewnętrznym źródłem, które bezustannie w nim tryska.
„Zalani” przez obcych
Brak granic jest często oznaką choroby psychicznej. U ludzi psychotycznych niezdolność do odseparowania się przybiera ogromne rozmiary. Urasta to nawet do manii prześladowczej. Pewien młody mężczyzna opowiadał, że ludzie z sekty mieli wpływ nawet na jego mocz; w swoim pokoju nie mógł już czuć się bezpiecznie. Ludzie z sekty także z oddali manipulowali jego myślami. Mania prześladowcza każe nam myśleć, że nasze rozmowy telefoniczne są podsłuchiwane, że inni wtargną do naszego mieszkania mimo mocnych zamków i alarmu. To co choroba przedstawia nam w takiej drastycznej formie, znamy chyba wszyscy - tylko w mniejszym natężeniu. Również my mamy wrażenie, że myśli innych przenikają nas, że jesteśmy zarażeni myślami, które mają wpływ na nasze społeczeństwo. Czasami łapiemy się na tym, że nasze myśli nie pochodzą od nas, ale przyjmujemy wszystko, co napiera na nas ze wszystkich stron. Jeśli dołączamy do jakiejś grupy, tracimy poczucie własnej tożsamości. Nieświadomie dopasowujemy się do otoczenia. Przejmujemy od innych nawet sposób mówienia. Zanurzamy się w ich nastrojach i zapominamy, co tak naprawdę sami czujemy.
Ludzie nie posiadający granic nie mają łatwego życia w naszym przepełnionym bodźcami społeczeństwie. Wydarzenia z obcych krajów poprzez media przenikają granice ich domów i serc. Niepokojące meldunki z rejonów objętych wojną lub kryzysem napływają ze wszystkich stron i przeszkadzają im żyć własnym życiem. Osoby bez granic kierują się tym, co usłyszały i zobaczyły w telewizji. Chociaż dobrze jest odczuwać współczucie dla udręczonych ludzi, pozostanie pod wpływem całej biedy tego świata może być niebezpieczne i przeszkadzać w życiu. W takiej sytuacji musimy być zdolni do odseparowania się.
Odseparować się, nie oznacza stać się nieczułym na cierpienie świata, ale samemu ustanawiać granice, w których przypadkach mogę dopuścić do siebie nędzę ludzką, a w których samemu się chronić, aby móc żyć w tym świecie jak człowiek. Dobrym sposobem na odseparowanie się od cierpienia świata jest modlitwa za ludzi, o których tragedii słyszymy. Kiedy modlę się za innych, współodczuwam z nimi, ale ich cierpienie nie pustoszy i wykańcza mnie. Oddaję wszystko Bogu w nadziei, że On nie zostawi tych ludzi samych. Innym sposobem jest zaangażowanie się w konkretny projekt pomocy tym ludziom lub wspieranie ich finansowo. Musimy jednak zrozumieć, że istnieją granice również w konkretnej pomocy. Nie możemy angażować się codziennie tylko w sprawy ofiar przemocy czy katastrof naturalnych, o których donosi nam telewizja.
9. Nie odczuwać własnej granicy
O żądzy i chorobie duchowej
Brak umiaru jako zagrożenie
Żądza nie jest chorobą tylko naszych czasów. Brak umiaru zawsze zagrażał człowiekowi. W Ewangelii św. Łukasza Jezus podaje przykład bogatego człowieka, który oczekiwał dobrych żniw. Zastanawiał się: „Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów.” Wreszcie powiedział: „Zrobię tak: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe moje zboże i dobra. I powiem sobie: Masz wielkie dobra, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” (por. Łk 12,17-19). Za pomocą takiego monologu Łukasz formułuje nasze własne myśli. Kiedy odnosimy sukcesy, uważamy, że musimy je jeszcze zwiększyć. Bogaty człowiek reprezentuje ludzi, którzy nie znają żadnego umiaru i nigdy nie mają dość. To żądza każe temu człowiekowi wyburzyć stare spichlerze, aby wybudować większe. Jezus pozwala wtedy przemówić Bogu do tego człowieka: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?” (Łk 12,20). Ów człowiek sądził, że może bez ograniczeń pomnażać swoje bogactwa i zacząć wreszcie używać życia.
Człowiek z Ewangelii symbolizuje chorobę zwaną żądzą. Ludzie nią ogarnięci nie posiadają żadnych granic. Upijają się, straciwszy miarę. Jak tylko zaczną pić, nie potrafią przestać. Pewna kobieta cierpiąca na bulimię opowiadała, że w czasie jedzenia traci poczucie granic, musi po prostu dalej jeść. Sprawa nie zakończyła się jednak na bulimii. Brak poczucia granic objawił się w niezdolności do zachowania dystansu wobec innych.
Żądza, według psychologa Teodora Boveta, jest czymś, co ma zastąpić brak matki. Uzależniony człowiek pozostaje na poziomie rozwoju dziecka. Nie chce opuścić przytulnego gniazda, gdzie może mieć wszystko, czego tylko zapragnie. Istota żądzy polega na braku umiaru i niezdolności do zaprzestania jakiejś czynności. Wszystko może być źródłem uzależnienia, na przykład: alkohol, lekarstwa, narkotyki, praca, papierosy, kawa, gry, pieniądze, książki, seks, relacje z innymi. Karl Jaspers spojrzał na przyczynę żądzy z perspektywy filozoficznej i stwierdził, że kryje się za nią „szczególnie wzmożona pustka”. Często jest to brak doświadczenia bezpieczeństwa ze strony matki. Węgierski psychoterapeuta i twórca analizy losowej Leopold Szondi określił żądzę jako „permanentną protezę sprzeniewierzonej matki”. Wprawdzie człowiek ogarnięty żądzą doświadczył niejednokrotnie poczucia bezpieczeństwa ze strony matki, ale nie odważył się uczynić samodzielnego kroku i wyjść z ciepłego gniazdka w realia tego świata, który nie będzie spełniał wszystkich jego pragnień.
Podatność i uzależnienie
Na zaburzenia związane z uzależnieniem podatni są przede wszystkim ci ludzie, którzy posiadają wysoki stopień wrażliwości na nieprzyjemne uczucia i niską zdolność tolerowania frustracji. Obie cechy ukazują niezdolność do zachowania dystansu. Ludzi podatnych na żądze ogarniają negatywne uczucia. Nie potrafią oni odseparować się wewnętrznie od tych uczuć, dlatego też nie są zdolni do odcięcia się od świata zewnętrznego. Cechą żądzy jest uzależnienie. Nie można już żyć bez alkoholu, nadmiernego jedzenia, pracy. Żądza jest ostatecznie wypartą tęsknotą. Człowiek taki tęskni za absolutnym bezpieczeństwem i miłością. Oczekuje od rzeczy zewnętrznych spełnienia swojej tęsknoty; do tego potrzebuje coraz więcej pieniędzy, narkotyków, poświęconej mu uwagi. Jednak żadne pieniądze, żaden sukces nie potrafią zaspokoić pragnienia miłości - nie nasyci się więc on nigdy. Prawdą są słowa, które wypowiedział kiedyś André Gide: „Najgorsze jest to, że nie można się nigdy wystarczająco upić.”
Tak samo niebezpieczne jak uzależnienia od określonych substancji, np. alkoholu lub lekarstw, są tak zwane uzależnienia niesubstancjalne, np. hazard, pracoholizm, uzależnienie od relacji z innymi ludźmi, od seksu i chęci imponowania. Pracoholizm jest obecnie w społeczeństwie nawet honorowany. Uważa się, że pracoholicy są szczególnie pracowici i dlatego mają dużą wartość dla firmy. Pracoholik pracuje wprawdzie dużo, ale niewiele z tego wynika. Ponieważ potrzebuje pracy, nie potrafi oderwać się od niej i nawet swój wolny czas musi wypełniać pracą. Nie potrafi wytrzymać ze sobą w swojej przeciętności; udowadnia swoją wartość poprzez pracę i kryje się pod jej przykrywką. Nie mając dystansu do pracy, nie potrafi być kreatywny i zdolny do innowacji. Trzyma się pracy ze wszystkich sił, ponieważ potrzebuje jej jak tarczy, która musi go chronić przed krytyką i zakwestionowaniem. W swoim pracoholizmie nie dostrzega już granic własnych możliwości. W końcu zacznie kiedyś protestować również jego ciało. Pracoholicy cierpią na syndrom Burnouta, czują się wypaleni, towarzyszy temu pustka wewnętrzna, cierpią na serce i choroby układu krążenia. Kto chce zawsze pracować sprawnie i wydajnie, zaczyna cierpieć na chroniczną niezdolność do skutecznego działania. Chciałby czegoś dokonać, ale po prostu nie jest już w stanie. Zmęczenie, brak zapału i ogólna niechęć są zdrową reakcją jego psychiki na przesadne dążenie do sukcesu. Psychologowie szacują, że w samych Niemczech żyje ponad 200.000 ludzi uzależnionych od pracy.
Uzdrawiająca rezygnacja
Pewien urzędnik pracujący w banku opowiadał mi, jak niektórzy, szczególnie młodzi ludzie, chcieliby odnosić nieskończone sukcesy na giełdzie. Uważają, że mogą kupić rano jakieś akcje, a wieczorem sprzedać je za podwójną cenę. Tak powstaje typowe uzależnienie. Jednak taki brak umiaru przyniósł wielu ruinę finansową. Również na giełdzie nie wszystko jest za darmo. Kto nie potrafi się ograniczać, tego zgubi jego brak umiaru. Zdolność do powiedzenia „nie”, do poprzestania na tym, co mam, zanika obecnie coraz bardziej. Społeczeństwo kusi nas do tego, abyśmy chcieli mieć wszystko bez umiaru. Można nawet pościć bez umiaru, świadczy o tym anoreksja, którą bardzo trudno wyleczyć. Niektórzy poszczą do przesady, ponieważ chcieliby być tak szczupli, jak pokazuje się to w reklamach. Jedni tracą miarę w jedzeniu, inni w głodzeniu się.
Do wyleczenia z uzależnienia konieczna jest zdolność do rezygnacji. Oznacza to zdolność do zdystansowania się. Ograniczam się w jedzeniu i piciu, w pracy i zarabianiu pieniędzy, w kupowaniu i grach. Aby dziecko zdrowo się rozwijało, musi przyjąć ograniczenia wypływające z realiów. Nie może ono sięgać w każdej chwili po pierś mamy. Nie w każdym momencie można jeść; wszystko ma swoje granice. Ludzie, którzy nie nauczą się rezygnować, nie są zdolni do rozwinięcia silnej osobowości. Silna osobowość jest jednak warunkiem odrzucenia pokus żądzy. Człowiek uzależniony ma też fałszywy obraz siebie. Aby uwolnić się od uzależnień, konieczna jest prawidłowa ocena siebie. Musimy uwolnić się od iluzji, że jesteśmy najwięksi, najlepsi i najbardziej inteligentni. Musimy się ograniczyć do tego, czym jesteśmy, zgodzić się na siebie samego i swój charakter.
Droga przemiany
Inny sposób pozbycia się uzależnienia polega na przemianie żądzy w tęsknotę. Kiedy jesteśmy opanowani żądzą, kierujemy nasze tęsknoty na rzeczy ograniczone. Potrzebujemy wtedy coraz więcej nowych obiektów pragnień. Nie potrafimy przestać coraz więcej pić i pracować. Kiedy jednak skierujemy naszą tęsknotę na Boga, który jest nieograniczony, wtedy nasz stosunek do rzeczy ograniczonych nabierze prawidłowych proporcji. Nie będziemy oczekiwać od wina, że rozwiąże wszystkie nasze problemy. Będziemy potrafili się nim cieszyć, ale jednocześnie będziemy świadomi, że nie zawsze możemy być w radosnym nastroju, że musi też przyjść smutek i rozczarowanie.
Kiedy jesteśmy uzależnieni od jakichś substancji, szybko odkryjemy nasze granice. Alkoholik zauważy w końcu, że może zapić się na śmierć. Trudniej zauważyć te granice wtedy, kiedy jesteśmy uzależnieni od spraw niesubstancjalnych, np. hazardu, pracy, relacji z innymi. Lecz również w tym wypadku droga uzdrowienia prowadzi przez przemianę żądzy w tęsknotę. Muszę stanąć twarzą w twarz z tęsknotą, która kryje się za nieprzerwaną pracą. Może jest to tęsknota za uznaniem, byciem ważnym, za życiowym sukcesem? A może jest to ucieczka przed moją przeciętnością, której chciałbym zejść z drogi poprzez swoją pracę? Dla św. Benedykta praca jest ważnym duchowym wyzwaniem. Po moim stosunku do niej mogę zauważyć, czy chowam się za nią i wykorzystuję ją jako żądzę, czy też wypływa ona z wewnętrznego źródła Ducha Świętego. Jeśli praca wypływa ze źródła Bożego Ducha, będę w stanie dużo pracować i nie odczuję wyczerpania. Będzie w niej też coś radosnego, a nie tylko agresja, którą charakteryzują się wszyscy pracoholicy. Jeśli czyjaś praca wypływa z brudnego źródła jego ambicji, perfekcjonizmu lub żądzy, ten zanieczyszcza swoje otoczenie wypartymi pragnieniami. Kiedy w czasie pracy zacznę obserwować swoje uczucia i ciało, wtedy rozpoznam, z jakiego źródła czerpię motywację do pracy.
Według św. Benedykta praca musi być ograniczana przez modlitwę i medytację, przez chwile odpoczynku i wspólne posiłki. Porządek dnia zakonników, ustalony przez św. Benedykta, wyznacza różnym potrzebom właściwe proporcje. Zewnętrzna granica nałożona na pracę ma za zadanie zaprowadzać wśród zakonników porządek. Jeśli ktoś nie potrafi przestać pracować, oznacza to, że stracił w życiu właściwą miarę. Kiedyś w końcu zacznie strajkować jego ciało i zmusi go do zaakceptowania własnych ograniczeń. Również to przychodzi wielu ludziom z trudnością. Sądzą, że muszą bez jakichkolwiek ograniczeń popędzać własne ciało, aby wykonać zamierzone pensum. Ostatnią granicę wyznacza nam śmierć. Doświadczył tego człowiek z przypowieści opowiadanej przez Jezusa. Jeszcze tej samej nocy Bóg zażądał jego duszy - wszystkie jego plany spełzły na niczym. Utracone wyczucieNie tylko ludzie z uzależnieniami, także ludzie ze skłonnościami psychotycznymi, stracili poczucie własnych granic. Znam przypadek mężczyzny cierpiącego na schizofrenię. Przez dłuższy czas może bawić się w towarzystwie krewnych i przyjaciół, rozmawiać z gośćmi całkiem normalnie i rozumnie; wszystko jest w porządku. Aż w końcu miarka się przebiera. Matka czuje, że przekroczył już swoją granicę, odciąga go na bok i chce opuścić z nim towarzystwo. On jednak uważa, że jest wspaniale i chciałby nadal pozostać ze wszystkimi. Jeśli jednak pozostanie dłużej, dostanie ataku psychotycznego. Jego choroba polega właśnie na nieświadomości własnych ograniczeń. Taka osoba może utrzymywać kontakt z innymi tylko przez jakiś określony czas, potem traci wewnętrzną równowagę. Człowiek chory sam jednak nie zauważa, kiedy przebywanie z ludźmi nie wychodzi mu na dobre. Nie ma wyczucia, kiedy lepiej zrobiłaby mu samotność. Ów brak poczucia granic jest typową oznaką manii. Kiedy ludzie cierpiący na objawy maniakalno-depresyjne wchodzą w fazę nasilenia się stanów chorobowych, tracą wszelką miarę. Zamawiają u firm ogromne ilości materiałów, których w ogóle nie potrzebują, za które nie są w stanie zapłacić. Pracują bez umiaru. Nie potrzebują w ogóle snu. Są rześcy i uważają, że mogliby pracować przez całą dobę. Tacy ludzie mogą przestraszyć swoje otoczenie. Należy liczyć się z tym, że mogą uczynić coś, co wpędzi ich w poważne problemy. Oni sądzą jednak, że mają nad wszystkim kontrolę. Czasami mania objawia się w nieprzerwanym i niekończącym się mówieniu. Ma się wrażenie, że ludzie mówią bez brania oddechu. W każdym razie nie ma szans samemu coś powiedzieć, gdyż nie jesteśmy dopuszczeni do głosu. Na rozmowy przychodzą czasami tacy ludzie nie posiadający granic. Nie mają oni „poczucia sytuacji” w czasie rozmowy. Po tym, jak w nieprzerwanym monologu opowiedzą już wszystko o sobie, zmieniają nagle rolę i chcą odgrywać terapeutę. Pytają doradcę, jak mu się powodzi, dlaczego wygląda tak mizernie albo podchodzą zbyt blisko - po prostu naruszają jego granice. Dla terapeuty takie rozmowy są bardzo nieprzyjemne. Ludzie nie posiadający granic prowokują nas, abyśmy szczególnie uważnie strzegli naszych granic. W przeciwnym razie będziemy mieć wrażenie, że sami się gubimy. Traci się jednak wiele energii na obronę własnych granic przed takimi ludźmi. Terapeuci są zasypywani potokiem słów i nie mają możliwości zwrócenia uwagi, że ich czas jest ograniczony. Denerwują się, że rozmawiali z pacjentem dłużej niż trzeba. Niektórzy ludzie dopiero wtedy zaczynają mówić o najważniejszych problemach, kiedy terapeuta ma już zamiar kończyć rozmowę. Rozmowa się przeciąga, a kiedy jednak zauważają, że jej czas dobiega końca, zaczynają płakać i prawie uniemożliwiają zakończenie wizyty. Potrzeba dobrego wyczucia własnej granicy, aby pozostać konsekwentnym i czuwać nad własną granicą czasową. O tym, że obecnie zanika u wielu wyczucie własnych granic, a ta strata występuje nie tylko u ludzi chorych, ale stała się problemem społecznym, świadczy sukces wielu telewizyjnych talk-shows, w których przed oczami milionów ludzie odkrywają sprawy najbardziej osobiste. Intymność jest upubliczniana w coraz to nowszych odcinkach, według określonego wzoru będącego jakąś formą uzależnienia. Prowadzący wyciągają ze swoich gości możliwie najwięcej informacji o ich sferze prywatnej. Prywatność - jak świadczy o tym już samo słowo - jest czymś oddzielonym, odgraniczonym, osobnym. Kiedy zanikają granice między prywatnością a tym, co jest publiczne, widzowie stają się żądnymi podniet podglądaczami, którzy muszą zaspokajać swoją potrzebę demaskowania intymności obcych ludzi, ponieważ sami są coraz mniej zdolni do własnej uporządkowanej intymności. Taki brak granic nie wychodzi na dobre ani „aktorom”, ani widzom. Jest oznaką choroby naszych czasów. 10. Przyznać się do własnych ograniczeńO tłumieniu i szczerościFałszywe wyobrażenia ideałów Poznanie własnych ograniczeń i przyznanie się do nich przed samym sobą jest zawsze procesem bardzo bolesnym. Uważamy, że zawsze jednak moglibyśmy uczynić coś więcej. Moglibyśmy pracować tyle samo, ile nasz kolega z pracy lub przyjaciel albo spać tak krótko, jak tamten. Nie przyznajemy się chętnie do swoich ograniczeń, ponieważ wypadlibyśmy wtedy w porównaniu z innymi jako ludzie mniej wartościowi. Musimy uznać, że nasze psychiczne i fizyczne możliwości są ograniczone, że nasze możliwości w pracy i życiu prywatnym nie są nieskończone, że nie uporamy się z każdym konfliktem. Musimy również przyznać się wobec samych siebie i zaakceptować fakt, iż ograniczone są również nasze zdolności. Nie każdy ma zdolność do nawiązywania kontaktów z ludźmi. Nasza zdolność kierowania innymi, rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z problemami nie jest być może tak rozwinięta, jak u tego czy tamtego człowieka. Wielu nie potrafi też zaakceptować swoich ograniczeń finansowych. Dotąd wydawali w czasie urlopu ogromne sumy pieniędzy, a teraz z jakichś powodów muszą oszczędzać i przyznać się przed innymi, że na tę czy ową podróż nie mogą sobie pozwolić. Przyznanie się do naszych ograniczeń jest sprawą bolesną i wymaga pokory. Pokora oznacza odwagę wyznania prawdy, odwagę zejścia w realia naszego życia i naszej duszy, w realia naszej kondycji psychicznej. Najchętniej przymknęlibyśmy oczy na nasze ograniczenia; jesteśmy w tym podobni do niewidomych z Ewangelii (J 9,1-12). O wiele chętniej, co jest zrozumiałe, identyfikujemy się z idealnym obrazem samych siebie: z ideałem człowieka uprzejmego i gotowego do pomocy, który chętnie słucha i pomaga, jeśli zajdzie taka potrzeba; z ideałem pracownika, któremu można wiele zlecić i zaufać, który nie odrzuci żadnego zadania i niczego się nie przestraszy. Identyfikujemy się z obrazem człowieka, który ma nad wszystkim kontrolę i osiąga wszystko, co sobie postanowił; z ideałem mężczyzny wspaniałego, młodego i odnoszącego sukcesy lub z ideałem dynamicznej i wyemancypowanej kobiety.
Jednak takie identyfikowanie się z idealnym obrazem czyni nas ślepymi na naszą własną rzeczywistość. Żyjemy już od dłuższego czasu ponad nasze zdrowotne możliwości, aż nasze ciało wyraźnie i jednoznacznie upomni nas, że nie możemy sobie już dłużej pozwolić na taki tryb życia. Tak było na przykład z nauczycielką, która sądziła, że jest w swojej szkole niezbędna. Skarżyła się, oczywiście, że ma zbyt dużo pracy, ale nie miała na tyle odwagi i zdecydowania, aby posłuchać sygnałów swojego ciała i duszy, dlatego jej skóra zaczęła „strajkować”. W konsekwencji musiała wziąć roczny urlop zdrowotny, aby zająć się leczeniem swojej skóry. Ponieważ nie akceptowała swoich granic, organizm sam wskazał jej rzeczywistą sytuację i istniejące granice. Musiała opuścić szkołę na dłużej; może nie zdarzyłoby się to, gdyby wcześniej ograniczyła trochę ilość godzin. Uzdrowienie ślepcaJeśli ktoś zbyt długo ignoruje swoją sytuację i rzeczywiste możliwości, stopniowo przestaje je dostrzegać. Ślepca uzdrowionego przez Jezusa możemy sobie wyobrazić jako człowieka, który od urodzenia nie mógł patrzeć na rzeczywistość, gdyż była zbyt okrutna. Odwracanie głowy stało się dla jego duszy czymś niezbędnym do życia. Jako dziecko nie uporał się z brutalnością i smutkiem towarzyszącymi życiu. Takie tłumienie ogranicza życie, a powstałe cierpienie wymusza szukanie uzdrowienia.
Spotkałem pewną kobietę, która swoje dzieciństwo przedstawiała zawsze w lepszym świetle. Było w niej coś, co doprowadzało do powstawania konfliktów między nią a innymi ludźmi. Kiedy przyznała się przed sobą, że jej dzieciństwo w związku z biedą czasów powojennych było bardzo smutne, zaczęła dopiero rzeczywiście szukać pomocy. Wcześniej uważała, że to inni ponoszą winę za jej problemy. Przez długi czas nie potrafiła ujrzeć swojego dzieciństwa takim, jakim było w rzeczywistości. To usuwało jej grunt pod nogami. Idea szczęśliwego dzieciństwa była jedyną rzeczą, której mogła się trzymać. Takiej sytuacji nie można zbyt szybko krytykować i całkowicie potępiać. Niekiedy nie pozostaje nam nic innego, jak przymknąć oko na te sprawy. Dzieci czasami zamykają oczy i uważają, że nikt ich nie widzi, że są wtedy same. Czynią tak najczęściej wtedy, kiedy zrobią coś, co sprawia im ból i inni nie powinni tego widzieć. Jednak zamykanie oczu nie jest rozwiązaniem dla ludzi dorosłych. Jeśli permanentnie będziemy zamykać oczy, w końcu przestaniemy całkiem widzieć.Jezus uzdrowił ślepca po tym, jak splunął na ziemię i zmieszał swoją ślinę z prochem. Potem położył tę papkę na oczach niewidomego, jak gdyby chciał przez to powiedzieć: „Pogódź się z tym wszystkim, co skromne, z „brudem”, który jest w tobie. Zrozum, że powstałeś z prochu ziemi, która jest dla ciebie ciężarem. Dopiero kiedy zaakceptujesz swoją ziemską sytuację i pogodzisz się z brudem w sobie, będziesz mógł naprawdę przejrzeć i ujrzeć rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę.” Jezus ukazuje za pomocą papki z prochu ziemi znaczenie pokory. Jest ona odwagą zaakceptowania swojego ziemskiego życia, odwagą dostrzeżenia brudu własnej duszy i zaakceptowaniem tego wszystkiego. Człowiek będzie w stanie tylko wtedy pogodzić się ze swoimi ciemnymi stronami, jeśli w ten brud zostanie wpleciona miłość i delikatność, którą okazał ślepcowi Pan Jezus. Delikatnie położył mu na oczach papkę z prochu i śliny, jakby chciał mu przez to powiedzieć: „Dobre jest to, jaki jesteś. Brud również trzeba zaakceptować. Musisz go przyjąć z miłością.” Słowo humilitas oznaczające pokorę, ma coś wspólnego z humorem. Ten, kto akceptuje siebie takiego, jakim jest, ma w sobie wewnętrzny pokój. Potrafi śmiać się z siebie samego. Ma poczucie humoru. Pokora oznacza mocne stanie obiema nogami na ziemi. Nie bujam w obłokach i nie pogrążam się w nierealnych marzeniach. Kto mocno stoi na ziemi, dostrzega też swoje granice. Wie, że powstał z ziemi i dlatego jego możliwości są ograniczone. Odwaga przyjęcia prawdyPotrzeba dużo odwagi, aby otwarcie i szczerze przyjrzeć się swojej historii życia i przyznać się do swoich zranień. Rany mojego dzieciństwa wskazują na to, iż nie mogę od siebie oczekiwać cudów. Rany mogą zostać przemienione i uzdrowione, ale tylko wtedy, kiedy przyznam się do nich. Wyznanie zranień wymaga akceptacji granic. Jeśli w dzieciństwie czułem się opuszczony, wtedy jako dorosły przy każdym pożegnaniu będę to sobie przypominał, dlatego bardzo trudno będą mi przychodziły pożegnania. Jeśli będę miał tego świadomość i uznam tę sytuację za część mnie, wtedy nie będę ciągle zadręczać się szukaniem czegoś nowego. Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, żeby to wewnętrzne dziecko tkwiące we mnie dorosło i osiągnęło taką stabilność, która pomoże mu przyjmować pożegnania. Zranienia odkrywają moje granice, których nie wolno mi przeskakiwać. Jeśli przymknę oczy na te sytuacje i będę zmuszać się do pokonywania swoich granic, doznam tylko niepowodzeń. Jeśli sam nie odważę się otworzyć oczu, zostaną mi one brutalnie otwarte przez niepowodzenia. Na polu zawodowym spotykamy często ludzi, którzy wzbraniają się przed akceptacją swoich ograniczeń. Każdy widzi, że jest im trudno spełnić wymagania czekające na nowych stanowiskach. Oni sami jednak uważają, że są najzdolniejszymi pracownikami, jakich można sobie tylko wymarzyć. Czasami idą do szefa i proszą o podwyżkę, ponieważ pracują podobno ponadprzeciętnie. Trudno jest wskazać takim ludziom ich ograniczenia. Każdy w zakładzie czuje, że taki współpracownik jest przeciążony, on sam zaś uważa, że jest zdolny do nadzwyczajnych osiągnięć. Najwyraźniej potrzebuje owej ślepoty, żeby nie patrzeć w oczy swojej przeciętności. Taki człowiek potrzebuje kogoś, kto - jak Jezus - powiedziałby mu jasno i jednoznacznie całą prawdę i jednocześnie uczynił to w sposób bardzo delikatny. Pomogłoby mu to zaakceptować fakt pewnych ograniczeń i pogodzić się z tym, iż powstał z prochu ziemi i nie może zdobywać nieba o własnych siłach. W czasie terapii potrzeba często wiele trudu i wysiłku, aby zachęcić kogoś do zaakceptowania swoich ograniczeń. Wielu nie chce dostrzec prawdy o sobie, a przyczynę swoich problemów widzi w trudnych relacjach z innymi. Uważają, iż ich niepowodzenia pochodzą z braku zrozumienia ze strony innych, z ich niedojrzałości i ciasnoty. Z powodu zbyt małego wsparcia, nie są w stanie żyć w pokoju; wytwarzają różne teorie na temat swojego stanu, żeby tylko uciec przed rzeczywistością. Trzymają się uporczywie skonstruowanych przez siebie wyobrażeń, nawet jeśli ktoś z zewnątrz szybko zauważy, iż odpowiedzialność za ten stan jest zrzucana jedynie na innych, a sam zainteresowany nie chce wziąć jej na siebie. Jeśli tylko terapeuta wyrazi swoje spostrzeżenia i odczucia, pacjent stwierdza, że to nie pasuje do jego wyobrażenia o samym sobie albo szuka nowych powodów, by usprawiedliwić swoje zachowanie i odeprzeć spostrzeżenia terapeuty. „Idź i obmyj się w sadzawce Siloe!”, powiedział Jezus do ślepca. W takich przypadkach potrzeba pełnego miłości, a jednocześnie konsekwentnego sposobu na otwarcie oczu tym, którzy nie chcą widzieć prawdy, czyli spostrzegać rzeczy takich, jakimi są.Niekiedy na rozmowę przychodzą ludzie, którzy bardzo uprzejmie i chętnie opowiadają o sobie. Jednak ma się wrażenie, że nie są jeszcze „całkiem u siebie”. Chciałoby się nimi potrząsnąć, żeby poczuli samych siebie i dostrzegli prawdę o sobie. Im bardziej zachęcamy ich do obserwacji własnych uczuć, tym bardziej zamykają się. Chociaż mówią o swoich uczuciach, pozostaje to wszystko w sferze rozumowej, która nie dopuszcza emocji. Ma się wrażenie, że odgrywają rolę grzecznego i chętnego do pomocy ucznia, nie mają jednak kontaktu ze swoim wnętrzem. Terapeuta czy ojciec duchowny musi wykazać się w takiej sytuacji wielką cierpliwością i dobrocią. Musi uwolnić się od chęci i ambicji koniecznego ukazania innym prawdy o nich samych. Jeśli pozostanie wobec ślepca tak delikatny jak Jezus, drzwi mogą się nagle same otworzyć. Nasz rozmówca znajdzie wtedy prawdopodobnie odwagę, aby umyć oczy w „sadzawce Siloe”. W bliskości towarzyszącego mu człowieka będzie w stanie otworzyć oczy i ujrzeć rzeczywistość taką, jaka jest naprawdę.11. Kiedy mamy już wszystkiego dosyć O poczuciu winy i niepotrzebnym gniewieZbawienne wycofanie sięJak reagujemy, kiedy mamy już wszystkiego dosyć, kiedy wszystko zdaje się nas przerastać i nie wiemy, co robić dalej? Takie sytuacje przydarzają się nie tylko nam. Ważne jest, żebyśmy nauczyli się akceptować swoje granice. Łukasz opowiada nam, że Jezus bardzo często wycofywał się w samotność, aby modlić się. We fragmencie z Ewangelii św. Łukasza jest napisane: „W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga” (Łk 6,12). Jezus czuje, że musi znaleźć dla siebie chwilę, kiedy nikt Mu nie będzie przeszkadzał, dlatego wycofuje się i szuka samotności. Nie skarży się, że ludzie ciągle Go o coś pytają i czegoś od Niego chcą. Wyciąga z tego logiczne wnioski i opuszcza ludzi udając się na górę, gdzie w samotności odnajduje potrzebną Mu przestrzeń i w czasie modlitwy zanurza się w swoim wewnętrznym źródle. Doświadcza jedności z Ojcem. Zjednoczenie z Ojcem chroni Go przed „pochłonięciem” przez ludzi. Po całej nocy spędzonej na modlitwie Jezus wybiera spośród swoich uczniów Dwunastu Apostołów. W czasie modlitwy zrozumiał, że musi zlecić zadanie innym, aby nie naruszyć swoich granic. Podobnie jak Mojżesz, również Jezus dostrzega swoje granice. Mojżesz zlecił zadania starszyźnie, żeby nie nieść ciężaru ponad siły. Jezus powołał uczniów i posłał do sąsiednich miast, aby głosili ludziom Jego naukę i uzdrawiali chorych. Zlecił im takie zadania, które sam wykonywał. Jezus, Boży Syn, uwzględniał osobiste granice. Konfrontacja z własnymi granicami może wywołać poczucie winy, dlatego wielu nie ma na to odwagi i wycofuje się. Pewne osoby myślą sobie: Może mógłbym pomóc temu lub tamtemu albo wygłosić wykład? Jakoś to zawsze będzie. Pozwalają też, aby inni wmówili im poczucie winy: „Jesteś egoistą. Myślisz tylko o sobie. Nie zauważasz moich potrzeb.” Przeciw takim zarzutom prawie nie można się bronić. Ponieważ poczucie winy jest nieprzyjemne i chciałbym go uniknąć, spełniam życzenia otaczających mnie ludzi. Aby uniknąć poczucia, że inni mnie wykorzystują, wmawiam sobie na różne sposoby, że to jest wola Boża. Robię przecież coś dobrego - jestem potrzebny i pozwalam się wykorzystywać. Próbuję nawet zwiększyć swoją niezdolność do zachowywania dystansu i odcięcia się. Czynię z niej cnotę i jestem z tego dumny. Taka postawa zacznie się jednak kiedyś mścić. Moje granice dadzą w końcu o sobie znać i zacznę odczuwać złość. Będę zły na tych wszystkich ludzi, którzy ciągle coś ode mnie chcą, a taka reakcja jest oznaką, że nie akceptuję swoich granic. Wolę być zły na innych, niż przyznać się do swoich ograniczeń.
Wyjaśnić poczucie winy
Pewna kierowniczka domu starców angażowała się w sprawy pensjonariuszy bez reszty. Ciągle przekraczała swoje granice, a nieprzerwaną pracę tłumaczyła wolą Jezusa, który przecież chciał, żeby troszczyć się o biednych i chorych. Tym argumentem religijnym przysłaniała swoje rzeczywiste potrzeby. Powodem jej przepracowania się było szukanie uznania. Przyznanie się do tego wymaga pokory. Łatwiejsze jest natomiast ukrywanie potrzeby uznania pod przykrywką pozytywnie brzmiącej ideologii. Dusza owej kobiety skapitulowała, a ona uświadomiła sobie, że te duchowe aspiracje nie miały swego źródła w woli Bożej, ale w szukaniu własnego uznania. To spowodowało, że przyszła do nas i poprosiła o kierownictwo duchowe. Mówiła, że nie umie już wyczuć własnego serca. Nie rozumie języka swojej duszy. Nie potrafi wsłuchać się w głos wewnętrzny. Fałszywa pobożność zamknęła jej uszy, tak że nie była już zdolna usłyszeć w swoim wnętrzu cichego głosu Boga. W takich sytuacjach należy sobie uświadomić, że Jezus przebywał przez całą noc na górze, aby się modlić, a potem w samotności i ciszy usłyszeć autentyczny głos Boga. Pewien bardzo zajęty burmistrz pisał w liście, że psychicznie i fizycznie jest już na skraju wytrzymałości. Lubi swoją pracę i cieszy się, że może rozmawiać z tak wieloma ludźmi. Czuje jednak, że nie chce się już angażować w sprawy regionu. W tej sytuacji jego koledzy powiedzieli mu, że jest egoistą i myśli tylko o sobie. Przemawiano do niego nawet używając pobożnych argumentów: Bóg chce, żeby przejął odpowiedzialność za społeczeństwo. Takie uwagi wywołały w nim wyrzuty sumienia. Być może Bóg chce, żeby nadal się angażował i nie zważał na swoje granice? Każdy jest wrażliwy na coś, co tak naprawdę nie odnosi się do jego osoby. My także jesteśmy skłonni przejmować się, mieć poczucie winy z powodu podsuwanych sugestii. Nie potrafimy się przed tym bronić, a jednak trzeba to przetrzymać. Również dlatego, a raczej przede wszystkim dlatego, że poczucie winy jest nieprzyjemne, należy się z nim skonfrontować i zaakceptować swoje własne granice. Nie mam żadnej pewności, że powinienem przestać się aż tak bardzo angażować. I nie mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że to jest wolą Bożą. Muszę jednak iść za swoim wewnętrznym wyczuciem. Jeśli czuję mocny i wyraźny sprzeciw wobec przejęcia większej odpowiedzialności, wtedy mogę zaufać, że jest to wola Boża. Sam znam swoje możliwości. Nie mogę pozwolić, żeby inni ustalali, jakie mam granice. Muszę bronić swojej granicy nawet w obliczu ryzyka, że koledzy broniący własnych interesów lub ludzie z otoczenia nazwą mnie egoistą. Być może ludzie z mojego otoczenia dobrze wiedzą, jak mną najlepiej manipulować. Wystarczy, że mnie pochwalą i powiedzą, że nikt nie robi czegoś tak dobrze jak ja, a zaraz pozwolę się namówić do tego, czego bym po spokojnym zastanowieniu nigdy nie uczynił. Inni wiedzą czasami, gdzie jest moja pięta Achillesa i jak trafić do mnie przez mój słaby punkt. W końcu zacznę się na nich denerwować. Jestem zły na ludzi, którzy ciągle czegoś ode mnie chcą, ale tak naprawdę jestem zły na siebie samego. Inni ludzie mają prawo pytać mnie, czy mogę zrobić to lub owo, a ja mam prawo odmówić i wycofać się, jeśli jest to konieczne. Nie muszę zaraz z tego powodu usprawiedliwiać się i tłumaczyć. Pewien ksiądz przekonał się kiedyś, jak trudno pozbyć się potrzeby szukania usprawiedliwienia. Przez długie lata chciał w swojej parafii dogodzić wszystkim. Z czasem poczuł wielką potrzebę kontemplacji. Czuł ogromne pragnienie modlitwy i przebywania w ciszy. Spowodowało to jednak ostry konflikt między nim a parafią. Ludzie nie rozumieli, że ich kapłan potrzebuje czasu na modlitwę. On zaś na modlitwie odkrył, co tak naprawdę jest najważniejsze. Nie pozwolił, aby traktowano go tylko jak zwierzchnika Kościoła, który ma reprezentować czasami zeświecczone chrześcijaństwo. Modlitwa uczyniła go wrażliwym na wszystko, czego Bóg naprawdę oczekuje od jego parafii, na prawdziwe potrzeby i tęsknoty ludzi. Nie pozwolił już, aby inni poprzez swoje roszczenia tak łatwo nim manipulowali. Pewna kobieta opowiadała, że nie może dojść do porozumienia ze swoją matką. Stawia jej ona ciągłe żądania. Matka wymaga od dorosłej córki, żeby ta przychodziła do niej co tydzień w odwiedziny i codziennie dzwoniła. „Mam już tego dosyć. Kiedy jadę do niej, zaczynam odczuwać złość. Wystarczy tylko kilka uwag matki, żebym zaczęła się denerwować. Podnoszę na nią głos. Potem jest mi z tego powodu przykro.” Powiedziałem tej kobiecie: „Dlaczego jest pani zła na matkę? Ona może wyrażać swoje oczekiwania. Ma do tego prawo. A pani może odmówić. Musi pani decydować, jakie oczekiwania jest pani w stanie spełnić, a jakich nie. Nie może pani zostawiać tej decyzji matce.” Kobieta nie potrafiła odmówić, ponieważ chciała być zawsze grzeczną córeczką mamusi. Ponieważ nie umiała prawidłowo docenić własnej wartości i zaakceptować swoich granic, złość skierowała ku matce. W rzeczywistości była rozczarowana sobą.
Spojrzenie na zachowanie Jezusa niech będzie pomocą w prawidłowym postępowaniu: On nigdy się nie skarżył, że ludzie czegoś od Niego oczekują. Dostrzegał swoje granice i akceptował je. Czynił w danym momencie to, co mógł. Nie usprawiedliwiał się przed innymi. Szedł za swoim wewnętrznym impulsem. Wyczuć, co należy czynićW tradycji zakonu benedyktyńskiego istnieje rozwinięte wyczucie odpowiedniego traktowania trudności i reguł, które stawia przed nami dzień powszedni wraz ze swoimi żądaniami. Założyciel zakonu miał na myśli przede wszystkim ekonoma, który jest odpowiedzialny za wszystkie finansowe i gospodarcze sprawy klasztoru. Jeśli wspólnota jest większa, musi poszukać sobie pomocników i rozdzielić wszelkie prace, żeby ze spokojem mógł wykonywać powierzone mu zadania. Po łacinie nazywa się to aequo animo - „ze spokojem”. Jest to pojęcie z filozofii stoickiej, dla której ważne było zachowanie w każdej chwili wewnętrznego pokoju i ciszy, gdyż nie można pozwolić, aby szarpały nami emocje. Filozofia stoicka jest zdania, że jesteśmy odpowiedzialni za siebie i nasze granice. Jeśli nie będziemy się przeceniać i mierzyć zbyt wysoko, lecz sprawiedliwie rozdzielimy naszą pracę, będziemy pracować z wewnętrznym spokojem. Jeśli się denerwujemy, nie możemy przypisywać winy innym. Ostatecznie to my sami jesteśmy odpowiedzialni za naszą irytację. Złościmy się na samych siebie, ponieważ nie akceptowaliśmy naszych granic. Aby w naszej duszy panowała równowaga, musimy nie tylko limitować naszą pracę, ale zmienić też nasze do niej nastawienie. Nie możemy przekraczać wewnętrznej granicy. Wszystko, co robimy, ma wpływ na nasze emocje, jednak praca wraz ze swoimi konfliktami nie może mieć wstępu do sanktuarium naszej duszy. Za to jesteśmy sami odpowiedzialni i nie możemy nikogo oskarżać. Św. Benedykt wiedział, że musi zachęcić ekonoma, aby akceptował swoje granice. Potrzeba pokory, aby uznać, czego mogę oczekiwać od siebie samego, a co powierzyć innym.12. Strategie odgradzania się i zachowania dystansuO koniecznej samoobronie„Jezus robi sobie wolne”Jezus rozesłał swoich uczniów, aby nawoływali ludzi do nawrócenia, wypędzali demony, uzdrawiali chorych. Uczniowie wrócili po wykonanej pracy i opowiadali Mu z dumą o swoich sukcesach. Możemy sobie wyobrazić, jaki powstał chaos, ponieważ każdy chciał opisać swoje wielkie czyny. Jezus wyciąga z tego konsekwencje i mówi do uczniów: „Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco” (Mk 6,31).Jezus stosuje strategię dystansu. Widzi, że nie może odesłać każdego proszącego o pomoc. Powiedzenie „nie” i wyjaśnienie, że potrzebuje się trochę czasu dla siebie, kosztowałoby zbyt dużo energii. Pan udaje się z uczniami na miejsce, gdzie będą tylko sami. Tam będą mogli w spokoju opowiedzieć o swojej działalności oraz wypocząć i zebrać nowe siły. Szuka więc zewnętrznej przestrzeni, w której mógłby się schronić i odgrodzić od ludzi. Potrzebuje jej, aby być sam na sam z uczniami i mieć czas na rozmowę z nimi. Jezus ma również swoje potrzeby i nie może być w każdej chwili dla wszystkich. W książeczce dla dzieci, która nosi tytuł: „Jezus robi sobie wolne”, zostało to zobrazowane w humorystyczny sposób. Przedstawiono, że Jezus był bardzo wyczerpany i postanowił na pewien czas zrobić sobie wolne i mieć trochę czasu dla siebie. Wędruje po okolicy i podziwia widoki. Cieszy się ruchem i swobodą. Obserwuje wschody i zachody słońca. Nagle zaczyna odczuwać wyrzuty sumienia, gdyż uważa, że powinien być dla ludzi. Mogą Go potrzebować. Wówczas Bóg Ojciec pokazuje Mu, że wszędzie tam, gdzie przechadzał się z taką radością, zaczynają wytryskać źródła. A tam, gdzie przystanął, żeby obserwować słońce, rozkwitły kwiaty. Jezus zauważył więc, że Jego wolny czas nie był daremny, ale przyniósł więcej błogosławieństwa niż wytężona praca.Konkretna pomoc
Ilekroć dam się komuś namówić do czegoś, czego tak naprawdę nie chciałem, irytuję się. W końcu obmyśliłem sposoby, które mają mnie ochronić przed złością na samego siebie i pomóc w lepszym i bardziej konsekwentnym zdystansowaniu się. Pierwszym krokiem będzie odczekanie, pozostawienie sobie czasu do namysłu zanim odbiorę telefon. Będzie to moment porządkowania uczuć i stawiania pytań. Co za tym przemawia? Czy pójście tam ma sens? Czy mam na to ochotę? Może wszystko we mnie wzbrania się przed tym? Może czuję się wykorzystywany? Muszę wsłuchać się w swoje uczucia. Jeśli dostrzegam w sobie niechęć i opór, mogę następnego dnia odmówić.Drugim sposobem będzie zarezerwowanie sobie chwil do własnej dyspozycji. Wcześniej przyjmowałem interesantów nawet w niedzielę po południu. Nie było powodu, żeby odmawiać, jak ktoś prosił o rozmowę. Teraz niedzielne popołudnie i jeden wieczór w tygodniu zarezerwowałem dla siebie. Jak ktoś przychodzi z prośbą, mogę spokojnie odmówić. W tym czasie nic i nikogo nie przyjmuję. To są chwile ciszy i wycofania się, w których nie jestem do dyspozycji. Każdy potrzebuje w swoim życiu takiego osobistego obszaru, który będzie dla niego święty. Świętością nazywamy to, co jest ukryte przed światem. Rytuały mogą pomóc nam chronić ten obszar. Stwarzają świętą przestrzeń, która jest wolna od napierających na nas ustawicznie żądań i wymagań. Czas, który rezerwuję tylko dla siebie, jest w tym sensie czasem świętym, ponieważ ma dla mnie wartość, której nie zakwestionują żadne inne wartości. Ten święty czas pozwala mi odetchnąć, zagłębić się w sobie i w Bogu. Czuję wtedy uzdrawiającą moc, która leczy moje rany i rozjaśnia moje ciemności. Bóg podarował narodowi izraelskiemu święty czas szabatu. Szabat jest po to, aby wypocząć i zdystansować się wobec naporu terminów. Bóg wzywa ludzi do świętowania szabatu. Należy chronić to, co jest święte. W przeciwnym razie świętowanie straci swoje uzdrawiające działanie. Dla chrześcijan takim świętym czasem jest niedziela. W naszych niespokojnych czasach, kiedy to różne interesy i nastroje społeczne chciałyby coraz bardziej wyprzeć niedzielę, tym bardziej ważne jest świętowanie jej jako czasu, w którym nikt nie będzie decydował o nas, a my będziemy mogli robić to, co jest dobre dla naszej duszy i ciała. Wielu ludzi wypełnia niedzielę różnymi formami aktywności. Fałszuje lub spłyca się przez to sens niedzieli, kiedy to powinniśmy świadomie wycofać się w sferę prywatną i odłożyć zadania nakładane na nas z zewnątrz. Trzecim sposobem jest omówienie swoich spraw z inną osobą. Wtedy zobaczę wyraźniej wagę problemu. Omawiając go z kimś innym, łatwiej rozpoznam, czy nie ulegam ponownie swoim dawnym przyzwyczajeniom, aby zawsze wszystkim dogodzić. Jeśli omawiam jakąś sprawę w grupie, inni dostarczają mi informacji mówiących o tym, co może być tylko dobrze zakamuflowanym fałszem. Wtedy słyszę, że grupa już pewne osoby pytała, dowiaduję się, jak postąpiła i możemy wspólnie zastanowić się, jak należy zareagować na takie czy inne zachowanie. W czasie rozmowy telefonicznej mam wrażenie, że wygłoszenie jakiegoś wykładu czy poprowadzenie kursu jest najważniejszą rzeczą na świecie. Kiedy omawiam tę sprawę w grupie, zauważamy, że wymagania proszącego są niejasne, a jego potrzeby względne. Chciał tylko wywrzeć nacisk i manipulować mną. W rzeczywistości sam dokładnie nie wie, czego właściwie chce. Innym sposobem pomagającym przyjrzeć się sprawom kierowanym do nas z zewnątrz jest superwizja. Opowiadając drugiej osobie o poważnym traktowaniu naszych terminów i zobowiązań, zauważamy, że nie zawsze jesteśmy wystarczająco konsekwentni. Kryteria jasności sprawTakie sposoby są pomocne w zachowaniu dystansu, gdyż nie można ich zastosować przypadkowo, ale jedynie w konkretnych sytuacjach. Zakładają wyjaśnienie tego, czego naprawdę chcę i co mogę uczynić. Bez odpowiedniej strategii pragnienie odgrodzenia się zostanie często niespełnione. Oczywiście strategie nie zawsze pomagają i nie można ich absolutyzować. Również Jezus doświadczył, że Jego strategia odgradzania się nie zawsze odnosiła skutek. Ewangelista Marek pisze: „Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich wyprzedzili” (Mk 6,33). Tak więc z chwili odpoczynku z uczniami nie pozostało nic. Ludzie nie zważali na pragnienia Jezusa, aby spędzić jakiś czas w samotności. Swoje potrzeby uważali za najważniejsze. Chcieli koniecznie widzieć Jezusa i najwyraźniej dopięli swego, gdyż Jezus był dla nich pełen współczucia: „byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać o wielu [sprawach]” (Mk 6,34). On też z pewnością był często w rozterce między potrzebą przebywania sam na sam z uczniami a świadomością potrzeb ludzi, których przyprowadziła do Niego ich duchowa nędza. W tym momencie nie widział nikogo, kto mógłby odpowiednio zaradzić tym potrzebom. Czuł się posłany przez Boga, aby otwierać tym ludziom oczy na sprawy najistotniejsze i mówić im o Bogu, który kocha ich bezwarunkowo. Chciał otworzyć im drogę prowadzącą do życia, gdyż widział, że w przeciwnym razie zbłądzą. Kiedy próbujemy odgrodzić się od innych, zawsze stajemy przed takim dylematem. Kierowane do nas pragnienia innych ludzi są często uzasadnione. Czy nie powinniśmy czasem zaniedbać własne potrzeby, aby zająć się tymi, którzy potrzebują naszej pomocy? Takich pytań nie można zbyt łatwo zbywać. Trzeba się nad nimi zastanowić. Ważne jest przy tym wsłuchanie się we własne uczucia. Czy zapomnienie o swoich potrzebach i zwrócenie się ku ludziom czyni mnie wewnętrznie bardziej wolnym? Czy może powstaje we mnie opór? Może czuję, że jestem wykorzystywany? Może wpadam w pułapkę i przeceniam się, sądząc, że jestem jedynym, który może pomóc? Czy odpowiadam w tym momencie na wezwanie Boże? A może identyfikuję się z archetypem proroka, misjonarza lub nawet wybawcy? Może sądzę, że ludzie mnie potrzebują, ponieważ głoszę im nadzwyczajną nowinę? Wąska jest granica między rzeczywistym słuchaniem wezwania Bożego a przecenianiem siebie, czyli myśleniem, że ludzie są zdani na moją pracę i na to, co im powiem. Nigdy nie będę miał stuprocentowej pewności, że postępuję dobrze. Muszę żyć z tą niepewnością. W konsekwencji będę musiał czasami znieść uwagi innych: „Piszesz takie piękne książki, ale dla mnie nie masz czasu. Sycisz się sukcesem, zamiast zająć się człowiekiem, który naprawdę jest w potrzebie.” Takie słowa mogą wywołać we mnie poczucie winy, nawet jeśli wiem, że są subtelną formą manipulacji. Oczywiście nie mogę nigdy twierdzić z całą pewnością, że poprzez taką czy inną decyzję wypełnię wolę Bożą. Mogę tylko powiedzieć, że teraz ani nie mogę, ani nie chcę. Czy dany człowiek to zrozumie, to już zależy od niego. Muszę być w stanie znieść jego oburzenie i rozczarowanie mną.13. Granice decydują o relacjachO strachu przed utratą miłości i o udanej miłości Nowe źródło relacjiNajważniejszym powodem, dla którego jest nam tak trudno odseparować się, jest strach przed odrzuceniem, strach, że możemy przestać być lubiani, spowodujemy naruszenie lub zerwanie relacji. W rzeczywistości jest odwrotnie: akceptacja własnych granic stwarza zdrowe relacje. Doświadczam, że inni rozumieją i respektują moją odmowę, a nawet staje się ona powodem do szczerej rozmowy o sytuacji mojej i pytającego, niż gdybym natychmiast powiedział `tak'. Odmowa nie oznacza odtrącenia drugiej osoby, ale jest propozycją nawiązania kontaktu w nowy sposób, który odpowiada zarówno mnie, jak i tej drugiej osobie. Jeśli zawsze mówię `tak', jestem wprawdzie przez wszystkich lubiany, ale automatyczne mówienie `tak' niszczy zdrowe relacje. Jeśli umiem zachować dystans, inni mogą uczyć się ode mnie i znaleźć odwagę do samodzielnego powiedzenia `nie'. Pomogę im uwolnić się od wyrzutów sumienia, kiedy sami będą musieli powiedzieć `nie'. Będą się czuli wolni i pozwolą zachować mi moją wolność.Spotkanie zmartwychwstałego Jezusa z Marią Magdaleną ukazuje nam, że zachowanie dystansu tworzy relacje (J 20,1-18). Maria Magdalena wstaje wczesnym rankiem i pełna tęsknoty idzie do grobu. Szuka Umiłowanego swojej duszy. Chciałaby jeszcze raz zobaczyć Jezusa i dotknąć Go, chociaż jest martwy. Jednak grób jest pusty. Kobieta trzy razy mówi o tym, że zabrano Pana z grobu i nikt nie wie, gdzie Go położono. Za trzecim razem zwraca się do rzekomego ogrodnika: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę” (J 20,15). Wierzy, że może wziąć zwłoki i dotknąć je. W tym momencie Jezus zwrócił się do niej po imieniu: „'Mario!' A ona, obróciwszy się, powiedziała do Niego po hebrajsku: `Rabbuni'” (J 20,16). W tym krótkim dialogu następuje zjednoczenie. Iskra duchowej miłości między nią a Jezusem zabłysła na nowo. Chciałaby tę miłość najchętniej zachować. Obejmuje Jezusa. On jednak mówi do niej: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca” (J 20,17). Jezus zachowuje dystans. Nie pozwala się zatrzymać. Ten dystans nie niszczy jednak istniejącej relacji, ale umożliwia relację na innej płaszczyźnie. W drugim człowieku istnieje coś, co jest dla nas niedostępne. Ta głębia, która jest również w nas, to najbardziej wewnętrzne „miejsce ciszy”; jest dla innych niedostępne i możemy je spokojnie chronić. Maria Magdalena czuje, że Jezus zwraca się do niej w duchu miłości. Spotkała Go i doświadczyła nowego wymiaru relacji, która uczyniła ją szczęśliwą i wolną. Może rozłączyć się z Jezusem, ponieważ słowo miłości, które usłyszała, jest mocniejsze niż zdystansowanie się. Zachowanie dystansu pogłębia jej miłość.Niebezpieczeństwa w miłościDoświadczenie małżonków, iż zbyt duża bliskość jest w jakimś stopniu niszcząca, nie jest czymś nowym. Również oni potrzebują co jakiś czas trochę dystansu. Muszą się rozłączyć, aby odczuli ponowną chęć bycia razem. Jeśli pary żyją w zbyt dużej bliskości, wzmagają się ich nastroje gniewu i złości. Niektórzy sądzą wówczas, że już nigdy nie będzie między nimi porozumienia. Uważają, że muszą zawsze odczuwać miłość, będąc razem. Nie rozumieją, iż agresja jest wezwaniem do zarezerwowania sobie większej przestrzeni. Za bardzo tkwią w ideale miłości zawsze obecnej.
Obok zbytniej bliskości istnieje jeszcze inne niebezpieczeństwo czyhające na miłość, a jest nim wykorzystywanie drugiej osoby dla swoich celów. Psychoterapeuta Hans Jellouschek mówi w tym kontekście o „rozszerzeniu własnego ja”. Nie dostrzegam drugiej osoby w jej odmienności i odrębności. Patrzę na nią tylko przez pryzmat pomocy, której może mi udzielić, abym zrealizował siebie. W drugim człowieku szukam tylko rozszerzenia własnego ja. W takiej postawie psychoterapeuta dostrzega powód rozpadu wielu małżeństw. Partnerzy chcą tę drugą osobę mieć tylko dla siebie, zawładnąć nią. Nie mają szacunku dla tego, co w partnerze jest dla nich niedostępne. W drugim człowieku istnieje przestrzeń, do której nie mam wstępu. Można to zauważyć na przykładzie spotkania Jezusa i Marii Magdaleny: drugi człowiek nosi w sobie tajemnicę, która przerasta jego i mnie. Jeśli uszanuję tę tajemnicę, nasze relacje i nasz związek będą udane. Jeśli potrzebuję drugiej osoby tylko do mojej własnej realizacji, będę zawsze zawiedziony. Hans Jellouschek przeciwstawia tendencji do wykorzystywania partnera tylko do własnych celów zdolność do oddania się. Wielu ludzi boi się dzisiaj oddania. Uważają, że zatracą przez to siebie, lecz oddanie jako przekroczenie swoich granic jest warunkiem prawdziwej relacji z drugim człowiekiem i jedności z nim.Doświadczenia będące wynikiem rozmów z wieloma parami ukazują jeszcze inny sposób na udany związek. Jellouschek mówi, że para musi zachować równowagę między `ja' a `my', między autonomią a bliskością, między dawaniem a przyjmowaniem. Jeśli ktoś chce wszystko robić sam, odseparowuje się od drugiego tak mocno, że nie można zbudować już wspólnej przestrzeni, która jest konieczna dla rozwinięcia się relacji partnerskiej. Równowaga musi być zachowana również w dawaniu i braniu, jeśli jedna strona tylko daje, zacznie czuć się w końcu wykorzystywana. A przyjmujący będzie stawał się coraz bardziej pasywny i pozbawiony pomysłów. Tylko wtedy, kiedy oboje będą dawać i przyjmować, powstanie owocna relacja, która nie będzie nikogo ograniczać.Peter Schellenbaum wspomina o mówieniu „'nie' w miłości”, o „agresji między kochającymi się”. Zdrowa relacja potrzebuje niekiedy agresji jako siły pozwalającej zachować dystans i żywotność związku. Jeśli w prawidłowy sposób będę bronił swoich granic, ta druga osoba będzie wiedziała, czego się może spodziewać. Będzie respektowała moje granice i sama poczuje się traktowana poważnie w swoich granicach. Partnerzy będą umieli budować prawidłowe relacje tylko wtedy, kiedy wyraźnie zdefiniują ten aspekt. Będą często usuwać granice w miłości, aby się jednoczyć. Ale potem znów je ustanowią, aby móc się wzajemnie komunikować. O odwadze klarownościHenri Nouven w książce „Słuchałem ciszy” opowiada o kilkumiesięcznym pobycie w klasztorze trapistów w Gennessee. Przytacza swoje rozmowy z opatem klasztoru. Nouven szuka w tych rozmowach sposobu na lepsze zachowanie dystansu, kiedy już wróci do domu i do swojej codziennej pracy. Opat radzi mu, aby wyznaczył sobie określony czas, który będzie należał tylko do niego i do Boga. Ten wyraźnie określony czas wniesie więcej klarowności w jego relacje z przyjaciółmi. Jeśli zdecyduje się przeznaczać na medytacje określone chwile, jego przyjaciele będą go w tym wspierać: „Odkryję wkrótce, że wszyscy, do których przemówił ten styl życia, będą chcieli mieć w nim swój udział. Mówiąc inaczej: wyraźny, widoczny i jasno określony styl życia stworzy mi możliwość nawiązywania lepszych kontaktów z ludźmi i pomoże stworzyć kryterium, według którego będę mógł oceniać, z kim chcę mieć bliższy kontakt, a z kim dalszy”. Jeśli ktoś wie, że nie jestem osiągalny, ponieważ medytuję, będzie respektować moje granice. Zadzwoni do mnie ze spokojnym sumieniem wtedy, kiedy będę miał czas. Granice wprowadzają we wzajemne relacje klarowność, a przez to wolność. Kiedy Henri Nouven mówi o relacjach między swoimi przyjaciółmi, odnosi się to również do współżycia w rodzinach. Czasami słyszymy o ludziach, którzy odczuwają strach przed Świętami Bożego Narodzenia i związanymi z nimi wyzwaniami emocjonalnymi. Wielu ucieka w obce strony, aby nie brać udziału w świątecznych spotkaniach w rodzinnym kręgu. Powodem oporu przed spędzaniem świąt w gronie rodzinnym jest dążenie do tego, aby być przez cały czas razem. W tych grudniowych dniach wszyscy jesteśmy pod presją wzajemnych oczekiwań. Uważa się, że należy wszystko robić wspólnie: wspólnie jeść, grać, razem iść na mszę świętą. Jeśli bezustannie przebywa się w grupie, nie powinno dziwić, że zaczyna rodzić się agresja. Również w rodzinie potrzebuję wolnej przestrzeni, aby cieszyć się wspólnotą. Spędzanie wielu dni razem nie wychodzi na dobre. Pewna studentka opowiadała, że jej matka była zdenerwowana, kiedy córka chciała iść w czasie świąt na samotny spacer. Odbierała to jako zerwanie wspólnoty rodzinnej. Jak została w rodzinie, obecni nie mieli sobie zbyt wiele do powiedzenia. Dążenie czy zobowiązanie, żeby wszyscy byli razem, jest śmiertelne dla prawdziwej wspólnoty.„Nie zatrzymuj mnie!” Miłość, która zniewala, ogranicza drugiego i powoli sama znika. Miłość potrzebuje postawy, którą widzimy w jednoznacznych słowach Jezusa: „Nie zatrzymuj Mnie!” Jeśli ktoś czuje się zniewolony, będzie próbował za wszelką cenę zerwać więzy i uwolnić się lub zacznie odsuwać się od tej miłości. Aby miłość pozostała żywa, potrzeba zarówno bliskości, jak i dystansu. Konieczna jest nie tylko jedność, ale też rozdzielenie się. Potrzebna jest świadomość, że nie możemy tylko dysponować drugim, takie uznanie tajemnicy jego osoby, aby miłość miała czym oddychać, aby była przyjaznym schronieniem, a nie więzieniem. Pewna kobieta opowiadała, że czuła się w małżeństwie zniewolona. Jak tylko pragnęła o czymś sama zadecydować, jej mąż chciał dokładnie wiedzieć, co robi. Był zazdrosny o to, że może ona zrobić coś lub pomyśleć o czymś, do czego on nie ma dostępu. Ujawnia się tutaj najwyraźniej strach, iż kobieta mogłaby samodzielnie myśleć i wykonać coś, co dałoby jej wolność, nad którą on nie będzie miał już władzy. Inna kobieta opowiadała, że mąż żąda od niej, aby opowiadała mu, jak dokładnie wyglądała jej terapia, co się wtedy zdarzyło. Tak ujawnia się jego obawa o to, że mogłaby coś o nim opowiadać. Mąż nie pozwala jej chodzić na prywatną terapię. Takie więzienie, jak pokazuje doświadczenie, długo się nie ostoi. Albo wspólne życie zamieni się w piekło, albo jedno z nich odejdzie ze związku, czy ucieknie w chorobę. Jeśli chcą tego uniknąć, muszą od nowa odbudować swoje życie małżeńskie, w którym zagości zaufanie i wolność. 14. Przekraczać graniceO wyzwaniach i odwadze Przykład wewnętrznej wolnościGranice nie są czymś absolutnym. Mogą stać się w pozytywnym sensie jakimś wyzwaniem. Znów możemy zobaczyć na przykładzie Jezusa, o co w związku z tym chodzi. On w swoim życiu często przekracza granice. Ewangelista Łukasz nazywa Go Boskim Wędrowcem, który przyszedł z nieba na ziemię, aby iść razem z nami i przypominać nam o tym, że jesteśmy dziećmi Boga. Już same Jego narodziny stanowią przekroczenie granicy. Jak tylko Maryja poczęła Jezusa, opuszcza swój dom i udaje się przez góry do krewnej Elżbiety. Maryja i Józef muszą też uciekać ze swojej ojczyzny, aby w Betlejem dać się zapisać, gdyż ogłoszono spis ludności. W czasie tej podróży przyszedł na świat Jezus. Ucieczka „zaprowadziła Go” do Egiptu. Przez całe swoje życie Jezus będzie Wędrowcem, który przekracza granice społeczne i religijne: granice pogardzanych przez Żydów Samarytan, grzeszników, celników i pogan. Aż wreszcie przekracza granicę śmierci i wstępuje przez zmartwychwstanie w życie wieczne. Możemy z całą pewnością stwierdzić, że Jezus nie pozwala, aby kierowano Jego życiem z zewnątrz. Opiera się również ostrzeżeniom faryzeuszy: „Wyjdź i uchodź stąd, bo Herod chce Cię zabić” (Łk 13,31). Jezus nie zezwala, żeby wrogo nastawiony Herod wyznaczał Mu granice. Idzie swoją własną drogą i wypełnia swoje powołanie. A faryzeuszom odpowiada: „Idźcie i powiedzcie temu lisowi: Oto wyrzucam złe duchy i dokonuję uzdrowień dziś i jutro, a trzeciego dnia będę u kresu. Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze, bo rzecz to niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jeruzalem” (Łk 13,32-33). Jezus nie pozwala Herodowi kierować sobą. Nazywa go lisem, który jest przebiegły i chytry, ale w porównaniu z lwem jest tylko niepokaźnym zwierzęciem. Uczniowie nazwą potem Jezusa Lwem z Judy. Nie pozwala On na ograniczanie siebie przez lisa. Lew sam ustanawia granice, w obrębie których chce działać. Jezus ukazuje nam poprzez te słowa, że Herod chce uchodzić za wielkiego i jest wplątany w intrygi, ale ostatecznie nie ma żadnej władzy. Jezus działa tak długo na obszarze objętym władzą Heroda, jak uważa to za słuszne. W Jeruzalem ukończy swe dzieło, a stanie się to poprzez śmierć z miłości do ludzi. Taki koniec nie został Mu jednak wyznaczony przez ludzi, lecz przez Boga. Jezus czuje w sobie wewnętrzną granicę i z własnej woli ją akceptuje. W czasie Jego wędrówki przychodzą też do Jezusa inni ludzie. Są zafascynowani Jego wewnętrzną wolnością, siłą oddziaływania i chcą Go naśladować. Pierwszy mężczyzna mówi do Niego z pełnym przekonaniem i świadomością: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz” (Łk 9,57). Jezus stawia mu jednak warunki: „Lisy mają nory i ptaki podniebne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć” (Łk 9,58). Wielu chciałoby dokonać czegoś w życiu, ale nie bierze pod uwagę niedogodności. Niemal wszyscy chcieliby zawsze pozostać w spokojnym gnieździe, w ciasnych granicach, w których czują się bezpiecznie. Boją się rozszerzyć swoje granice; z powodu odgradzania się, niczego nie dokonują. Nawet nie potrafią odkryć, ile w nich tkwi potencjału, a wszystko ze strachu przed opuszczeniem znanego im gniazda i jasno wyznaczonego obszaru. Kto chce iść za Jezusem, musi wyruszyć w drogę i nie bać się wiejących wiatrów. Musi opuścić dom i pójść w obce strony, w nieznane obszary, gdzie nie będzie wiedział, czy sprosta wyzwaniom i czy znajdzie miejsce, gdzie mógłby odpocząć. Kto jednak boi się nieznanego, nigdy nie wykorzysta swojej siły i swoich możliwości. Będzie wciąż tylko korzystał z sił, które czuł do tej pory. Jego życie pozostanie bezowocne. Kto kieruje się w swojej pracy jedynie przepisami, nie będzie szczęśliwy. Jego życie będzie wprawdzie wygodne, ale nudne, bez ożywiającego napięcia. Człowiek powinien być w stanie opuścić swoją ciasną przestrzeń i nie bać się spróbować swoich sił. To będzie oznaczało oczywiście jakąś stratę. Kto walczy, może zostać zraniony.Zablokowana aktywnośćPsycholog Margrit Erni mówi, że ludzie, którzy za mało od siebie wymagają, szukają często form aktywności, które „w normalnych warunkach znajdują się najczęściej poniżej ogólnego poziomu moralnego. Zablokowana aktywność może mieć negatywne konsekwencje psychiczne. Granica stanie się tutaj niebezpiecznym ograniczeniem, które nie tylko hamuje ale też zatruwa.” Potrzebujemy wyzwań i dokonań, które są konieczne dla naszego zdrowia. Kto unika wyzwań i woli urządzić się w ciepłym gniazdku dobrego samopoczucia, nie będzie się rozwijał. Dostrzeże u siebie wkrótce zgorzknienie i wewnętrzną truciznę. Abraham Maslow mówi, że niektórzy uciekają przed własnym potencjałem wzrostu. Dla nich, jak pisze Erni, „to ograniczanie własnych oczekiwań, ten strach przez pełnym zaangażowaniem się, to dobrowolne samookaleczanie, rzekoma głupota, fałszywa pokora, są w rzeczywistości niczym innym, jak strachem przed wspaniałością i wielkością.” Tacy ludzie nie ufają swojemu powołaniu, które otrzymali od Boga. Sztucznie się umniejszają, obawiają się wyjść poza swoje granice i w ten sposób sami się okaleczają. Czytałem gdzieś fragment pewnej piosenki religijnej: „Me wąskie granice, me ciasne spojrzenie przynoszę Ci, Panie. Odmień je i rozszerz. Proszę o Twe zmiłowanie!” Niech Bóg przełamie nasze ciasne granice i rozszerzy je. Ciasne granice są oznaką strachu i wewnętrznego braku wolności. Szerokie serce, które jest według św. Benedykta oznaką prawidłowej duchowości, przełamuje tę ciasnotę. Kto chce prowadzić życie duchowe, musi pozostawić za sobą ciasne granice samoograniczania się i tchórzliwości i mieć odwagę wkroczyć w dal ukazaną mu przez Boga. Nieprawdziwe życieDopiero kiedy opuszczę swoją granicę, doświadczę, czym ona jest. Kto nie będzie miał nigdy odwagi, aby przekroczyć swoją granicę, tego życie skarłowacieje. Erich Fried napisał wiersz przedstawiający dramatyczny obraz człowieka, który ze strachu przed przeciążeniem w ogóle nie podejmuje żadnych wyzwań. W końcu jego nieprawdziwe życie staje się dla niego samego ciężarem. „Nieprawdziwe życie też się kończybyć może wolniejjak bateriaw latarcektórej nikt nie używaale to nic nie pomożejeśli (powiedzmy szczerze)latarka po wielu latachzechce zabłysnąćnie wyda już światłaa jeśli ją zaświeciszznajdziesz tylko swoje kości przy odrobinie pechateż zupełnie przeżartetak samo dobrzemógłbyś świecić.”Przyszedł do mnie pewien młody mężczyzna. Przerwał liceum w drugiej klasie. Zaczął się uczyć zawodu elektryka, lecz przerwał również tę naukę już po pół roku. Do szkoły ogrodniczej chodził przez rok. Zawód ten także mu nie pasował. Matka zawsze usuwała mu spod nóg wszystkie trudności. Jak tylko musiał przezwyciężać w szkole pierwsze trudności, poddawał się i wracał do ciepłego gniazdka mamy. Tam panuje znane ciepło, ale również ciasnota, w której nie będzie mógł rozwinąć swoich możliwości i ułożyć sobie życia. Musi opuścić tę ciasnotę, aby posuwać się naprzód. Kiedy zapytałem go o wymarzony zawód, powiedział, że chciałby być dziennikarzem sportowym w telewizji. Jednak poza jedynym listem, który pozostał bez odpowiedzi, ów mężczyzna nie podjął żadnych prób, aby osiągnąć swój cel. Siedząc w ciepłym gniazdku przy mamie, rozmyślał tylko o innym świecie, do którego chciałby uciec. To były iluzje, ciepłe i bardzo bezpieczne. Kiedy mu powiedziałem, że dzień powszedni w telewizji jest tak samo nudny, jak nużąca jest praca w ogrodnictwie, zaczął marzyć, jak to musi być cudownie zdawać sprawozdanie o meczu piłki nożnej lub wyścigach. Jest jednak mało prawdopodobne, że zdobędzie wymarzony zawód. A z całą pewnością nie podejmie się tego zadania, jeśli nie opuści rodzinnego gniazdka i nie przekroczy nałożonych sobie granic.Niektórzy ludzie nie mają odwagi opuścić swojego gniazdka, ponieważ sami zostali opuszczeni. Kobieta, w której tkwi głęboko bolesne doświadczenie rozwodu jej rodziców, opowiadała, że matka trzyma ją przy sobie słowami: „Jeśli mnie opuścisz, to umrę.” Ta trzydziestotrzyletnia osoba mieszka jeszcze ciągle z matką. Odczuwa jednak boleśnie ciasnotę, która ją ogranicza, lecz jako dziecko rozwiedzionych rodziców boi się, że straci jeszcze matkę. Ojciec po prostu od nich odszedł. Jest w niej głęboki strach, że jeśli opuści matkę, będzie się czuła bardzo osamotniona. Zostaje więc nadal w gnieździe, chociaż cierpi z tego powodu. Taki człowiek potrzebuje doświadczenia wewnętrznej siły, zakorzenienia w swoim wnętrzu, aby być w stanie opuścić „zewnętrzne środowisko”, które go ogranicza. Szczególnie trudno jest opuścić matczyne gniazdo, ale należy też oderwać się od ojca. Podam tu przykładową scenę z Biblii. Do drugiego mężczyzny, który chce koniecznie naśladować Jezusa, ale pragnie najpierw iść pogrzebać swojego ojca, Jezus mówi: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże” (Łk 9,60). Ten młody mężczyzna chciał wprawdzie iść własną drogą, ale miał zamiar najpierw poczekać, aż umrze ojciec i zostaną uregulowane sprawy spadkowe. Kto jednak czeka, aż umrze ojciec, nie znajdzie nigdy swojej drogi. Będzie patrzył zawsze na ojca i jego oczekiwania. Ze strachu, aby go nie zranić, będzie się dostosowywać, zamiast żyć własnym życiem. Dla Żydów grzebanie umarłych było najwyższym obowiązkiem i honorem. Jezus szokuje młodego mężczyznę swoją radykalną wypowiedzią, że zmarli mają grzebać swoich umarłych. Dla tego mężczyzny ojciec jest już więc martwy. Wewnętrzne uzależnienie od ojca jest dla niego wyrazem bycia martwym. Kto czyni tylko to, co powie ojciec, nie żyje prawdziwie. Kto czeka, aż ojciec umrze, sam już jest nieżywy. Aby syn mógł samodzielnie żyć, ojciec musi umrzeć w jego wnętrzu. Czasami śni się nam, że ojciec umarł. Taki sen pokazuje, że uwolniliśmy się od niego wewnętrznie, że nie patrzymy na siebie z perspektywy jego autorytetu. Czasem taki sen uświadamia nam, że mamy pozwolić ojcu umrzeć w nas samych i zdystansować się do niego. Oznacza to, że tylko ten, kto słucha swojego głosu wewnętrznego, który rozbrzmiewa w sercu, jest w stanie przekroczyć tę wąską granicę, którą nałożył mu ojciec. Dobrzy ojcowie wysyłają swoich synów i swoje córki w drogę. Dodają im odwagi, aby sami szukali swojej drogi i poszli nią. Ojcowie, którzy wciskają swoje dzieci we własne oczekiwania, są ostatecznie martwi i powinniśmy pozostawić ich samych.Zawierzyć wewnętrznemu głosowiNa ile moja osobista droga przez życie może pozostać wolna? Przytoczę tutaj ponownie historię z Nowego Testamentu. Do Jezusa przyszedł pewien mężczyzna i powiedział: „Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu.” Jezus mu odpowiedział: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” (Łk 9,61-62). Te słowa Jezusa znajdujemy tylko w Ewangelii św. Łukasza. Kiedy prorok Elizeusz zapytał swojego mistrza Eliasza, czy może pożegnać się ze swoją rodziną, otrzymał pozwolenie. Jezus nie udziela zgody na taką prośbę. Jego odpowiedź jest bliska poglądom filozofii greckiej. Łukasz wykłada słowa Jezusa tak, aby były zrozumiałe dla ówczesnego świata greckiego. Wielu chciałoby iść swoją drogą, pragną przekroczyć granicę swego ojczystego kraju. Na ten krok powinna zezwolić własna rodzina i wyrazić swoją akceptację, lecz jeśli wszyscy mają być jednomyślni co do mojej drogi, to nie będzie to już moja własna droga. Jezus dodaje nam odwagi, abyśmy szli obranym przez nas szlakiem, nawet jeśli rodzina i przyjaciele tego nie rozumieją. Naśladować Jezusa, oznacza iść za głosem wewnętrznym, za głosem Boga, który mówi mi, jaką drogą mam kroczyć. Głos Boga rozpoznam po panującej we mnie harmonii. Kiedy przy podejmowaniu decyzji będę odczuwał w sobie pokój, wolność i radość, mogę być pewny, że ten głos pochodzi od Boga, który jest sprawcą powstania takiej decyzji. Jest on ważniejszy niż głosy domowników. Muszę iść za głosem wewnętrznym, nawet jeśli ludzie w moim otoczeniu chcieliby mnie powstrzymywać. Nie potrzebuję poklasku innych. Wewnętrzna pewność wystarczy, aby iść zdecydowanie jakąś konkretną drogą. Wzrastać wraz z celami Jezus mówi nam w przypowieści, jak mamy iść po naszej drodze życia: kto orze pole, nie może ciągle patrzeć na bruzdy, które pozostawił za sobą, bo inaczej będą krzywe. Musi patrzeć przed siebie i nie upewniać się ciągle, czy wszystko było w porządku. Jezus zachęca nas, abyśmy nie patrzyli na siebie z perspektywy przeszłości i doświadczeń wcześniejszych ograniczeń, lecz odważnie szli do przodu. Oracz nie wie, na jak długo wystarczy mu sił, ale dopóki orze, nie powinien ustawać. Tak długo, jak ktoś będzie miał cel przed oczyma, będzie miał też siłę do pracy. Cele uaktywniają nowe potencjały. Friedrich Schiller zauważył trafnie, iż „człowiek wzrasta wraz z celem”. Tego patrzenia naprzód nie można oczywiście absolutyzować. Muszę również prawidłowo ocenić swoje własne siły. Jeśli jednak będę spoglądać wstecz na siły, które miałem kiedyś, nie dowiem się nigdy, ile mi ich jeszcze pozostało. Siła wzrasta wraz z celem. Kto obiera sobie jakiś cel i dąży do niego, dostrzeże swoje możliwości, pokona swoje dotychczasowe ograniczenia i napotka następne. Powinien wtedy zatrzymać się na nich do tego momentu, aż poczuje nowy impuls do zmagania się z nimi. Dopiero kiedy pokonam swoje ograniczenia, dowiem się, gdzie leży ich kres. Kto nigdy nie dochodzi do granic ani poza nie, nie dojdzie daleko. Ciągłe pielęgnowanie dobrego samopoczucia stanie się w końcu nudne. Kto pokonuje swoje ograniczenia, ma przede wszystkim lepsze samopoczucie. W czasie rozmów spotykamy ludzi, którzy chowają się w cieniu swoich ograniczeń. Obawiają się, aby w społeczeństwie nie posiadającym granic, sami nie pozostali bez nich. Strach ten jest uzasadniony. Kto jednak nim będzie się kierował, tego życie będzie coraz ciaśniejsze. Znikną wyzwania stawiane przez życie. Tacy ludzie nie będą w stanie czymkolwiek się zachwycić. Będą się obawiać, aby czegoś nie stracić, wyruszając w drogę i pokonując swoje ograniczenia poprzez zaangażowanie się w jakąś sprawę. W ten sposób ich życie stanie się bezowocne. Będą skarżyć się na nie, zamiast zdobyć się na odwagę i wyruszyć na szerokie pola życia. Jezuita Alfred Delp, który był więziony przez gestapo, w obliczu grożącej śmierci z rąk nazistów, napisał na kartce: „Wolność stanie się udziałem człowieka, kiedy przekroczy on swoje ograniczenia.” W ciasnocie więzienia Delp doświadczył wewnętrznej wolności, której mu nikt nie był w stanie odebrać, nic nie mogło jej zakłócić - nawet śmierć. W czasie pierwszych nocy spędzonych w więzieniu Delp niemal się nie załamał, tak okrutne spotykały go tortury. Jednak po kilku dniach aresztu pokonał granicę swojego cierpienia i osiągnął taką wolność, która zdumiała nawet jego oprawców. W największej zewnętrznej niewoli otworzył się na nieograniczoność Boga. Swoje doświadczenia - spisane rękami zakutymi w kajdany - przekazał przyjaciołom na wolności ze słowami: „Trzeba skierować żagle na powiew nie mający końca, wtedy dopiero poczujemy, do jakiej podróży jesteśmy zdolni.”15. On da pokój twoim granicomO warunkach udanych relacjiObietnicaPewna chińska bajka ilustruje obietnicę i marzenie o pokoju: „Kiedy nieuchronnie zbliżała się wojna między sąsiednimi krajami, dowódcy wrogiego obozu rozesłali szpiegów, aby ci dowiedzieli się, z której strony najłatwiej zaatakować sąsiedni kraj. Kiedy szpiedzy przybyli z powrotem, powiedzieli swoim dowódcom, że jest tylko jedno miejsce na granicy, które umożliwia łatwą napaść na kraj. Tam jednak mieszka dobry rolnik wraz ze swoją piękną żoną. Bardzo się kochają i podobno są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Mają też dziecko. Jeśli wejdziemy do kraju przez tę małą szczelinę, zniszczymy to szczęście, nie możemy więc rozpoczynać wojny.
Chociaż dowódcy różnie na to patrzyli, do wojny nie doszło, jak może się chyba każdy domyślić.”Granica nie może zostać naruszona, ponieważ mieszka w jej pobliżu szczęśliwe i pobożne małżeństwo z dzieckiem. Jest to piękny obraz pokoju, który Bóg zapewnia naszym granicom. Wydaje nam się to w dzisiejszych czasach, ponieważ tyrani tego świata i możni zarządzający gospodarką nie będą raczej troszczyć się o szczęście prostego rolnika i jego żony. Dla nich są ważniejsze ich własne interesy. A jednak władcy i możni posiadają poczucie tego, iż nie wolno niszczyć szczęścia. Przy każdej granicy na tym świecie mieszkają ludzie, którzy nie pragną niczego więcej, jak żyć w pokoju, radości i szczęściu, a każde naruszenie granicy niszczy ludzkie szczęście. Jeśli możni tego świata pomyślą o szczęściu prostych ludzi, sprawdzi się to, co Bóg nam obiecał - On zapewni pokój naszym granicom. W Biblii znajdziemy piękny obraz tego pokoju, który Bóg ludziom nie tylko obiecuje, ale też ich nim obdarza. W czasie śpiewania psalmów często poruszają mnie wersy psalmu 147: „Chwal, Jerozolimo, Pana, chwal Boga twego, Syjonie! Umacnia bowiem zawory bram twoich i błogosławi synom twoim w tobie. Zapewnia pokój twoim granicom, nasyca ciebie najczystszą pszenicą” (Ps 147, 12-14). W powyższych wersetach został przedstawiony obraz spokojnego miasta okrążonego murami, które chronią przed atakiem wroga. Wewnątrz ludzie czują się bezpiecznie i spokojnie. Mają udział w pełni życia, które zsyła im Bóg. Mogą z wdzięcznością sycić się pszenicą darowaną przez Niego.Polityczne i religijne wytyczanie granicWersy psalmu 147 możemy rozumieć w kontekście politycznym i psychologicznym. W sensie politycznym ukazują nam, jak ważne jest, aby narody uznawały własne granice i granice krajów sąsiednich. Wojny zawsze naruszają granice - jeden naród chce rozszerzyć swoje kosztem drugiego. To prowadzi do wojny. Kiedy inne narody umocnią się, odeprą atak i rozszerzą swoje granice. Pokój wymaga jasno wyznaczonych granic i wzajemnej ich akceptacji. Nie bez powodu dla starożytnych granice były czymś świętym.Dla Izraelitów ważne były nie tylko granice polityczne, lecz również religijne, które chroniły ich przede wszystkim na obczyźnie. W czasach Jezusa Żydzi byli rozrzuceni po całym świecie. Jednak odgradzali się od zwyczajów ludzi ze swojego otoczenia. Trzymali się swoich przepisów, reguł związanych z żywieniem, praktykowali obrzezanie. Utworzenie granic religijnych pomogło im wzmocnić poczucie przynależności do własnej grupy narodowej i zachować swoją tożsamość na obczyźnie. Obecnie istnieje niebezpieczeństwo utraty naszej tożsamości religijnej. Dostosowujemy się do warunków społecznych i nie mamy odwagi zachować zdrowego dystansu. Dystans nie oznacza wyłączenia się. Kto tworzy getto, może wzniecać agresję przeciw ludziom ze swojego otoczenia. Kto jednak likwiduje granicę, traci siłę i klarowność. Wkrótce nie będzie już wiedział, kim właściwie jest i gdzie są jego korzenie. Partnerstwo - granice wewnętrzne i zewnętrzneTo, co odnosi się do obszaru politycznego, jest ważne również w kontaktach osobistych. Zarówno w małżeństwie, jak i we wspólnocie i w pracy musimy respektować swoje granice i granice innych ludzi. Już na to wskazywałem: wiele małżeństw rozpada się, gdyż jedna osoba wciąż narusza granice drugiej, ciągle kontroluje i ingeruje w nią. Udany związek zależy od prawidłowego traktowania granic własnych i drugiego człowieka. Jest to szczególnie ważne w fazie zakochania. Wspomniana psychoterapeutka Margrit Erni wskazuje na następujące niebezpieczeństwo: „Fascynacja pierwszą miłością nie chce dostrzegać granic drugiego człowieka, uważa rzeczy niemożliwe za osiągalne, stawia wyzwania, wymagania, wreszcie rozpada się.” Sądzimy, że można przeskoczyć wszystkie różnice. Wkrótce jednak okazuje się, że wzięło się ślub nie tylko z partnerem czy partnerką, ale też z całą rodziną, jej społecznymi i kulturowymi warunkami. Uważa się, że nie jest konieczne zważanie na różnicę wieku. Jednak po kilku latach przychodzi bolesne doświadczenie zróżnicowania wiekowego i wewnętrznego oddalenia od siebie, gdyż wcześniej nie brało się pod uwagę tych różnic. W małżeństwie partnerzy zauważają, iż noszą w sobie granice będące wynikiem ich własnej historii. Każdy w procesie wychowania otrzymał coś, czego tak łatwo nie może się pozbyć. Dopiero wspólne życie pokazuje, że reakcje na zachowanie drugiej osoby zostały ukształtowane przez naszą matkę i ojca. Dostrzeganie tego jest bolesnym procesem. Tylko ten, kto uświadomi sobie ów wpływ, będzie mógł go najpierw zaakceptować, a później powoli przezwyciężać. Jürg Willi, który zajmował się problemem udanych relacji małżeńskich, uważa, że małżeństwo będzie szczęśliwe tylko wtedy, kiedy partnerzy wyraźnie wyznaczą wewnętrzne i zewnętrzne granice. Od zewnątrz małżonkowie muszą odgrodzić się od swoich dawnych rodzin: „Partner ma pierwszeństwo przed rodzicami i rodzeństwem. Neurotyczne rodziny próbują za pomocą różnych manewrów obronnych nadal trzymać przy sobie córkę czy syna.” Nowa rodzina musi stworzyć sobie taki bezpieczny obszar, w obrębie którego będzie mogła doświadczyć pokoju, który jest obiecywany w Biblii. Jeśli rodzina jest dobrze zespolona, będzie też chętnie otwierać swój dom dla innych. Rodzice muszą zachować dystans wobec własnych dzieci. Nie mogą ujawniać dzieciom każdego napięcia. Niedobrze jest, kiedy ojciec lub matka w momencie wspólnych konfliktów naruszają granicę dziecka i wykorzystują je jako radcę lub stronnika, któremu przekazują wszystkie problemy o swoim współmałżonku. Takie naruszanie granic jest dla dziecka zbyt dużym obciążeniem i może mieć dla niego fatalne skutki.Zdaniem Erni tak samo ważne w partnerstwie jest wytyczanie wewnętrznych granic. „W relacji symbiotycznej brakuje zdrowego wewnętrznego odcięcia się; chciałoby się tworzyć całkowitą jedność, zatracić się w drugim. Ten piękny romantyczny ideał harmonii potrzebuje na zewnątrz szczególnie mocnego wału obronnego. Własna idylla przeżywana jako coś niepowtarzalnego nie może być zakłócana przez obce wpływy.” Zbyt wiele bliskości i ciągłe przebywanie razem przeszkadzają drugiemu być sobą. Nie można już budować jedności, nie tracąc przy tym swojej tożsamości. Hans Jellouschek mówi o „totalnych roszczeniach” skierowanych ku drugiemu. Kiedy jest się zakochanym, ma się wrażenie samowystarczalności we dwoje. Nie potrzebujemy żadnych przyjaciół. Jesteśmy bezwzględnie szczęśliwymi. Taki stan jednak nie może być zachowany bez szkody wyrządzonej małżeństwu. Jellouschek przypuszcza, że powodem totalnych roszczeń skierowanych do partnera jest zanik relacji międzyludzkich w pracy i w społeczeństwie oraz ograniczenie ich do spraw służbowych, które „pozostawiają człowieka z jego pragnieniem ciepła i bezpieczeństwa. Ma to oczywiście skutki w relacjach partnerskich. Potrzeba prawdziwej relacji jest kierowana tylko do jednej osoby. Od niej oczekuje się przy wieczornym spotkaniu napełnienia pustej przestrzeni powstałej w ciągu dnia.”Warunki dobrej współpracyW firmie często pojawiają się kłopoty, kiedy kierownicy przekraczają swoje granice i mieszają się w sprawy innych. Zamiast zajmować się swoimi problemami, drążą problemy innych. Dobra atmosfera w pracy wymaga jednak zachowania granic. Jeśli ktoś ciągle wtrąca się w mój resort lub załatwia moje sprawy, zaczynam się denerwować. Powstaje niepotrzebny zamęt. Potrzeba wyraźnie wyznaczonych granic, aby wszyscy dobrze i chętnie pracowali. Udana współpraca wymaga dobrego porozumiewania się, a do tego konieczne jest otwarcie się na inne obszary. Istnieją firmy, w których każdy dział buduje swoje własne „królestwo” oddzielające go od innych. Takie ciasne granice są często wznoszone ze strachu lub przesadnej żądzy władzy. Z takimi ludźmi jest bardzo ciężko pracować, gdyż interesują się tylko swoim działem. Obie sprawy są ważne: wyraźne wyznaczenie granic i ich przepuszczalność jako warunek spokojnej i udanej współpracy. 16. Nie zważała na swoje ograniczeniaO środkach przeciw wyczerpaniu i wypaleniu sięRyzyko przeceniania siebieNierealistyczna i zbyt wygórowana ocena samego siebie jest zawsze ryzykiem. Żądza władzy może zaślepić i przez to stać się niebezpieczeństwem. W Lamentacjach pobożny Izraelita wyraża swój ból z powodu zniszczenia Jerozolimy w roku 586 przed Chrystusem. Opisuje popełniane w tym mieście grzechy, które wzbudzają odrazę u wszystkich ludzi. A oto powód grzechów: „Nie pamiętała o przyszłości; wielce ją poniżono, nikt nie śpieszy z pociechą” (Lm 1,9). Ponieważ Jerozolima nie pamiętała o przyszłości, została obrócona w perzynę. Izrael przecenił swoje siły. Pertraktował z obcymi siłami i sądził, że w ten sposób utrzyma swoją pozycję. Królowie jednak byli ślepi na ogólnoświatowe zależności polityczne. Przymykali oczy na swój brak znaczenia i swoje ograniczenia. To doprowadziło do upadku miasta i niewoli babilońskiej. Jerozolima nie tylko została zniszczona, ale nie ma też żadnego pocieszyciela. Ludzie wokół mają poczucie, że sama ponosi winę za swoje zniszczenie.To, co zostało przedstawione w kontekście historycznym w odniesieniu do Jerozolimy, odnosi się również do nas, zarówno do wspólnot, jak i indywidualnych osób. Ludzie, którzy nie zważają na swoje ograniczenia, przeceniają się. Wznoszą wieżę, nie mając na to środków. Już Jezus ostrzegał, aby nie chcieć budować większego domu, jeśli nie pozwalają na to warunki, własna psychika: „Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: `Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć'” (Łk 14, 28-30). Kto nie potrafi zaakceptować swoich ograniczeń, narazi się na drwiny i kpiny, jak tylko ludzie zauważą jego zbyt wygórowane plany i przecenianie siebie. Będzie słyszał wtedy następujące uwagi: „On zawsze zadzierał nosa. Myśli, że wie lepiej.” Ludzie, którzy mają zbyt wysokie mniemanie o sobie, zaczynają budować dom swojego życia, którego ukończenie przerasta ich inteligencję, siłę woli i możliwości psychiczne. Podam przykład, który najczęściej się powtarza: ktoś wspina się na coraz wyższe stopnie kariery, które przewyższają jego zdolności. Nie potrafi się przyznać, że zadania go przerastają, lecz udaje na zewnątrz kogoś lepszego. Swoją energię poświęca na stwarzanie i utrzymywanie własnego wizerunku człowieka pewnego siebie. A za tą fasadą kryje się małe i zalęknione „ja”. Ponieważ owo „ja” boi się ośmieszyć, chowa się za zasłoną. Kiedyś w końcu ten domek z kart się rozpadnie. Człowiek pewny siebie nie spotka się jednak na zewnątrz ze współczuciem, ale zetknie się z krytyką. Do niego odnoszą się słowa z Lamentacji: „Nikt nie śpieszy z pociechą.”Realistyczna ocena samego siebieAby moje życie było udane, muszę rozpoznać, przyjąć i pokochać swoje ograniczenia. Mój duchowy potencjał ma swoje granice. Mogę i powinienem próbować rozszerzać te granice, ale nie będę mógł tego robić w nieskończoność. Moje ciało ma też swoje ograniczenia. Istnieją fizyczne i duchowe ograniczenia, które, jak mówi Erni, „przy lekceważeniu doprowadzą do samozniszczenia”. Jeśli będę wciąż przeciążony, naruszę w końcu granicę, która prowadzi do choroby. Powodem przeciążania się jest ciągłe porównywanie się z innymi. Nie czuję swoich ograniczeń, ponieważ wymagam od siebie tak samo dużo, jak sąsiad lub pragnę zarabiania takich samych pieniędzy, jak mój znajomy. Kto przez lata żyje w taki sposób i ma zbyt wysokie wymagania względem siebie, sam sobie szkodzi. Jego ciało i dusza zaczną się poddawać i zmuszą go do zwolnienia tempa. Psychologowie znają zjawisko psychicznej dekompensacji. Podam przykład: ludzie nie zwracali uwagi na swoje emocjonalne i psychiczne ograniczenia. Pozwolili innym na zbyt bliskie relacje lub nie dostrzegli zewnętrznych obciążeń. Pracowali bez przerwy, nie zważając na swoje psychiczne ograniczenia. Stali się przez to niezdolni do dostrzegania swoich niemożności. Dziwią się, że ciało nagle tak gwałtownie reaguje i wzbraniają się przed poważnym potraktowaniem wysyłanych przez nie sygnałów. Ale nadchodzi czas, że nie mogą już spokojnie spać, nie potrafią się wyłączyć. Mają wrażenie, że cały świat się zatrzymuje i zaraz zniknie, nie potrafią już kierować swoją psychiką. Brak umiaru jest powodem choroby. Realizm w ocenianiu własnych możliwości może zapobiec takim chorobom.Syndrom Burnouta: dwa środki zaradczeObecnie mówi się o „syndromie Burnouta”. Występuje on szczególnie często u ludzi wykonujących wolne zawody: u nauczycieli, duszpasterzy, lekarzy i u innych osób pracujących w służbie zdrowia, rehabilitantów oraz u psychologów. Tylko ten, kto się pali, może się wypalić. Ludzie działający społecznie posiadają często wielkie ideały. Chcieliby być zawsze dyspozycyjni dla innych. Te ideały przesłaniają im często własne potrzeby. Ludzie ci wciąż coś dają, ale rzadko otrzymują. Na początku poświęcanie się dla innych sprawia im wiele radości. Jeśli jednak ich zaangażowanie nie zostanie wystarczająco wynagrodzone lub będzie nawet wykorzystywane, mogą pojawić się u nich zgorzknienie, cynizm i ironia. Ponieważ zbyt mało zważali na siebie samych, staną się bardziej twardzi i nieczuli nie tylko wobec siebie, ale też wobec innych, którym chcieliby pomóc. Ich idealizm gdzieś umknie i pozostanie rozczarowanie i poczucie ciągłego wykorzystywania. Istnieją dwa środki zaradcze przeciw temu „wypaleniu się”. Pierwszy odnosi się do czynników zewnętrznych. Muszę rozpoznać swoją miarę dotyczącą możliwości dawania. Muszę czuć sygnały swojego ciała i wiedzieć, kiedy mam już dość. Potrzebuję zdolności odgrodzenia się. Muszę nauczyć się rezerwować dla siebie wolne godziny i ograniczyć ilość wykonywanej pracy. Muszę wiedzieć, na ile mogę sobie pozwolić. Mogę oczywiście spróbować rozszerzyć swoje granice, gdyż poznam je tylko wtedy, kiedy dojdę na ich kraniec. Nie wolno mi jednak przez dłuższy czas żyć ponad swoje możliwości i nieustannie naruszać osobiste granice. Drugi środek zaradczy odnosi się do nastawienia wewnętrznego. Jeśli ktoś daje coś innym, ponieważ sam potrzebuje wsparcia, wypali się bardzo szybko. Zmęczenie i wyczerpanie są oznaką, iż nie czerpiemy sił z naszego wnętrza, ale z mętnych źródeł. W każdym z nas tryska źródło Ducha Świętego, które nas orzeźwia i dodaje nowej energii. Często jednak czerpiemy ze źródła perfekcjonizmu lub ambicji, ze źródła własnych potrzeb lub chorych wzorców. Jeśli daję po to, aby być zauważonym, stracę szybko poczucie własnych ograniczeń, a to grozi wyczerpaniem. Widać to na podstawie opowiadania pewnej kobiety. Wysprzątała i przystroiła cały dom. Chciała, żeby mąż wreszcie zauważył jej dobry gust i jej troskę o niego, o rodzinę. Kiedy mąż wrócił z pracy, nic nie spostrzegł. Ona wtedy była ogromnie rozczarowana, gdyż tak bardzo się zaangażowała, aby zostać wreszcie dostrzeżoną i znaleźć uznanie. Cokolwiek by nie powiedzieć o braku uwagi jej męża, do niej odnosi się następujące stwierdzenie: jeśli daję, ponieważ potrzebuję akceptacji, tracę poczucie samego siebie i swoich ograniczeń. Jeśli nie mam kontaktu ze sobą, nie umiem prawidłowo ocenić swoich granic. Wewnętrzny pokój jako celWielu ludzi przez całe lata nie zważa na swoje ograniczenia. W końcu ciało zaczyna podupadać na zdrowiu, a dusza stawia opór wobec stałego przeciążenia. Reaguje nierzadko zwątpieniem, depresją, a w ekstremalnych przypadkach zaburzeniami i chorobami psychicznymi. Taki człowiek może również stawać się agresywnym. Zamiast pracować dla innych, zaczyna walczyć przeciw nim. Jego dusza poddaje się i zamiast troszczyć się o bliźnich, staje się egoistyczna i „zapatrzona” we własne potrzeby. W takich sytuacjach rozpoznanie swojej miary byłoby szczególnie ważne. Tylko ten może ją znaleźć, kto nawiąże kontakt ze swoim wnętrzem. Jedynym sposobem nawiązania kontaktu ze swoim wnętrzem jest modlitwa i medytacja. W czasie medytacji mój własny oddech poprowadzi mnie do wewnętrznego źródła, do źródła Ducha Świętego. Jeśli zacznę czerpać z tego źródła, wytryśnie ono też we mnie. Odczuwając radość z wykonywanej pracy, będę bardziej odporny na wyczerpanie. Z pewnością po jakimś czasie odczuję zmęczenie, ale będzie to dobre zmęczenie. Będę miał poczucie spełnienia. Wyczerpanie i wypalenie jest czymś innym; wtedy odczuwam pustkę i niezadowolenie. Takie zmęczenie paraliżuje mnie, mimo wyczerpania nie mogę spać. Dlatego tak ważne jest wsłuchiwanie się w swoją duszę i ciało, zapytywanie samego siebie, czy nie odczuwam niezadowolenia, wypalenia, zgorzknienia, zatwardziałości. Takie odczucia są pouczającymi symptomami i oznaką tego, iż czerpię z mętnego źródła. Aby znaleźć umiar i odpowiednią granicę, muszę wziąć pod uwagę zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne aspekty. Nie wystarczy przestrzegać zewnętrznych granic, jeśli buntuje się moje nastawienie wewnętrzne. Jeśli czerpię z mętnego źródła, to mimo zacieśnienia granic, nie znajdę wewnętrznego spokoju. Będę czuć się wyczerpany i przeciążony. Potrzebny jest jeszcze wewnętrzny pokój. Św. Benedykt wymaga od ekonoma, aby wykonywał swoją pracę z równowagą i spokojem - aequo animo. Aby osiągnąć wewnętrzną równowagę, konieczne jest odkrycie swojego wewnętrznego źródła. Jeśli moja praca będzie miała swój początek właśnie w tym źródle, wtedy nie zignoruję swoich ograniczeń. Nie muszę również sztywno ustalać swoich granic. Wewnętrzna równowaga wskaże mi, iż działam w ich obrębie. Jeśli pojawią się we mnie inne uczucia, niezadowolenie, oschłość lub poczucie bycia wykorzystywanym, będzie to dowód, iż nie żyję w zgodzie ze swoimi wewnętrznymi i zewnętrznymi granicami. Wtedy nadchodzi czas na świadome zmiany postępowania. 17. Przekroczyć wskazaniaO podwójnym obliczu naruszenia przykazańO siatce nakazów
Nakazy i zakazy są częścią życia. Doświadczenie pokazuje, że często są naruszane albo też nie zauważamy ich. Prorok Izajasz stwierdza z odcieniem rezygnacji i skargi: „Ziemia została splugawiona przez swoich mieszkańców, bo pogwałcili prawa, przestąpili przykazania” (Iz 24,5). Historia pokazuje nam, iż ludzie przekraczają Boże przykazania. Już w Raju Bóg zakazał Adamowi i Ewie jeść owoców z drzewa rosnącego w środku ogrodu. Adam i Ewa nie trzymali się tego zakazu. Naruszenie przykazania jest jak przekroczenie granicy. Nie ma człowieka, który choć raz nie przekroczyłby granicy przykazań. Człowiek potrzebuje najwyraźniej przykazań i wskazówek. Są one jak płot, który wprawdzie ogranicza życie, ale stwarza poczucie bezpieczeństwa. Jednak człowiek odczuwa czasami ten „płot przykazań” jako zbyt ciasny. Chciałby go przeskoczyć. Często sama tylko ciekawość popycha go do wdrapania się na płot i spojrzenia, co jest po drugiej stronie.
Nauka „Dzieciątka Maryi”
Ten motyw pojawia się w wielu bajkach, na przykład w bajce o Dzieciątku Maryi. Pewien ubogi drwal nie był już w stanie wyżywić swojego dziecka. Przekazał więc córeczkę Marysię Matce Niebieskiej. Ta wzięła dziecko do Raju i otaczała je najlepszą opieką. Dobrze mu było w pobliżu tak dobrej Matki.
Kiedy dziewczynka miała czternaście lat, Maryja wybrała się w podróż i przekazała jej klucze do trzynastu drzwi Królestwa Niebieskiego. Dwanaście drzwi może otworzyć, ale trzynastych nie wolno jej otwierać pod żadnym pozorem. Dziewczynka otwiera dwanaście drzwi. Za każdymi siedzi jeden Apostoł otoczony wspaniałym blaskiem. Dziewczynka nie mogła jednak zaznać spokoju i otworzyła trzynaste drzwi, chociaż aniołowie ostrzegali ją przed tym. Ona jednak nie mogła oprzeć się ciekawości. Za tymi drzwiami ujrzała Trójcę Świętą siedzącą w ogniu i blasku. Patrzyła zdumiona i dotykała palcem promieni. Jej palec stał się nagle złoty. Dziewczynkę ogarnął strach, serce tłukło jej się w piersi.
Kiedy Maryja wróciła z podróży, zażądała z powrotem trzynastu kluczy. Wtedy zobaczyła, że dziewczynka miała złoty paluszek. Trzy razy Maryja zapytała dziewczynkę, czy otwierała trzynaste drzwi. Ta za każdym razem zaprzeczała. Musiała więc zostać wydalona z nieba. Żyła najpierw na odludziu. Pewnego razu znalazł ją królewicz i młoda panna tak mu się spodobała, że ją poślubił. Nie mogła jednak w ogóle mówić. Urodziła troje dzieci i za każdym razem przychodziła do niej Maryja i pytała ją, czy otwierała trzynaste drzwi. Ta zawsze zaprzeczała. Potem Maryja wzięła jedno jej dziecko do nieba. Ludzie z otoczenia króla zaczęli uważać królową za czarownicę, która połyka własne dzieci i skazali ją na spalenie na stosie. Kiedy ogień już zaczynał płonąć, królowa krzyknęła: „Tak, uczyniłam to!” W tym momencie niebo otworzyło się, przyszła Maryja, zgasiła ogień i oddała jej dziecko.
Najwyraźniej dziewczynka musiała otworzyć te drzwi. Córka musi naruszyć zakaz matki i zebrać własne doświadczenia. To wyprowadza ją w obce okolice, ale właśnie tam odnajduje swoją drogę. Najpierw jej życie przepełnione jest kłamstwem, znajduje się w coraz większych tarapatach dotąd, aż będzie gotowa przyznać się do kłamstwa w swoim życiu.
Eugen Drewermann interpretuje tę bajkę pod kątem rozwoju młodej dziewczyny, która żyje na początku u boku matki i pozostaje pod jej wpływem. Musi uwolnić się z tego zaklętego kręgu i doświadczyć swojej seksualności. Musi pójść za swoją tęsknotą i pragnieniem odkrycia tajemnicy miłości otwierającej niebo. Naruszenie granicy powoduje konfrontację najpierw z samą sobą i powoduje cierpienie. Na pustkowiu otaczają ją jedynie ciernie. Tęskni za miłością. Nikt nie potrafi przekroczyć granic, które wzniosła wokół siebie. Kiedy wreszcie królewicz przecina mieczem żywopłot z cierni, znajduje młodą pannę i zaczyna pałać do niej miłością, ona jednak pozostaje niema. Nie potrafi mówić o przekroczeniu nakazów rodzicielskich. Musi raczej iść tą drogą, aby jej życie było potem w pełni udane.
W rozwoju każdego syna i każdej córki konieczne jest naruszenie zakazów rodzicielskich, gdyż to pozwala dziecku zebrać własne doświadczenia. To przekroczenie zakazów niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw. Jednym z nich jest kłamstwo; z jednej strony nadal chciałoby się być grzecznym dzieckiem, a z drugiej przychodzi poczucie, że już dawno nie jest się pod wpływem matki. Nie ma się jednak odwagi w obliczu matki i ojca reprezentować własnego sposobu na życie. Istnieje obawa, że zrani się rodziców lub zostanie się przez nich odrzuconym. Dopiero w ostatniej chwili, w największym niebezpieczeństwie, Dziecko Maryi jest zdolne do odrzucenia kłamstwa i przyznania się do swojego czynu. Czuje, że dopiero wtedy życie naprawdę się zaczyna. Matka nie jest wcale taka surowa, jak dziecko sobie wyobrażało. Chce tylko, żeby umiało przyznać się do swoich czynów. Prawda wyzwala dziewczynę. W bajce tkwi następujący morał: Najgorsze jest nie tyle przekroczenie zakazu, co niewiara w przebaczenie i życie w egzystencjalnym kłamstwie.
Rycerz Siwobrody
Podobny motyw jak w bajce o Dzieciątku Maryi znajdujemy w bajce o Rycerzu Siwobrodym. Pewien młynarz miał trzy piękne córki. Człowiek podający się za szlachetnie urodzonego podarował im chusty. Niedługo potem zjawił się w młynie i poprosił o rękę jednej z córek. Najstarsza córka zgodziła się. Zamieszkała w bogatym zamku, ale jej mąż okazał się w rzeczywistości rycerzem rozbójnikiem. Pokazał jej cały zamek, może ona wejść do wszystkich komnat, tylko do tej z żelaznymi drzwiami nie wolno jej zaglądać.
Kiedy rycerz wraz ze swoimi towarzyszami wyrusza na podbój, przekazuje swojej żonie klucze do całego zamku, również klucz do komnaty z żelaznymi drzwiami. Daje jej też kolorowe jajo, na które ma bardzo uważać i mieć je zawsze przy sobie.
Po wyjeździe męża żona otwiera żelazne drzwi. Opanował ją wnet ogromny strach, kiedy zobaczyła leżące tam zwłoki. Jajo upadło na podłogę, prosto w kałużę krwi. Nie można go było już wyczyścić.
Kiedy rycerz wrócił do domu, zauważył, że żona otwierała żelazne drzwi i kazał ją ściąć. Ten sam los spotyka drugą córkę. Trzecia jest bardziej przebiegła. Ukryła jajo pod pierzyną, a głowy dwóch sióstr włożyła do worka. Kiedy mąż przyszedł, pokazała mu nietknięte jajo. Poprosiła go, aby pojechał z nią do jej rodziców. Zabrała ze sobą worek z głowami swoich sióstr. W domu urządza wielkie przyjęcie. Jako ostatnie danie przynosi głowy swoich sióstr. Jej mąż chce wtedy uciec lub zapaść się pod ziemię ze strachu. Zostaje jednak złapany przez czekających na zewnątrz uzbrojonych mężczyzn i zaprowadzony przed sąd. Inni rozbójnicy przyszli w nocy do młyna, żeby ich napaść, ale pewnej odważnej służącej udaje się uciąć głowy wszystkim po kolei.
W tej bajce żona musi przekroczyć zakaz męża, żeby stać się wewnętrznie bardziej niezależną i uwolnić się od tyranii. Musi zostać ujawniona jego skłonność do przemocy, aby ona mogła się z niej wyswobodzić. Trzeciej siostrze z pomocą przychodzi sen, który sprawia, że ufa swojej sile i mądrości. Wyrywa się z więzienia, które zgotował jej mąż. Gdyby nie naruszyła zakazu, przez cały czas tkwiłaby w „koncepcji życiowej” swojego męża.
W bajce o Rycerzu Siwobrodym można doszukać się elementu egzystencjalnego, na który zwrócił uwagę Peter Schellenbaum, chociaż w trochę innym kontekście. Stwierdził, że wielu małżonków boi się wyjść spod wpływu ukochanego człowieka, gdyż będący pod wpływem obawia się samotności. Strach wyraża się w wypowiedziach typu: „Jeśli wymknę się spod twojej władzy, jeśli zlikwiduję twój wpływ na mnie, jeśli nie będę już twoją marionetką, wtedy przestaniesz się mną interesować i nie będziesz mnie kochać.”
Według Petera Schellenbauma również w miłości ważne jest mówienie „nie”, aby związek nie stał się nudny i aby - jak to się dzieje w relacji symbiotycznej - nie pojawiła się wobec partnera nienawiść i resentymenty. Tylko wtedy, kiedy partnerzy zaakceptują swoją inność i odrębność, zaczną żyć autentyczną miłością. Jeśli tylko będą od siebie uzależnieni, zacznie się w nich zbierać narastający gniew i wspólne życie stanie się niemożliwe. Konieczne jest, jak twierdzi Schellenbaum, niespełnienie niektórych oczekiwań drugiej osoby, nawet jeśli ona tego nie rozumie i odczuwa jakąś obcość ze strony partnera czy partnerki. „Świadomość obcości stwarza duchowy warunek miłości. Powodem gaśnięcia miłości w wielu małżeństwach jest brak tlenu wolności, autonomii, niepewności i samotności.”
Zgubić cel - znaleźć cel
Biblia mówi o naruszaniu i przekraczaniu przykazań. W języku łacińskim odpowiednikiem tego jest słowo transgredior, co oznacza: „wychodzę poza granicę”. To słowo może zostać użyte w następującym wersie psalmu: „Mur przeskakuję dzięki mojemu Bogu” (Ps 18,30). Psalmista wyraża tutaj swoje zaufanie w pomoc Bożą przy przeskakiwaniu murów wroga i dążeniu do zwycięstwa nad wrogami. Przeskakiwanie nakazów może nas czasami wyswobodzić. Może też prowadzić w ślepy zaułek, z którego już nie będzie wyjścia. Nie mogę na stałe tkwić na zakazanym obszarze. Byłoby to - mówiąc językiem bajek - zarówno dla „dzieciątka Maryi”, jak i dla „Rycerza Siwobrodego” śmiertelne. Człowiek potrzebuje wolności, aby mógł zajrzeć za granicę zakazów i wyjść poza nią, aby przekonać się, co jest tą właściwą granicą. Pojawia się tutaj ważne pytanie: Czy granica, którą rozumiem jako przykazanie Boże, odpowiada rzeczywiście Jego woli, czy też jest wynikiem wychowania? Czy jest ona przykazaniem mojego superego, czy Boga? Aby to stwierdzić, muszę czasem przekroczyć dany zakaz. Najważniejsze jest, abym umiał mówić o swoim naruszeniu granic i przyznać się do tych „wykroczeń”. Tylko w takim wypadku określona sytuacja nie stanie się życiowym kłamstwem, prowadząc do utraty mowy (jak w bajce o dzieciątku Maryi) czy do bezradności (jak w bajce o Rycerzu Siwobrodym).
Carl Gustaw Jung stwierdza, iż tylko człowiek niezwykle naiwny i nieświadomy może mówić, iż „jest w stanie uniknąć grzechu”. Nawet jeśli Jung, podobnie jak św. Paweł, nie ma zamiaru namawiać nas do grzechu, to jednak wskazuje na to, iż nie ma możliwości całkowitego uniknięcia grzechu. Grzech pierworodny opisany w Biblii jest rozumiany przez wielu egzegetów jako droga rozwoju samoświadomości. Człowiek przekracza Boży zakaz i w tym momencie otwierają mu się oczy. Poznaje różnicę między dobrem a złem, w jakimś sensie dorasta. Nie możemy pozostać w raju łona matki, w którym wszystko jest nieokreślone. Musimy trzymać się przykazań Bożych. One są dla nas drogowskazem. Nie możemy jednak ciągle robić sobie wyrzutów, jeśli wykroczyliśmy poza ściśle określoną granicę przykazań. W języku greckim odpowiednikiem słowa „grzeszyć” jest hamartanein - „zbłądzić”, „pomylić się”. Grzech oznacza zgubienie celu, pominięcie tego, co jest właściwe. To jednak konieczne, aby ponownie odnaleźć cel. Grzech będący błądzeniem trzeba oczywiście traktować poważnie. Jeśli jednak rozumiemy go w tym sensie, nie będzie obciążał nas przez całe życie. Zostanie usunięty przez przebaczającą miłość Boga, która zapewnia, iż On akceptuje nas ze wszystkimi naszymi próbami, potknięciami i pomyłkami i prowadzi nas do celu - ochrania swoją opiekuńczą ręką.
18. Bezgraniczny pokój
O wielkiej tęsknocie i walkach we własnym sercu
Wyobrażenie uniwersalne
Pokój jest czymś uniwersalnym, ogólnym. W czasie Świąt Bożego Narodzenia słyszymy obietnicę proroka Izajasza: „Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany... Wielkie będzie Jego panowanie w pokoju bez granic” (Iz 9,5-6). Pokój bez granic odpowiada naszym najgłębszym tęsknotom. Tęsknimy za pokojem, który nie byłby związany ani z ograniczeniami naszej własnej psychiki, ani z granicami kraju. Pokój powinien przekroczyć wszystkie granice i zapanować na całym świecie. Ewangelista Łukasz przedstawił narodziny Jezusa jako przyjście prawdziwego Księcia Pokoju. W przeciwieństwie do cesarza Augusta, który w Cesarstwie Rzymskim wprowadzał pokój siłą, Biblia ukazuje nam zupełnie inną koncepcję pokoju: Jezus przynosi pokój całemu światu poprzez bezbronność swojej miłości. Rezygnuje z wszelkich zewnętrznych oznak władzy. Człowiek ufa miłości, która objawia się w bezbronnym Dziecięciu i rozświetla mrok w stajni ubóstwa. Przy Jego narodzinach aniołowie śpiewają: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał” (Łk 2,14). Ten pokój nie zamyka się w granicach Izraela czy Cesarstwa Rzymskiego. Jest udziałem wszystkich ludzi, których Bóg sobie upodobał. Nie zna granic, gdyż pochodzi od Boga.
Wielcy obrońcy pokoju, tacy jak Mahatma Gandhi i Martin Luther King, walczyli o niego nie tylko w obrębie granic własnego kraju. Mieli na uwadze zawsze cały świat. Pokój, do którego dążyli, miał obejmować wszystkich ludzi. Musimy dziś patrzeć z bólem jak narody, które głoszą hasła pokoju, nie osiągają go, gdyż najpierw myślą tylko o sobie i sądzą - jak Rzymianie - iż mogą wywalczyć go jedynie zbrojnie. Pokój, o którym mówi Jezus, „rozsadza” granice i otwiera je. Nie jest to pokój osiągnięty przemocą, ale pokój pochodzący z serca i skierowany do wszystkich ludzi. Pokój Jezusa jest udziałem w bezgranicznej miłości. O miłości mówi św. Paweł: „Miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13,8). Przezwycięża granice dzielące ludzi i narody, nie uznaje również granic w nas samych.
Żyć w harmonii z samym sobą
Zaraz na początku tych rozważań pojawia się pytanie, jak mamy osiągnąć pokój, który bierze początek w naszym własnym sercu i przekracza granice ludzkich serc. W opisie narodzin Jezusa św. Łukasz uświadamia nam, iż Boży pokój może urzeczywistnić się także w nas. Tak jak Jezus zstępuje z tronu niebieskiego na ziemię, tak również my musimy opuścić tron naszych zbyt wygórowanych ideałów i zejść na niziny tej ziemi. Pokój nie może zostać narzucony z góry, musi zostać zaszczepiony szczególnie w miejscach niepokoju. Palestyna była wtedy krajem niespokojnym, podobnie jak dziś. Rzymianie okupowali ten kraj, a lud czuł się uciskany. Walczący ludzie dokonywali ciągle aktów sabotażu. W takich czasach przyszedł na świat Jezus. Bóg ma odwagę stać się bezbronnym Dzieckiem. Nie przychodzi ze swoją mocą, lecz z bezbronnością miłości. Pokój musi pochodzić z wnętrza, a nie od władzy zewnętrznej. Pokój powstanie tylko wtedy, kiedy będziemy żyć w zgodzie i harmonii sami ze sobą. Tylko ten będzie zadowolony z siebie, kto skoncentruje się na teraźniejszości, na danej chwili, kto uwolni się od swoich pragnień i powie „tak” wszystkiemu, czym jest i co posiada.
Każdy odczuwa w sobie tęsknotę za pokojem. Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy, odkryjemy też obszary pełne niepokoju, miejsca, w których czujemy się rozdarci. Musimy pozwolić, aby pokój przeniknął te objęte niepokojem obszary naszej duszy, wewnętrzny chaos, duchowe zmagania i walki, które rozgrywają się we wnętrzu człowieka. Jeśli pokój zapanuje we wszystkich obszarach naszego wnętrza, pokona również granice dzielące nas od innych ludzi: granice między ubogimi i bogatymi, między Żydami i Grekami, między mężczyznami i kobietami, między starszymi i młodszymi, granice między różnymi kulturami i religiami. Nie będziemy więcej czuli potrzeby odgradzania się od inaczej myślących. Będziemy życzyć im pokoju, który gości w naszych sercach.
Pokój ma wymiar duchowy oraz zasięg zarówno psychologiczny, społeczny, jak i polityczny. Ewangelista Łukasz rozpoczyna opowiadanie historii Jezusa od okrzyku aniołów przy Jego narodzeniu: „...a na ziemi pokój ludziom...”. Kiedy Jezus krótko przed swoją śmiercią wjeżdża uroczyście do Jerozolimy, tłum ludzi woła do Niego: „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach” (Łk 19,38). Przez narodzenie Jezusa na ziemię zstąpił Boży pokój. Przez Jego śmierć na krzyżu wstąpił do nieba. Podczas swojego życia Jezus wprowadził pokój we wszystkie obszary ludzkiej egzystencji - wszystko przeniknął swoim pokojem. Jezus jest według Łukasza, jak już zostało podkreślone, Boskim Wędrowcem, który towarzyszy nam w drodze i przekracza wszystkie ludzkie granice, granice między sprawiedliwymi i grzesznymi, między mężczyznami i kobietami, między Żydami i poganami. Jako Boski Wędrowiec Jezus przynosi nam w darze swój pokój. Poprzez Jego śmierć na krzyżu pokój ten przenika największy ucisk i najgłębsze cierpienie, jakie może nas spotkać, cierpienie śmierci. Teraz pokój panuje już nie tylko na ziemi, ale i w niebie. Również w naszym życiu powinien on przeniknąć wszystkie obszary, wtedy stanie się pokojem bezgranicznym, pokojem sięgającym nieba.
Pokój emanuje
Jeśli jakiś człowiek jest pełen pokoju, odczuwają to również inni ludzie z jego otoczenia. Jest on bardziej promienny, a jego pokój pokonuje bariery dzielące ludzi i narody. Taki człowiek jest jakby zaczynem, który wszystko przenika i przemienia. Potrzebujemy dzisiaj ludzi, którzy zabiegają o pokój nie tylko dla swojej grupy społecznej, ale którzy są nim tak napełnieni, iż jest on zdolny przeniknąć granice ludów i kultur, obdarzać wszystkich ludzi swoją wewnętrzną mocą. Tacy ludzie są niezbędni - szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy pod przykrywką haseł religijnych wybucha przemoc, a nowy konflikt kultur i religii pociąga za sobą zgubne skutki. Wszyscy jesteśmy wezwani do rozwinięcia w sobie tej wewnętrznej siły. Abyśmy byli zdolni do takiego bezgranicznego pokoju, musi on najpierw przekroczyć granice w nas samych. Musi ogarnąć wszystkie obszary naszej duszy, również te, które najchętniej byśmy zamknęli, ponieważ wydają nam się obce. Tylko wtedy, kiedy to co obce w nas zostanie przeniknięte pokojem, zacznie on emanować z naszego wnętrza i przenikać całe nasze otoczenie, wszystko na zewnątrz.
W czasach globalizacji czujemy, że nie wystarczy, gdy dwa sąsiednie narody żyją obok siebie w zgodzie. Wszystkie narody muszą żyć w zgodzie. Politycy umiejący patrzeć z szerszej perspektywy zrozumieli, iż ponoszą odpowiedzialność za pokój na całym świecie. Dlatego powinni się angażować, jeśli w obcych krajach wybuchają konflikty mogące doprowadzić do wojny domowej. Troska o stabilność w innych regionach jest troską o pokój światowy, który pokonuje wszelkie granice. W naszym świecie, w którym jest tyle powiązań i zależności, nie istnieją żadne „wyspy szczęśliwych”.
Janne Haaland Matlary, była przewodnicząca Ministerstwa Spraw Zagranicznych Norwegii w latach 1997-2000, jest dla mnie przedstawicielką tych, którzy w pełni pojęli tę ważna kwestię. Jako chrześcijański polityk angażowała się bezustannie w sprawy solidarności i sprawiedliwości w rejonach objętych wojną. Był to jej wkład w rozszerzanie pokoju bez granic. Nie jest ona jedyną osobą działającą na rzecz pokoju. Takich ludzi jest wielu. Wszyscy mający władzę i poczuwający się do odpowiedzialności, a szczególnie politycy chrześcijańscy mają za zadanie wykraczać poza interesy swoich krajów i angażować się w sprawę pokoju na całym świecie połączonym tak wieloma zależnościami. Wszyscy możemy mieć w tym swój udział, każdy według swoich możliwości, każdy na swoim miejscu.
19. Ograniczyłeś dni mojego życia
O prawdziwej mądrości sędziwego wieku
Dokonać duchowego dzieła
Nasze życie ma swoje granice. Hiob zrozumiał, że Bóg ograniczył dni jego życia (Hi 10,20), a zrozumienie przemijania naszych dni jest według Biblii oznaką mądrości. Widzimy nieraz, iż niektórzy starsi ludzie nie chcą dostrzec granicy swojej starości. Nierzadko wiele już osiągnęli, ponieważ jednak nie potrafią zachować odpowiedniego dystansu, niszczą swoje dzieło. Odnosi się to do polityków, którzy nie chcą słyszeć o odejściu, ale również do psychoterapeutów, mistrzów duchowych, którzy nie czują, że nadszedł już czas wyłączenia się. Nie chcą zrozumieć, że wiek jest granicą ich działalności. Mądrzy ludzie w starszym wieku potrafią się wycofać. C. G Jung, będąc w starszym wieku, napisał list do kogoś, kto chciał go jeszcze koniecznie odwiedzić: „Samotność jest dla mnie uzdrawiającym źródłem, które nadaje sens mojemu życiu. Mówienie jest dla mnie nierzadko udręką, potrzebuję coraz częściej milczenia, trwającego nieraz kilka dni, żeby oderwać się od marności słów. Mój czas już mija i spoglądam wstecz, nie mogąc robić nic innego. Odchodzenie samo w sobie jest wielką przygodą, ale nie tym, o czym chciałoby się wiele mówić. Pan spodziewa się duchowej i intelektualnej wymiany, na którą nie mogę sobie pozwolić nawet z najbliższymi. Reszta jest milczeniem! Zrozumienie tego staje się z każdym dniem wyraźniejsze. Znika wszelka potrzeba wymiany myśli.” Jung w starości nie był pod presją ogłaszania całemu światu swojej mądrości. Miał poczucie spełnienia swojego dzieła. Teraz pozostało jeszcze dzieło wewnętrzne, którym musi zająć się sam. Słowa Junga przypominają mi pewnego starszego współbrata, który leżał już na łożu śmierci. Krewnych, którzy go odwiedzili, odesłał szybko do domu. Pragnął spokoju. Ten ostatni krok chciał uczynić w milczeniu.
Ten, kto stracił poczucie granicy nakładanej mu w starości przez Boga, chce bez końca komunikować się ze światem. Uważa, że świat potrzebuje koniecznie jego słów, że musi jeszcze zmieniać i napełniać swoją mądrością istniejącą rzeczywistość. Oznaką mądrości jest oderwanie się od siebie i swojej pozornej wiedzy, zaakceptowanie, iż milczenie może teraz więcej uczynić niż powtarzanie już tyle razy wypowiedzianych słów. Z szacunku wobec dokonań tak wielkich osobistości nikt nie ma odwagi wypowiedzieć krytycznego słowa.
Oderwanie i zaangażowanie
W Biblii jest mowa o różnych przypadkach. Słyszymy o ludziach, którzy na starość wycofują się z działalności, ale też o takich, którzy dopiero w późniejszym wieku mają szczególną misję do wypełnienia, jak na przykład Symeon i Anna. Symeon za natchnieniem Ducha Świętego idzie do świątyni i w Dziecięciu Józefa i Maryi rozpoznaje „światło na oświecenie pogan”. Biorąc Dziecko na ręce, modli się: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju” (Łk 2,29). Wie, że dzieło jego życia zostało już ukończone. Jednak musiał wypowiedzieć te prorockie słowa, aby wskazać na zbawienie, które Bóg przygotował przez to Dziecko. Anna ma już 84 lata. Przebywa ciągle w świątyni i wielbi Boga. Nie jest przywiązana do swojej pracy, ale oddana modlitwie. Kiedy Maryja i Józef wnoszą Dziecię do świątyni, podchodzi i wypowiada nad Nim prorocze słowa. Czuje się przynaglona przez Ducha Świętego do tej wypowiedzi, mającej na celu objawienie ludziom znaczenia tego Dziecka. Bóg czasami zleca starszym ludziom jakieś szczególne zadanie, ale najczęściej pragnie tych potrafiących oderwać się od siebie samych i swoich dzieł i gotowych zdać się całkowicie na Jego wolę. Jeśli tacy mędrcy zabiorą głos, ich słowa będą wolne od chęci zmieniania świata. Będzie to głos przeniknięty Słowem Boga i zabrzmi tylko w takim momencie, w którym chciałby przemówić sam Bóg.
Jeśli starsi ludzie zaakceptują swoje ograniczenia związane z wiekiem, ich życie przyniesie nowe owoce. Przecież jeśli ktoś w wieku 60 lat chciałby pracować w firmie tak jak w wieku 30 lat, poczuje szybko swoje ograniczenia. Inżynier (w wieku 58 lat) pracujący na stanowisku kierowniczym chciał być zawsze najszybszy w grupie. Doprowadziło to do zbytniego przeciążenia organizmu. Z powodu licznych nadgodzin zaczął cierpieć na bezsenność. Musiał dopiero nauczyć się oderwania od pragnień młodości i pogodzenia się ze swoimi ograniczeniami. Wkrótce odkrył, iż posiada inne zdolności, a mianowicie jest w stanie wzbudzać w młodych ludziach pewność i zaufanie. Najważniejsza nie była jego szybkość działania, ale doświadczenie życiowe i mądrość. Ta mądrość staje się widoczna wtedy, kiedy ludzie zaakceptują i pogodzą się ze swoim czasowym ograniczeniem.
Biblia mówi o Sarze i Elżbiecie, które w późnym wieku poczęły i urodziły dzieci. Również jest to piękny przykład, że w późnym wieku pojawia się jeszcze coś, co nie jest naszym dziełem, ale darem łaski Bożej. W Ewangelii św. Łukasza anioł Gabriel wyjaśnia Maryi poczęcie przez starszą już Elżbietę: „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37). Jeśli starsi ludzie zdadzą się całkowicie na Boga, może przydarzyć się im coś wielkiego, a owoc wzrastający w nich może stać się błogosławieństwem dla wielu. Jest to jednak zawsze łaska i działanie Boga, które pojawiają się wtedy, kiedy człowiek zaakceptuje swoje ograniczenia i bezradność.
Indiańska legenda
Jest piękna legenda indiańska o dwóch starszych kobietach, uznanych za osoby niepotrzebne, które należy utrzymywać. Zostały one porzucone w czasie wędrówki przez szczep Nomadów, aby umarły w samotności. Obie kobiety czują się głęboko zranione. Wkrótce potem jedna z nich rzekła: „Skarżymy się, nie jesteśmy zadowolone. Mówimy tylko o tym, że nie ma nic do jedzenia, że kiedyś było tak dobrze, chociaż w rzeczywistości nie było wiele lepiej. Uważamy, że już jesteśmy tak bardzo stare. Kiedy przez tyle lat przekonywałyśmy młodych ludzi, że jesteśmy bezradne, oni uwierzyli, iż nie jesteśmy już potrzebne na tym świecie.” Kobiety nie poddają się. Walczą o przeżycie. Znajdują odwagę i siłę, aby przeżyć. Aż pewnego razu przyczyniają się do uratowania swojego szczepu. Znajdują same tyle ryb i zabijają tyle królików, że są w stanie przeżyć, a nawet robią zapasy z suszonych ryb i mięsa. Ich szczep popada w międzyczasie w wielką biedę. W przypływie zwątpienia, z wielkimi wyrzutami sumienia przywódca wysyła posłańców, aby odszukali obie starsze kobiety. Ci odnajdują je w nienajgorszym stanie. Kobiety zachowują na początku dystans, gdyż czują się bardzo zranione. Chciałyby też sprawdzić, jak bardzo szczepowi na nich zależy. Posłańcy odpowiadają za kobiety swoim życiem. One ulegają w końcu prośbom i dzielą się ze szczepem swoimi zapasami. Szczep ma jednak mieszkać w pewnej odległości od nich. Dopiero z czasem przyjmują odwiedziny gości. I nagle rodzi się nowa wspólnota. Staruszki uratowały życie członkom szczepu nie tylko poprzez swoje zapasy, ale dzięki własnej woli przetrwania i mądrością nauczyły młodych prawidłowego traktowania ludzi starszych i słabszych. Obie staruszki, które wcześniej z takim bólem uskarżały się na niedogodności życia, rozwinęły niespodziewane zdolności i siłę. Jest to piękny przykład starszych, którzy zapominają o swoim bólu i odkrywają w sobie nowe możliwości, dla wielu innych osób w podeszłym wieku.
Nowe możliwości
Mój były mistrz nowicjatu, ojciec Augustyn, który był dla mnie uosobieniem mądrości, powiedział mi kiedyś, że nigdy nie pomyślałby, iż starość może być taka trudna. Patrząc z zewnątrz, miałem zawsze wrażenie, że jego starość jest udana. Z pewnością wiele siły kosztowało go wycofanie się, zaakceptowanie dolegliwości i cierpliwe ich znoszenie. Przyjęcie ograniczeń starości, oznacza zaakceptowanie cierpienia. Jako organista ojciec Augustyn cierpiał z tego powodu, iż jego palce nie były już tak sprawne, jakby sobie tego życzył. Często po obiedzie, kiedy sądził, że kościół jest pusty, siadał do organów i zaczynał improwizować. Zawsze też znaleźli się ludzie zachwyceni jego grą. Z jego muzyki emanowała cisza, spokój, mądrość, tęsknota i miłość. Ta nowa jakość gry stała się możliwa dzięki zaakceptowaniu własnych ograniczeń. Jego gra stawała się dla niejednego słuchacza błogosławieństwem.
Państwo ustanowiło wiek emerytalny. W 65 roku życia jest się zmuszonym do zakończenia pracy zawodowej. Niektórzy cieszą się z emerytury, gdyż wówczas mogą mieć więcej czasu dla siebie. Nie wszyscy jednak potrafią dobrze przyjąć tę sytuację i cierpią na „szok emerytalny”. Nie są już ważni, nie mają nic do powiedzenia. Pewien profesor uniwersytecki opowiadał mi, jak trudno było mu zaakceptować, że już nie ma sekretarki, która spisywała wszystkie jego prelekcje naukowe i wykłady. Niektórzy zaś po przejściu na emeryturę wpadają w depresję lub uciekają w nadmierną aktywność. W klasztorze nie mamy wieku emerytalnego. Starsi bracia mogą pracować tak długo, jak zechcą. Ma to wiele zalet, ale niesie też ze sobą niebezpieczeństwa. Niektórzy nie potrafią oderwać się od swoich zadań. Zarówno w klasztorze, jak i poza nim wielką sztuką jest przyjęcie granicy wieku ze spokojem. Obecnie, kiedy ludzie są coraz starsi, byłoby dobrze, gdyby nauczyli się tej sztuki.
20. Granica śmierci
O pokoju w skończoności
Drogi ucieczki powodowane strachem
Człowiek w swoim życiu stanie kiedyś przed granicą śmierci. Oznaką mądrości będzie zaakceptowanie jej. Nawet psalmista modli się: „O Panie, mój kres pozwól mi poznać i jaka jest miara dni moich, bym wiedział, jak jestem znikomy” (Ps 39,5). Heinrich Fries nazwał śmierć najbardziej ekstremalną formą doświadczenia granicy. Filozof Karl Jaspers mówi o doświadczeniach granicznych, które należą do ludzkiej egzystencji, którym musimy stawić czoło; zaliczamy do nich: cierpienie, walkę, grzech i śmierć. Tylko wtedy człowiek wzniesie swoje życie na „duchowy, zasadniczy poziom egzystencji”, wprowadzi je w transcendencję, która pozwoli mu żyć naprawdę. Życie będzie pełne dopiero wtedy, kiedy człowiek zaakceptuje i nie będzie wypierał ze swojej świadomości granicy śmierci.
Amerykański psycholog Irwin Yalom ukazał poprzez swoją psychoterapię egzystencjalną, iż dla procesu terapeutycznego konieczne jest, aby człowiek „rozprawił się” ze strachem przed śmiercią. Yalom krytykuje psychoanalizę Zygmunta Freuda właśnie z tego powodu, że nigdy nie zajęła się tą tematyką. Twierdzi on, że człowiek będzie w stanie tylko wówczas uzdrowić swoje neurotyczne postawy życiowe, kiedy będzie zajmował się śmiercią i pogodzi się z nią. Psycholog wskazuje na istnienie dwóch sposobów ucieczki od strachu przed śmiercią i tym samym swoją ograniczonością.
Może to być próba bycia kimś szczególnym. Człowiek stara się myśleć, że jest szczególnie uzdolniony i wszelkie zasady oraz ograniczenia nie odnoszą się do niego, tylko do innych. Ludzie, którzy tak żyją, tworzą sobie iluzje, aby zejść z drogi granicy stawianej przez śmierć.
Druga możliwość ucieczki to przylgnięcie do „wielkiego ratownika”. Może nim być terapeuta, mąż lub żona czy jakiś duchowy przewodnik. Uwielbia się jakiegoś człowieka i próbuje się przebywać ciągle w jego pobliżu. Oczekuje się ostatecznie jego udziału w przezwyciężeniu śmierci. Na przewodnika przenosi się nadzieję własnej nieśmiertelności. Nie dostrzega się jego granic, błędów i ludzkiej słabości, lecz go prawie ubóstwia. Ucieka się przez to przed koniecznym krokiem: przed spotkaniem z własną śmiercią i własną ograniczonością. Jeśli tacy ludzie, którzy w cieniu przewodnika nie uznali swojej ograniczoności, zostaną rozczarowani i jeśli doświadczą opuszczenia, będzie im jeszcze trudniej pogodzić się z własnym ograniczeniem.
Zaproszenie do życia
Czy życie człowieka można będzie uznać za udane, to zależy od jego sposobu traktowania ostatniej granicy. Mój stosunek do tej ostatniej granicy będzie uzależniony od tego, czego oczekuję po drugiej stronie życia. Jeśli ktoś wierzy, że po śmierci nie ma już niczego, będzie starał się wypierać myśl o śmierci i traktować umieranie jako los, który spotyka tylko innych. Heinrich Fries sformułował to w następujący sposób: „Można protestować przeciw granicy, wzbraniać się przed nią - ale zawsze doświadczy się daremności tych poczynań. Z tego wyłania się postawa traktująca życie jako absurd, jako przekleństwo i bezsens, jako nic nie wartą namiętność.” Postawa chrześcijańska polega na uznaniu granicy śmierci i zarazem na wierze w to, iż dla Boga owa granica nie istnieje. Wiara chrześcijańska mówi: Bóg oczekuje nas z miłością po drugiej stronie życia. Jezus Chrystus przez swoje zmartwychwstanie przezwyciężył granicę śmierci. Słowa miłości, wypowiedziane przez Niego na ziemi, będą towarzyszyły nam w godzinie śmierci. Kto wierzy w Boga i życie wieczne, ten wszelkie ograniczenia doświadczane na ziemi będzie traktował jako zapowiedź przekroczenia granicy śmierci poprzez zmartwychwstanie. Dla człowieka wierzącego śmierć nie jest przekleństwem losu, lecz, jak mówi Heinrich Fries, „bramą prowadzącą do wolności i będącą uwieńczeniem życia, które nie zna już śmierci.”
Jezus w swojej mowie pożegnalnej stwierdza, że idzie na śmierć, aby przygotować nam miejsce (J 14,2). Przekracza granicę śmierci i idzie do Boga, aby u Niego przygotować nam mieszkanie. W czasie Eucharystii wierni świętują pamiątkę pokonania przez Jezusa granicy śmierci. Została usunięta granica między niebem i ziemią, między życiem i śmiercią, i możemy skierować nasz wzrok ponad nią. To spojrzenie nie jest zatarciem granicy śmierci, czy ucieczką przed dostrzeganiem jej, lecz ma nam dodać odwagi, abyśmy zaakceptowali granicę naszej śmierci. Tylko wtedy zaakceptujemy granicę śmieci, jeśli uwierzymy, iż jest w nas coś, czego ta granica nie dotyczy. Tym czymś jest w nas miłość. Gabriel Marcel zdefiniował miłość następująco: „Kochać człowieka to powiedzieć mu: `Ty nie umrzesz!'” Miłość przekracza granicę śmierci, ale równocześnie ją akceptuje.
Granica śmierci zachęca nas do zaakceptowania naszej ludzkiej ograniczoności i jednocześnie nieograniczoności, którą obdarzył nas Bóg. Trzeba nauczyć się żyć z tym napięciem. Dopiero wtedy będziemy w stanie przyjąć granicę śmierci. Stanie się ona zachętą, aby żyć świadomie i intensywnie tu i teraz, i rozkoszować się przedsmakiem pełni życia. Nie muszę umieszczać wszystkiego w tym ograniczonym czasie. Dla niektórych granica śmierci jest powodem nakładania na siebie zbyt dużej ilości obowiązków. Niekończący się pośpiech, w który wpadają, jest protestem przeciw granicy nakładanej im przez śmierć. Sądzą, iż muszą jak najwięcej dokonać, przeżyć i rozwinąć jak najwięcej zdolności. Ta presja dokonań sprzeciwia się zaakceptowaniu naszej ograniczoności. Jeśli zgodzę się na nią, wtedy będę wdzięczny za każdą chwilę i zacznę przeżywać ją w całej pełni. W tym krótkim czasie, na którym skoncentruję całą swą uwagę, będę miał udział we wszystkim. W tym ograniczonym czasie doświadczę nieograniczoności wieczności. Pozostanę człowiekiem ograniczonym przez śmierć i w ograniczeniu doświadczę jednocześnie boskiego przezwyciężenia wszelkich granic.
21. Przejść ze śmierci do życia
O życiu w pełni
Życie wieczne - teraz
Śmierć jest kwestią dotykającą nas nie tylko przy końcu naszego ziemskiego życia. Ewangelista Jan dostrzega w swojej Ewangelii jeszcze inną granicę, którą musimy przekroczyć. Nie jest to granica naszej śmierci fizycznej, która spotyka każdego przy końcu jego życia. Przecież wszyscy są tu w zasięgu śmierci. Prawdziwe życie oznacza według Jana życie wiarą. Wiara jest dla Jana wykraczaniem poza zasięg śmierci i wchodzeniem w obręb życia. Kto wierzy, ten „ze śmierci przeszedł do życia” (J 5,24). Parafrazując słowa Jana, można by powiedzieć: „Przeniósł się ze śmierci do życia”. Można to porównać jakby do zmiany mieszkania. Śmierć jest jak mieszkanie, z którego człowiek nie może wyjść. Obszar śmierci jest naznaczony ślepotą, powierzchownością, brakiem orientacji, bezsensem, pustką i wyobcowaniem. Widzimy tylko powierzchnię rzeczywistości. Zadowalamy się światem i jego miarą sukcesu i uznania, wsparcia i potwierdzenia. Kto wierzy, ten widzi świat takim, jaki jest naprawdę. Umie patrzeć pod powierzchnię rzeczywistości. Wiara jest dla Jana przekraczaniem granicy. Kto wierzy, ten przekracza to, co widzialne, dostrzega sedno rzeczy. Widzi je jako wyraz stwórczej miłości Boga i w sobie samym dostrzega życie Boże. Konfrontuje się z własnym wnętrzem i tam znajduje Boga, który do niego mówi i otwiera mu oczy na tajemnicę miłości, która go przenika. Słuchanie i wiara są dwoma sposobami przejścia z wyobcowania do prawdziwego życia, z bezsensu w sens, z ciemności do światła. Przez wiarę i słuchanie człowiek jest zdolny zrozumieć samego siebie. Słuchanie słów Jezusa uzdrawia go i oczyszcza, tak że nie będzie potrzebował już sądu. Już teraz przeszedł ze śmierci do życia. Na tym polega według Jana życie wieczne. Wierzący posiada już tutaj życie wieczne, gdyż ma w sobie życie Boże.
Życie wieczne nie oznacza dla Jana w pierwszym rzędzie życia po śmierci, ale odpowiednią jakość życia. Jest to życie skrywające w sobie wieczny boski pierwiastek. Ponieważ śmierć nie ma żadnej władzy nad boskim życiem, życie wieczne przetrwa śmierć. Nie jest ono poddane granicy śmierci i czasu. Życie wieczne nie posiada czasu trwania, lecz jest życiem w każdym momencie, życiem w pełni.
O sensie rytuałów
We wszystkich religiach występują rytuały związane z przejściem w kolejny etap życia. Mają one za zadanie pomóc człowiekowi przekroczyć w życiu określoną granicę. W czasie tych rytuałów zwraca się uwagę na to, co Jezus obiecał uczniom, a mianowicie, że przez wiarę już teraz przeszli ze śmierci do życia. Przejście napawa nas strachem, ponieważ nie wiemy, co nas czeka po drugiej stronie. Rytuały mają na celu przezwyciężyć ten strach. Ważne rytuały towarzyszą narodzinom człowieka, jego dorastaniu, zawieraniu małżeństwa, chorobie i śmierci. Na początku każdej drogi człowiek przekracza jakąś granicę. Jest to granica nie tylko czasowa, ale też wewnętrzna. Przekraczając granicę czasową, wchodzimy w inny obszar, który przez pryzmat rytuałów jest widziany jako miejsce wewnętrzne. Rytuały mają nam pomóc wyjść z ciasnego obszaru i wejść w boską bezgraniczną przestrzeń. Rytuał pomaga nam przejść z obszaru śmierci do domu życia. Uczymy się ostatecznego przejścia ze śmierci, gdzie czeka na nas fizyczne obumieranie, do życia. Poprzez śmierć przekraczamy ostatecznie próg życia wiecznego, życia Bożego. Już na zawsze będziemy mieszkać w domu życia i miłości.
Indywiduacja i mistyka
W osobie Jezusa Chrystusa Bóg przeniknął naszą ludzką naturę swoim boskim życiem. Przekroczył dzielącą Go od nas granicę i zjednoczył się z nami. Jan w swojej Ewangelii odpowiedział na tęsknotę ludzi za zjednoczeniem. W dzisiejszych czasach wzrosła tęsknota za zjednoczeniem się z Bogiem na drodze mistycznego doświadczenia i przekroczeniem wszelkich granic. Pojawia się jednak niebezpieczeństwo, iż w tym zaniku granic stracimy swoją własną tożsamość. Według C.G. Junga zespolenie jako rozpłynięcie się własnej indywidualności jest cofnięciem się w „participation mystique”, jaką znano u początków dziejów. Tam nie ma już różnicy między podmiotem a przedmiotem. Według Junga zadaniem terapii jest rozwiązanie „participation mystique”, przezwyciężenie symbiozy, aby człowiek mógł stać się całkowicie sobą. Jung nazywa to procesem „indywiduacji”. Jest ona, jak ustaliła Verena Kast, „procesem mającym za cel rozwój indywidualnej osobowości”. Tęsknota za zespoleniem jest więc cofnięciem się, regresją, ucieczką do matki, z którą jest się symbiotycznie związanym. Mistyka chrześcijańska utrzymywała zawsze, iż przy wszelkim zjednoczeniu człowiek zachowuje swoją tożsamość. Wspomina ona nawet o śmierci własnego „ja”, ale ma na myśli oderwanie się od swojego „ego”, rezygnację z egocentrycznego zawłaszczania Boga dla siebie. Śmierć „ego” oznacza zanurzenie się w Bogu, ogołocenie, żeby Bóg mógł się w nas urzeczywistniać. Spotkanie z „Ty” Boga wymaga, żebym zrezygnował z ciasnoty własnego „ja”, aby stać się jedno z tak innym ode mnie Bogiem. W tym zjednoczeniu pozostaje dwoistość „ja” i „Ty”. W zjednoczeniu z Bogiem odbywa się to, co Martin Buber nazwał tajemnicą prawdziwego spotkania: „Staję się sobą przy Tobie”. Znajduję swoje prawdziwe „ja” dopiero wtedy, kiedy opuszczę swoje ciasne „ego” i wejdę w zupełnie inne „Ty” Boga.
Verena Kast uważa, iż przeżycia mistyczne św. Teresy z Avila były doświadczeniem zjednoczenia z Bogiem. Nie przeszkodziły jej jednak w działalności i zaangażowaniu w świecie. To uwalnia Teresę od zarzutu, że „jest tylko symbiotyczna i zatraciła swoją indywidualność”. Według Vereny Kast ważne jest, abyśmy w mistycznym zjednoczeniu z Bogiem dostrzegali jednocześnie dzielącą nas od Niego granicę. W przeciwnym razie dojdzie do niezdrowego zespolenia się i ostatecznie do zaniku osoby. To nie będzie żadna indywiduacja, własny rozwój, ale samounicestwienie. Jeśli w zjednoczeniu z Bogiem nie zapomnę o dzielącej nas granicy, wtedy doświadczenie jedności będzie dużą pomocą na drodze prowadzącej do mojego własnego „ja”.
Sobór Chalcedoński przedstawił bardzo jasno a zarazem genialnie definicję tego, co dzieje się podczas zjednoczenia z Bogiem. Sobór mówi o wcieleniu Boga w osobie Jezusa Chrystusa. Jezus jest prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. To, co Boskie zostało zawarte w tym, co ludzkie, ale jedno z drugim nie zmieszało się. Człowiek nie unicestwia się w Bogu, ani Bóg w człowieku. Człowiek staje się jedno z Bogiem, ale pozostaje sobą, nadal doświadcza swojej kruchości i słabości. Zjednoczenie mistyczne nie staje się regresją, lecz dopełnieniem naszego człowieczeństwa. Jeśli stajemy się jedno z Bogiem, jeśli życia Bożego nie można już oddzielić od naszego, ale nie miesza się ono z naszym, wtedy docieramy do naszego własnego „ja”, jednoczymy się z pierwotnym i niezafałszowanym obrazem Boga w nas samych. Granica między nami a Bogiem pozostaje, nawet jeśli dochodzi do zjednoczenia.
Osobista relacja
Granica między Bogiem a człowiekiem jest warunkiem prawdziwej relacji. Jest to relacja miłości, relacja bardzo osobista. Tam, gdzie ta relacja zostaje rozwiązana, gdzie człowiek zanurza się w Bogu jak fala w morzu, tam nie ma już żadnej winy, ponieważ nie ma osoby, która mogłaby grzeszyć. Grzech jest już tylko iluzją. Dla niektórych jest to fascynujące, ponieważ bardzo ubolewają, iż w chrześcijaństwie mówi się o winie i grzechu. Chcieliby przekroczyć wąską granicę grzechu, ale przez to uniemożliwiają ostatecznie osiąganie coraz pełniejszej świadomości i zacierają swoje granice. Taka mistyka jedności traci wyczucie ludzkich granic. Kto jednak nie akceptuje granic, narusza je de facto, nie zauważając tego. O kimś, kto czuje się zraniony, mówi się później, iż jest nieoświecony, a jego zranienie jest czystym wymysłem. W prawdziwym zjednoczeniu nie może być żadnych zranień. Przekonałem się wystarczająco często, że ludzie mówiący o jedności, nie mieli wyczucia dla granic innych osób wokół siebie. Jeśli inni nie podzielali tego poczucia jedności, byli natychmiast porzucani. A ten, kto zranił, czuł się niewinny. Pewien duchowy guru powiedział jednej kobiecie: „Jest pani sama odpowiedzialna za swoje cierpienie. Sama pani sprawia sobie ból.” Zraniło ją takie twierdzenie bardzo głęboko. Oczywiście są ludzie, którzy zwiększają swoje cierpienie poprzez tworzenie sobie iluzji o życiu pozbawionym cierpień, i istnieje „wzmacnianie” własnego cierpienia przez wyobraźnię. Jednak ta kobieta doświadczyła w swoim życiu naprawdę wiele zła ze strony innych osób. Zamiast wsłuchać się w jej historię, przewodnik duchowy stworzył sobie gotową teorię o jej cierpieniu, które rzekomo nie istnieje w rzeczywistości, ale jedynie w jej fantazji. Jest to wygodna i niesprawiedliwa teoria, w której brak jest wyczucia ludzkich relacji, istnieje nieczułość na innych oraz ich realne cierpienie. Jeśli ktoś argumentuje, że krzyk cierpiącego świadczy tylko o tym, iż nie jest on człowiekiem uduchowionym, ten obwarowuje się w rzeczywistości koncepcją jedności i nie dopuszcza do siebie drugiego człowieka.
Nieuznawanie grzeszności człowieka i „rozpływanie się” w jedności z Bogiem jest wygodne. Stanowi to jednak niebezpieczny krok w regresję, w stronę nieświadomości - i przeciwieństwo indywidualizacji Junga. Prawdziwa „mistyka zjednoczenia” w rozumieniu Ewagriusza z Pontu i Mistrza Eckharta zważa zawsze na ludzkie granice. Mistycy chrześcijańscy nie ukrywają grzeszności, ale widzą w niej nawet znak godności człowieka. Ponieważ człowiek może wybierać między światłem i ciemnością, między życiem i śmiercią, może popełnić grzech. Grzech wskazuje zawsze na wolność osoby ludzkiej. Właśnie bycie człowiekiem stanowi godność.
Ostatnie przekroczenie granicy
Przejście ze śmierci do życia stanowi dla Jana przejście z naszej ludzkiej egzystencji, która definiuje się poprzez świat i jego miarę, w świat Boga, w świat, w którym patrzymy na siebie z duchowej perspektywy, jesteśmy przeniknięci miłością, przyjęci przez Boga bezwarunkowo oraz napełnieni życiem Boga. Największą granicą, którą człowiek musi pokonać, jest granica prowadząca do Boga. Kto przejdzie przez tę granicę, ten znajdzie prawdziwe życie. Możemy ją przekroczyć, ponieważ Bóg przekroczył ją dla nas poprzez swoje człowieczeństwo. Nie możemy jednak dokonać tego świadomie. To musi się dokonać samo, jest zawsze darem i łaską. Możemy przygotować się do tego tylko przez modlitwę i kontemplację. Możemy próbować wykraczać poza ten świat przez wiarę. Ale nie możemy wyjaśnić, w jaki sposób znajdziemy się nagle po drugiej stronie tej granicy i zjednoczymy z Bogiem. To jest cudem Jego łaski, wyzwaniem przekraczającym nas samych, ekstazą miłości, gdyż opuszczamy nasze „ego” i rzucamy się w objęcia Boga. Wtedy odnajdziemy się w Nim, będziemy z Nim nierozdzielnie zjednoczeni, lecz nie zmieszani.
Zakończenie
Pisząc o granicach, sami doświadczaliśmy często naszych własnych ograniczeń. Ciągle czuliśmy, jak trudno jest zachować prawidłowy dystans nie w sposób zimny i szorstki, lecz pozostając w dobrej relacji z tymi, którym wyznaczamy jakąś granicę. Zobaczyliśmy również, jak często ludzie próbują naruszyć nasze granice. Potrzeba dużej konsekwencji i wewnętrznego pokoju, aby nie dać się przez to zbić z tropu czy zdenerwować.
W czasie wymiany doświadczeń na temat granic i tego, jak ludzie traktują tę sprawę, stwierdziliśmy, że kobiety i mężczyźni również pod tym względem bardzo różnią się od siebie. Mężczyźni, którzy czują się zranieni w swoich granicach, wycofują się i zamykają w sobie. Chcą sami się ze wszystkim uporać. Pozostają w swoim świecie milczenia lub pracy, aż rana się zagoi. Kobiety zaś mają potrzebę wypowiedzenia swoich doświadczeń i zranień. Chciałyby wyjaśnić sytuację poprzez komunikację. Ostatecznie jednak każdy człowiek -kobieta czy mężczyzna - ma odmienny sposób ustanawiania i szanowania granic oraz reagowania na zranienia. Aby wzajemne relacje były udane, potrzeba naszego szacunku wobec cudzej odmienności i posiadania ograniczeń. Wróćmy do wspomnianych na początku słów Romaina Rollanda: „Powinniśmy własne i cudze ograniczenia nie tylko szanować, ale nawet kochać. To jest klucz do udanego życia, klucz do szczęścia”.
Również po napisaniu tej książki nie mamy żadnej gwarancji, iż uda się nam zawsze zachowywać dystans. Czujemy, że wraz z wiekiem musimy nauczyć się innego postępowania z ograniczeniami. Granice stają się węższe. Naszym zadaniem jest ciągłe odkrywanie i ochrona tych granic. Ważne jest również rozwinięcie w sobie wyczucia granic innych ludzi oraz respektowanie ich. Nie możemy swoich granic uważać za normę i dostosowywać ją do innych. Każdy ma swoje własne granice i sposób podchodzenia do nich. Nie mamy prawa tego osądzać.
Zajmując się tematem granic, uświadomiliśmy sobie, że jest on poruszany i bardzo widoczny w Biblii i bajkach. Aby życie ludzkie było udane, konieczne jest prawidłowe traktowanie granic. Te stare teksty wciąż nam uświadamiają, iż szanowanie granic jest warunkiem udanych i owocnych relacji. Relacje będą wtedy prawidłowe, jeżeli będę szanował granice swoje i innych, a jednocześnie je rozszerzał. Relacje karmią się respektowaniem i przekraczaniem granic. Jeśli zatrzymam się przed swoją granicą, będę mógł patrzeć na innych tylko z przodu, jeśli jednak za szybko przeskoczę granicę własną i drugiego człowieka, zamiast prawdziwego spotkania z nim dojdzie do zawłaszczania lub zbyt szybkiego zespolenia. Prawdziwe spotkanie odbywa się zawsze na granicy. Będę potrafił zaakceptować drugiego jako „ty” w jego odmienności, jeśli uszanuję jego granicę. Jednocześnie w prawdziwym spotkaniu pojawia się zawsze wychodzenie poza granice. Coś ode mnie przepływa do drugiej osoby i odwrotnie. Ponad granicami odbywa się jakaś wymiana. Jednak wymiana zakłada granice; bez granic wszystko się zlewa, nie ma jasnej wymiany. Wszystko rozpływa się w nieokreślonej mieszaninie emocjonalnej.
Relacja między przyjaciółmi i małżonkami będzie udana tylko wtedy, jeśli obie strony znajdą odpowiednie proporcje bliskości i dystansu, ustanawiania granic i wykraczania poza nie. Prawidłowe traktowanie własnych i cudzych granic jest warunkiem przetrwania relacji partnerskich. Szanowanie i przekraczanie granic jest zawsze wędrówką po krawędzi. Zbyt duży dystans spowoduje wyschnięcie relacji, zbyt mały zaś doprowadzi do „przyklejania się” do drugiej osoby, co sparaliżuje żywą relację. Prawidłowe traktowanie granic jest sztuką. Tej sztuki zachowania równowagi musimy się uczyć przez całe życie. Nie można nigdy powiedzieć, że już się tę sztukę opanowało. Trzeba ciągle regulować stosunek zachowania granicy do jej przekraczania, zależnie od wieku, jak i wewnętrznych i zewnętrznych predyspozycji partnerów.
Również stosunek między Bogiem a człowiekiem jest uzależniony od prawidłowego traktowania granic. Człowiek tęskni za jednością z Bogiem. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, iż za bardzo pogrąży się w tej tęsknocie i zniszczy swoją tożsamość. Klasyczna forma bycia „nierozdzielnym, ale nie zmieszanym” wskazuje drogę prowadzącą do zjednoczenia z Bogiem, takiego zjednoczenia, które jednocześnie szanuje i zachowuje granicę między Bogiem a człowiekiem. Najwyższa godność człowieka - jak mówili dawni mnisi - polega na zjednoczeniu z Bogiem podczas modlitwy, aby jednak być z Nim jednością, muszę przekroczyć granice mojego własnego „ego”. Muszę zdobyć się na dystans do siebie, abym nie pragnął zawłaszczać Boga i wpychać Go w swoje wąskie „ego”. Jednocześnie nie mogę rozpłynąć się w Bogu, bo jedność stanie się regresją, skazaną na niepowodzenie próbą powrotu do jedności w łonie matki. Prawdziwe zjednoczenie przeskakuje granicę między Bogiem a człowiekiem i jednocześnie ją zachowuje. Również w zjednoczeniu Bóg pozostaje Bogiem, a człowiek człowiekiem. Mądrość człowieka polega na akceptacji tej granicy między Bogiem a człowiekiem. „Podstawą wiedzy jest bojaźń Pańska” (Prz 1,7). Mieć bojaźń Pańską, to być dotkniętym przez Boga, przez Boga będącego Kimś innym, niepojętą tajemnicą, z głębi której zwraca się do mnie drugie „Ty”, aby wyjść mi na spotkanie i zjednoczyć się ze mną.
Temat granic dotyka więc wszystkich obszarów naszego życia: naszej pracy, stosunku do siebie samych, naszych relacji z innymi i życia duchowego. Na tych wszystkich płaszczyznach ważne jest ustanawianie i szanowanie granic. Życzymy wszystkim czytelnikom znalezienia właściwej miary w ustanawianiu granic, w przekraczaniu ich oraz szanowaniu, aby wszelkie relacje układały się zawsze pomyślnie, a życie było coraz szczęśliwsze.