Po śniadaniu nauka zaczynała się o dziesiątej. Niektóre /. dziewcząt z. ostatniej klasy spóźniały się i przychodziły jeszcze z mokrymi włosami. Sala cichej nauki wyglądała przez nic mało przyjemnie, kiedy tak patrzyło się na przylizanc głowy pochylone nad książkami.
O dwunastej miałam Iść z Colette do spowiedzi. Wszystkie spowiadałyśmy się co sobotę. A dzięki temu można było kupić coś w sklepach. Była to jedyna okazja, by pójść do miasta, choć teoretycznie nic mogłyśmy wchodzić do sklepów. Aby zadbać o nasze dusze, posyłano z nami dwie zakonnice.
Najlepiej było trzymać się jak najdalej od nich, ale czasami nic można się było tak uwolnić. To właśnie przytrafiło się Colette i mnie. Wpadłyśmy na matkę Colm i siostrę Benedyktę już w drzwiach klasztoru. Colette zatrzymała się, żeby zawiązać but > pozwoliła im nas wyprzedzić. Wybieg ten był żałośnie oczywisty.
— No co, musiałam coś zrobić — westchnęła i pogroziła im palcem za ich plecami.
Benedykta trzymała się mocno ramienia Colm, bo była prawie ślepa, co tu miało swoje zalety. Szłyśmy coraz wolniej i wolniej, by pozwolić im mieć nad nami większą przewagę. Nie było to takie łatwe, bo Benedykta okropnie wolno chodziła.
Po drodze do miasta widać było co jakiś czas morze między ustawionymi w rządku budynkami. Morze było szare i płaskie, ale zarazem wolne i nicskoóczonc. Byłoby nawet ładne, gdyby nie brudny, łososiowy garaż przerywający nam widok w samym środku.
— Ten garaż psuje cały klimat — powiedziałam.
— Nic zwracam uwagi na widoki — odparła Colette. — Musimy dotrzeć do Smartsa, nim nas dopadną zakonnice.
Smarts był najlepszym sklepem ze słodyczami i mieścił się na rynku. Zatrzymałyśmy się na chwilę przed wystawą, żeby obejrzeć kolorowe słoje. Cukierki ananasowe, rumowo-maślanc, szmaragdowe, toffi, gruszkowe. Mieli tu wszystko. Czekolada na 'ragę i batoniki były tu bardzo tanie. Nic mogłam się już doczekać, kiedy tam wejdziemy. I gdy już otwierałyśmy drzwi, siostra Benedykta i matka Colm zawróciły. Nie wierzyłyśmy własnym oczom, kiedy zobaczyłyśmy te dwie ubrane beczki idące w naszym kierunku.
— Kurwa, kurwa, kurwa — wycedziła Colette przez zęby i pociągnęła mnie z powrotem do wystawy sklepu obok. Stałyśmy i wgapiły-śmy się w jakieś szare męskie skarpety robione na drutach i w kalosze obok. Musiałyśmy wyglądać naprawdę głupio. Zakonnice podeszły i stanęły obok nas. Matka Colm rzucała nam nieprzyjemne spojrzenia. Wiedziała, że chciałyśmy zwiać.
— Interesujecie się kaloszami? — spytała siostra Benedykta.
— Bardzo — odparła Colette.
— Łowienie ryb to wspaniałe hobby — zapiszczała Benedykta patrząc na krótkie, niebieskie kalosze. Aż zakręciła się jej łza w oku.
— 1 czyż sam Chrystus nic był rybakiem? — powiedziałam próbując być miła. Ale trochę mi było wstyd przed Colette.
Oczy Colette były teraz zwężone, a matka Colm zerkała na mnie podejrzliwie.
— Ty naprawdę jesteś mądra! — usta siostry Benedykty aż zaokrągliły się z podziwu. —Jaka niewinna twarzyczka — powiedziała w stronę nieba i zaczęła czegoś szukać pod spódnicami.
Odwróciłam wzrok, a ona podnosiła coraz to nowe czarne warstw. aż w końcu znalazła szeroką parę czarnych galotów. Wyciągnęła plastikowe pudełko, w którym leżał różowy różaniec na kawałku waty. Stałam tam i czułam się naprawdę niezręcznie, wiedząc, że go dostanę. kiedy tak naprawdę wcale go nie chciałam.
Benedykta podała mi go trzęsącą się ręką. Byłam taka zawstydzona.
— Piękny, nieprawdaż? — rzuciła zniecierpliwiona Colette i włożyła mi go do ręki. — Musimy biec, bo się spóźnimy do spowiedzi, proszę sióstr.
— Małe aniołki — powiedziała siostra Benedykta do matki Colm, patrząc za nami swymi zamglonymi przez kataraktę oczami.
Colette pociągnęła mnie i pobiegłyśmy do kościoła parafialnego.
— Boże wszccłimogący! Utknęłybyśmy z tymi babskami, kiedy wszyscy inni uciekli w najlepsze! A tak chciałam iść do Emmeta na frytki! — ubolewała po drodze.
— A co z twoją dietą?
— O Jezu. Muszę dostać jakąś nagrodę. Nic mogę cały czas cierpieć.
Stary kościół parafialny zalatywał wilgocią, a małe ołtarze rozświetlone świeczkami sprawiały wrażenie Jaskiń w ciemnościach. Podeszłam do ołtarza świętego Antoniego i wzięłam dwie świeczki. Uwielbiałam dotykać wosku i nachylać się nad stojakiem, żeby zapalić świeczkę, kiedy wszystkie inne już zapalone grzały mnie w twarz. Zaj-
39-