— No, ma nierówno pod sufitem, odbija mu palma, brak mu piątej klepki!
— Aic przecież Coleite nigdy... Czemu ty nic mi nic powiedziałaś?
— Myślałam, żc wiesz. Nic Jest tak źle, daje sobie jakoś radę ua wolności. Nic jest przecież żadnym psychopatą.
— Niejesl brutalny? — próbowałam udawać obojętność, ale glos mi się trząsł.
— Kto? Johnny? Nie skrzywdziłby muchy. W szkole nigdy się nic bił z chłopakami. Ale chyba nie masz zamiaru się z nim umawiać?
— Nie. No coś ty! O Jezu, za kogo ty mnie masz?
— tNo to wszystko w porządku. Tak prawdę mówiąc nieźle się
można z niego pośmiać, jeśli nic Jest się od niego uzależnionym... — Trish przyjrzała mi się uważnie......On blcr/.e lit.
— I.it? Ten z Układu Okresowego Pierwiastków?
— Przecież to metal.
— Wiem. To daje do myślenia, dziewczyno. Jest. szalony i tyle.
Lit był miękkim metalem. SiOsua Assumpta kroiła go nożem.
W laboratorium chemicznym stały pałeczki litu w słoiku z roztwo-rem. Kiedy cięła pałeczkę, pokazywał się jasny, błyszczący metal. Po chwili zmieniał kolor. Utleniał się naprawdę błyskawicznie, gdy miał kontakt z powietrzem. Wszystko to pamiętałam z czasów marzeń o zostaniu wielkim naukowcem. Nic mogłam przestać myśleć, że takie odkrycia były podniecające. Przynajmniej wiedziałam już teraz, żc nie był brutalny. Johnny po prostu zażywał lit.
Sloiicc zaczęło świecić tak mocno, żc musiałyśmy przenieść się pod rozłożyste drzewo. Postanowiłam, że już nigdy więcej nic pojadę w miejsce, w którym nie ma łazienki. Nie mogłam przecież spokojnie jeść, jeśli nie było odpowiedniego miejsca, w którym mogłabym zwymiotować.
— Co to za drzewo?
— Lipa.
— A ja sądzę, żc buk.
— To po co mnie pytałaś, skoro wiesz?
Wiatr poruszał liśćmi, które były białe w promieniach słońca. Zaczęłyśmy rysować przekroje roślin.
— Szkoda, że nie pozbierałyśmy od dziewczyn zielonych kredek.
— Uhm. Myślisz, że można znaleźć czterdzieści odcieni zieleni?
— Myślę, żc jest na pewno więcej — stwierdziłam myśląc o John-nym. Teraz, gdy już wiedziałam, żc jest szalony, lubiłam go jeszcze bardziej. Był taki oryginalny. Przecież zdrowy na umyśle mógł być każdy.
Przepytałyśmy siebie nawzajem z tkanek roślinnych, czyli łyka i drewna. Prześledziłyśmy trasy substancji odżywczych i tlenu przez ich cylindryczne systemy dostawcze. Byłyśmy dla siebie pełne uznania, żc tak dużo się nauczyłyśmy.
— Jesteśmy całkowicie uzależnieni od roślin z powodu fotosyntezy. Aż ciarki przechodzą, kiedy się o tym myśli, nic?
Trish przytaknęła dość obojętnie.
— Oglądałam kiedyś program w telewizji, w którym pewna kobieta pokazywała swój niesamowity ogród. Mogła w nim hodować absolutnie wszystko. Wiesz czemu?
— Nie.
— Bo na lej ziemi przez kilkaset lat była rzeźnia. To właśnie krew i tak służyła jej kwiatom.
— To by potwierdzało teorię, że tak naprawdę rośliny są kaniba-i laml.
— Przecież one nie mogą być kanibalami.
— No, to znaczy dzikusami czy coś w tym rodzaju. Wiesz, co mam na myśli. Nie są takimi niewiniątkami, na Jakie wyglądają.
Milczałyśmy przez chwilę. W koócu postanowiłam przejść się i popracować nad zalegającą mi w żołądku kanapką z szynką. Potem Trish wydawało się. żc zauważyła lisa, l ruszyłyśmy jego śladem. Gdy biegłyśmy, znów myślałam o Carmel i ojohnnym. Może Trish myliła się, nic była przecież nieomylna. Może on jest taki nerwowy z. powodu śmierci Colette... Potem myślałam o jego chudych, ale żelaznych ramionach oplecionych wokół mnie i o tym wspaniałym zapachu papierosów i narkotyków. Wmawiałam sobie, że nie było w tym nic złego.
Późnym popołudniem stanęłyśmy na szosie czekając na autobus do Mayo. Słortcc nadal mocno świeciło. W autobusie zjadłam jedną bułeczkę. Po przyjeździe od razu poszłyśmy do sypialni, żeby zostawić nasze rysunki i odwzorowania kory. Powiesiłam kilka z nich nad moim łóżkiem. Na szafce nad umywalką ułożyłam zebrane sosnowe szyszki. Potem wypiłam kilka kubków wody i ruszyłam do łazienki,