— Zamkni j się! Nikł innie już. teraz nic powstrzyma.
— Och, nic bądź niemądra. W tym strumieniu nie utopiłaby nawet kota. A poza tym, to nic nic powiedziałam Johnn/cmu. j>0 prostu nie mogłam się oprzeć i skłamałam. Szkoda, że nic widziała* swojej twarzy...
— Naprawdę?
— Tak, naprawdę. Wracaj, bo nas złapią.
— Ale mówisz serio, Colctte?
— Tak.
— Bo jeśli kłamiesz, to już nigdy się do ciebie nie odezwę.
— Myślisz, że kim ja jestem? Dlaczego miałabym mu o tym powiedzieć. Tak samo jak ty nie chcę, żeby wiedział co robimy, kiedy jesteśmy same.
Wtedy jej uwierzyłam.
Postanowiłyśmy pójść na skróty przez las. Buty nam grzęzły w mokrej, miękkiej ziemi, a sukienki tonęły w błocie. A ja myślałam ojollnnym i jego lcvisach. Nie były tak bardzo sprane, jak ta poprzednia para. Do tego ta jego granatowa aksamitka i granatowe oczy. I sposób, w jaki na mnie patrzył.
Wkrótce po tym spotkaniu Noel wrócił do Londynu. Colctte mówiła, że ma teraz złamane serce, ale nic przeszkadzało jej to w wytężonej nauce. Poza tym ja odmówiłam okazywania jakiegokolwiek zainteresowania jej złamanym sercem. Musiałam się zająć swoim własnym sercem i zazdrością, która we mnie obudziła.
Wcale już nic chudłyśmy, bo co jakiś czas musiałyśmy się pocieszyć kilkoma tabliczkami czekolady. Tylko ja nie mogłam się uczyć. Trish i Colctte wręcz pochłaniały książki. Ja natomiast spędzałam mnóstwo czasu próbując czytać Jamesa Joyce’a. Kupiłam sobie Portret artysty z czasów młodości w pobliskiej księgarni, ale nic z tego nic zrozumiałam. Joycc pisał tam o nocnym moczeniu się i innych rzeczach, o których człowiek chce jak najszybciej zapomnieć.
Przed zakończeniem pierwszego semestru zrobił mi się prawdziwy ropień pod pachą. Pojechałam do laboratorium w szpitalu. Zakonnica, której oczy były na wysokości mojej pachy, pobrała próbkę ju?jerti\c w ręku bardzo długą igłę. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nic dostała tej pracy dlatego, że była taka mała.
Dni mijały, a ja myślałam o niebieskich migdałach i bazgrałam po kartkach różne wzory. Czasami zabierałam się do udowadniania twierdzenia Pitagorasa, udając, że sama nim jestem i że dochodzę do tego po raz pierwszy.
— Eureka — mawiałam zwykle, kiedy pisałam _Q£D", mimo źc tak powiedział przecież Archimedes. Bardzo lubiłam to słowo, choć czułam się wtedy trochę niezręcznie. Krępowało mnie myślenie o Ar-
i: chimedesic wyskakującym nago z kąpieli j biegającym po ulicach. Coleite mówiła, że tak właśnie było.
Nie uważałabyś, że to krępujące, gdyby był młody i atrakcyjny.
— Na pewno był stary i miał brodę. Założę się, źc miał siwe włosy.
— iy myślisz chyba o Bogu Ojcu!
Po dwóch tygodniach nadał nie było szczepionki. Zaginęła po-£ dobno na poczcie. Siostra Paula wezwała innie wtedy do biura i po-; wiedziała, że będę musiała poczekać na kolejny ropień, bo zdaje się, że szpital zagubił resztę próbki.
— Musisz być dzielna, Grace. Wiesz przecież, że wszyscy się sta-raja.
Westchnęłam rozczarowana i wyniosłam sic z jej biura. To nie ona miała cierpieć z jeszcze jednym ropniem, tylko dlatego, że zgubili szczepionkę. I czemu zawsze musiała tak głośno krzyczeć? A tc jej oczy... Schodziły się jak u Balora. Przyprawiała mnie o ból głowy.
Wróciłam przygnębiona do sali cichej nauki. I^iedy wchodziłam, nastąpiło poruszenie. Większość dziewczyn odwróciła się w stronę drzwi, by mi się przyjrzeć. Nieczęsto wzywano dziewczyny do biura Pauli. A jeżeli już. to zawsze w poważnych sprawach. Takich jak relegowanie ze szkoły albo śmierć kogoś z rodziny.
— Czego chciała? — spytała Trish odwracając się.
— Zgubili moją szczepionkę — wyszeptałam tak cicho jak tylko mogłam. Wszyscy na mnie patrzyli, nie mogłam tego znieść.
— O Boże, to straszne!
— Wiem — zaczęłam gapić się na Noreen 0'Donovan, która wpatrywała się akurat we mnie. Od razu odwróciła wzrok.
1 wtedy sic rozpłakałam. Byłam zaskoczona, że mi się to przy-
-115-