100 Pożytki z różnorodności
rach, a zmierzające w przeciwnym kierunku, nie są widoczne. „Dostrzegamy jedynie niejasny, przelotny, zaledwie rozpoznawalny obraz, zwykle po prostu migawkowo rozmazany w naszym polu widzenia, który nie niesie ze sobą żadnej informacji, a jedynie irytuje nas, ponieważ przeszkadza w spokojnej kontemplacji krajobrazu, który służy jako tło naszego snu na jawie”1. Rorty jest bardziej ostrożny i mniej poetycki, a wyczuwam, że także mniej zainteresowany pociągami innych ludzi, tak bardzo przejęty tym, dokąd zmierza jego własny. Mówi jednak o bardziej czy mniej przypadkowym pokrywaniu się systemu przeświadczeń „bogatych północnoamerykańskich mieszczańskich” społeczności z przekonaniami tych wspólnot, z którymi „musimy prowadzić dialog” zapewniając sobie „lepszą pozycję we wszelkich - o ile w ogóle możliwych - rozmowach międzynarodowych”2. Osadzanie emocji, myśli i ocen w jakiejś formie życia, która zdaniem Rorty’ego, a także moim, jest jedynym miejscem, w którym można je osadzić - zakłada, że granice mojego świata są granicami mojego języka: formuła nie oddająca ściśle myśli Rorty’ego.
Zdaniem Rorty’ego jest odwrotnie: to granice naszego języka są granicami naszego świata. Z tego nie wynika, że bogactwo naszych umysłów, to co potrafimy wypowiedzieć, pomyśleć, docenić i osądzić, uwięzione jest wewnątrz granic naszego społeczeństwa, kraju, klasy czy naszego czasu, lecz że bogactwo naszych umysłów, skala znaków, z których interpretacją potrafimy sobie jakoś radzić, określają intelektualną, emocjonalną i moralną przestrzeń, w której zamyka się nasze życie. Im większa ona jest, im bardziej ją powiększamy starając się zrozumieć, kim w ogóle są ludzie wierzący w płaskość Ziemi czy Wielebny Jim Jones (lub Ilkowie bądź Wandale), jak to jest być nimi, tym lepiej zaczynamy rozumieć siebie samych zarówno ze względu na to, co w innych wydaje nam się odległe, jak i na to, co w nich coś nam przypomina, co jest dla nas atrakcyjne i co jest odrażające, co sensowne, a co całkiem szalone; przeciwieństwa, których nie da się w jakiś prosty sposób pogodzić ze sobą, ponieważ istnieją rzeczy całkiem pociągające u nietoperzy i rzeczy radykalnie odstręczające u etnografów.
W artykule przed chwilą cytowanym przeze mnie Danto pisze: „przepaść, jaka istnieje między mną a myślącymi inaczej niż ja - nakazuje nie tylko tym, których dzieli różnica pokoleń, płci, narodowości, sekty, a nawet rasy, ale każdemu - określenie rzeczywistych granic własnej tożsamości”3. Twierdzi on także, że asymetria, jaka występuje pomiędzy tym, w co wierzymy czy co czujemy a tym, w co wierzą i co czują inni, umożliwia zlokalizowanie naszego miejsca w świecie, określenie, jak to jest znajdować się w nim oraz gdzie chcielibyśmy lub nie chcielibyśmy się znaleźć. Zatarcie tej przepaści i tej asymetrii przez zesłanie ich do królestwa stłumionej i pomijalnej różnicy, zwykłego niepodobieństwa, będące dziełem stworzonego w tym celu etnocentry-zmu (uniwersalizm UNESCO zaciera je - Levi-Strauss ma co do tego całkowitą rację - negując całkowicie ich istnienie), oznacza odcięcie nas od takiej wiedzy i takiej możliwości: możliwości całkowicie dosłownej i gruntownej zmiany poglądów.
* * *
Dzieje każdego narodu wzięte z osobna i łączne dzieje wszystkich narodów, a w gruncie rzeczy każdej poszczególnej jednostki ludzkiej to dzieje takiej zmiany poglądów, czasem powolnej, niekiedy gwałtownej; lub jeśli drażni nas idealistyczny ton (a nie powinien: nie jest idealistyczny i nie kwestionuje ani naturalnej presji faktów, ani materialnych ograniczeń, jakie napotyka ludzka wola), możemy widzieć w tym dzieje zmian systemów znaków, symbolicznych form, tradycji kulturowych. Niekoniecznie, były to zmiany na lepsze, najczęściej zresztą nie miały takiego charakteru. Nie prowadziły też do jakiejś konwer-
Levi-Strauss, op. cit., s. 10.
Rorty, op. cit., s. 299-300.
Danto, Mind as Feeling, s. 647.