106 Pożytki z różnorodności
to znaczy być po stronie, po której się jest samemu. Żadna ze stron, jak się wydaje, nie wyniosła z tego epizodu ani zbytniej wiedzy o sobie, ani o innych i nic z doświadczenia, jakim było ich spotkanie, poza banalnym poczuciem oburzenia i urazy. Skrajnie przygnębiający sens tej opowiastki nie polega na tym, że ludzie uczestniczący w tej sytuacji nie byli zdolni do porzucenia swoich przekonań i przyjęcia poglądów drugiej strony. Nie chodzi też o to, że zabrakło im jakiejś wszechogarniającej zasady moralnej - Najwyższego Dobra czy Zasady Różnicy (która faktycznie mogłaby dać odmienne skutki) - do której można by się odwołać. Chodzi o to, że znalazłszy się w obliczu tajemnicy inności nie potrafili oni nawet wyobrazić sobie możliwości obejścia problemu aż nazbyt autentycznej asymetrii moralnej, jaka w tej sytuacji wystąpiła. Cała rzecz wydarzyła się w sferze objętej mrokiem.
* * *
To, co chętnie kryje się w mroku - sytuacja, do jakiej zdaje się dopuszczać koncepcja ludzkiej godności oparta na „pewnej głuchocie na głos innych wartości” czy „zestawieniu z gorszymi społecznościami” - wiąże się albo ze stosowaniem siły dla zapewnienia zgodności z wartościami tych, którzy posiadają władzę (wszak bezproblemowa tolerancja, nie wymagając zaangażowania, niczego nie zmienia), albo jak tutaj, gdzie siła nie ma zastosowania, a tolerancja jest zbędna, z akceptacją powolnego dryfowania w nieokreślonym kierunku.
Z pewnością jest to przypadek, w którym nie brak przykładów istnienia realnych alternatyw. Nie wydaje się, by można coś zrobić z Wielebnym Jonesem, gdy wpada on w retoryczny ryk, lecz można powstrzymać go, nim zdąży rozdać Kool-Aid. Jeśli ludzie myślą, że punk rock jest w porządku, jest to ich problem i sprawa ich uszu, przynajmniej dopóki nie grają go w metro. I trudno jest (niektóre nietoperze są bardziej nietope-rzowate od innych) powiedzieć, jak właściwie należałoby postąpić z kimś, kto utrzymuje, że kwiaty są zdolne do odczuwania, natomiast zwierzęta nie. Paternalizm, indyferentyzm, buta są niekiedy postawami przydatnymi w odniesieniu do odmiennych wartości, nawet do wartości ważniejszych od tych, o których mowa. Problem polega na tym, by wiedzieć, kiedy są one użyteczne, a różnorodność można bezpiecznie pozostawić koneserom, a kiedy - ku czemu osobiście w coraz większym stopniu się skłaniam - nie są i nie mogą być przydatne i potrzeba czegoś więcej: nacechowanego wyobraźnią wejścia (i wniknięcia) do obcej umysłowości.
W naszym społeczeństwie na przykład koneserem par excel-lence obcej umysłowości jest etnograf (do pewnego stopnia także historyk, a na inny sposób także powieściopisarz, chciałbym jednak odnieść się tutaj do moich własnych zastrzeżeń), dramatyzujący problem różnic, sławiący różnorodność i epatujący szerokimi horyzontami. Niezależnie od tego, jakie różnice metodologiczne czy teoretyczne podzieliły nas, jesteśmy jako etnografowie podobni do siebie, opętani zawodowo innymi światami i myślą o uczynieniu ich zrozumiałymi, przede wszystkim dla nas samych, a następnie dzięki użyciu narzędzi pojęciowych nie tak znów różnych od tych, którymi posługują się historycy i pisarze, dla naszych czytelników. Dopóki te światy rzeczywiście istniały tam, gdzie odkrył je Malinowski i gdzie ich obecność została przypomniana przez Levi-Straussa, było to zadanie dość trudne praktycznie, choć pod względem analitycznym nie przedstawiało większego problemu. Mogliśmy myśleć o „prymitywnych” („dzikich”, „tubylcach”) tak jak myślimy o Marsjanach - jako o możliwych sposobach odczuwania, rozumowania, oceniania, zachowania i trwania, charakteryzujących się brakiem ciągłości w zestawieniu z naszymi własnymi standardami i stanowiących w stosunku do nich alternatywę. Ponieważ dzisiaj te światy i te odmienne, obce umysłowości w zasadzie nie istnieją w realnej przestrzeni, a jedynie jako alternatywa wobec naszej egzystencji, jako brutalnie bliska, domagająca się natychmiastowej uwagi „przepaść między mną a myślącymi inaczej niż ja”, konieczne wydaje się dokonanie jakiegoś przeformułowania zarówno naszych retorycznych nawyków, jak i naszego poczucia misji.