Pisarz dopełnia te łódzkie realia prowadząc gradację „błotnistego pejzażu”, wynikającą ze stopnia oddalenia od centralnych części miasta. Główne ulice Łodzi były wybrukowane, ale i tutaj:
Bruk uliczny, pełen dziur i wybojów, był pokryty masą lepkiego błota, które rozbijane przejeżdżającymi dorożkami i powozami, opryskiwało trotuary 1 spacerujących (s. 128).
Bardziej oddalone od Piotrkowskiej nie miały już twardej nawierzchni, więc można się było po nich poruszać tylko
po wąskich kładkach i kamieniach miejscami zupełnie zalanymi przez błoto, -które niby wodą falowało i rozpryskiwało się aż po parterowe okna i na drzwi prowadzące do sień i korytarzów, w których huczały krzyki dzieci (s. 120).
Jednakże już decyzje pisarza, dotyczące wyboru czasu akcji utworu: wczesna wiosna i jesień, wskazują, że celowo dążył do nasycenia powieści opisami błotnistych ulic Łodzi. Toteż zgoła każdy obraz miasta jest opatrzony informacją o zmaganiach bohaterów tonących po kolana w błocie. Nieprzypadkowo pojawia się tu także scena bójki, w której:
Kilkanaście ciał splątanych, sczepionych, szamotało się z rykiem i chwiało w różne strony, aż w końcu runęło pod stragany w błoto i gryzło się, i tarzało jak kłąb olbrzymi pełen rąk, twarzy okrwawionych, ust wyjących, oczu zaszłych bielmem wściekłości (s. 137).
Błoto ulic stwarza okazję do złośliwych zaczepek:
- Panienko, bo suknia się błoci! - wołał za jakąś dziewczyną Bum-Bum.
- Niech osoba pokaże, co osoba ma! - gadał Leon (s. 133).
Błoto jest przekleństwem dla nędzarzy:
(...) dorożki, powozy i olbrzymie platformy naładowane towarem (...) obryzgi-wały czarnym lepkim błotem trumienkę, którą co chwila obclerała fartuchem jakaś stara kobieta (s. 191).
Motyw ten wykorzystał Reymont także w groteskowej zgoła scenie spotkania Borowieckiego i Zukerowej w lasku Milscha, w której bohater „czuł się śmiesznym w tej roił kochanka zmuszonego po błocie lecieć na schadzkę, gdzieś aż na drugi koniec miasta, do
lasu, w marcu!” (s. 174), a w dodatku „kamaszki mu przcmiękły, miał pełne kalosze wody i błota” (s. 178). Tego rodzaju obrazki rodzajowe zyskują inny jeszcze, oprócz realistycznego, wymiar wobec prostego, lecz sugestywnego zabiegu hiperbolizacji. „Morze błota” powracające w każdym prawie opisie Lodzi stapia się z pejzażem miasta wypełnionym brudem domów i fabryk, których „ściany pokryte były pyłem węglowym i sadzami”, a także z „brudnym niebem” (s. 204) zasnutym chmurami podobnymi do „bel zabrudzonej bawełny” (s. 72). Powietrze Lodzi było „ciężkie, szare, przesycone dymami, które strugami brudnymi buchały z niezliczonych kominów, darły się o dachy i napełniały ulice trudnym do zniesienia zapachem” (s. 191). „Łódź tonęła w brudnych, prawie czarnych oparach i dymach” (s. 175). Miasto ukazywane jest podczas nieustannie prawie padającego deszczu oraz w porze świtów i zmierzchów, gdy panuje „szarość ponura”:
noc gęstniała, szarość ponura, zmącona zalewała ulice, pełzała po murach, czaiła się po zaułkach, zacierała kontury, wypijała barwy, wypijała resztki dnia, okręcała miasto brudnymi łachmanami zmroku, z którego zaczęły z wolna wybłyskl-wać światła (s. 384).
Morze błota jest także morzem brudu moralnego, w którym tonie Łódź:
Żył w świecie, w którym oszustwa, podstępne bankructwa, plajty, wszelkiego rodzaju szwindle, wyzysk — były chlebcm codziennym, wszyscy się tym łakomie karmili, zazdroszczono głośno sprytnie ułożonych łajdactw, opowiadano sobie po cukierniach, knajpach i kantorach coraz lepsze kawały, admirowano tych publicznych oszustów, wielbiono i czczono miliony, nie bacząc, skąd pochodzą; co to kogo obchodziło, zarobił czy ukradł, byle te miliony miał (s. 130).
Brzydota i występek łączą się w powieści Reymonta w nieroz-dzielną parę zgodnie z klasyczną zasadą estetyki. Brzydota jest środkiem napiętnowania moralnego oszustw finansowych i równie odrażających sposobów ich realizacji. Pomocna okazuje się tu konwencja XIX-wiecznej powieści o mieście. Roger Caiilois dowodzi, iż wraz z początkami wielkiego przemysłu i powstaniem proletariatu w pierwszej połowie XIX wieku powieść, dotąd zdo-
137