smutny", poerja mówi: „niebo osiadło na aicmi, jak mysz na w<atcluucniu“«. Poezja stwarza ekwiwalenty uczuć.
To ekwiwalentyzowanic odbywa się za pomocą różnych środków. I u nas, i za granicą mówi się dziś wiele o zestawianiu odległych obrazów, o irracjonalnych skojarzeniach i o innych podobnych uncjoaalnościach. Obrońcy tego irodlta artystycznego tłomaczą go i uzasadniają rozmaicie, a zawsze moim zdaniem błędnie. Twierdzę, żc to zbliżanie odległych pojęć jest aktem uczucia; najbardziej naturalnym aktem uczucia. Dziewczyna i róża były także pojęciami odległymi, zanim miłość mężczyzny wmajaczyla je w jedno. Twierdzę, że najmocniejsze syntezy rodzą się zawsze z namiętności; w zestawieniach syntetyzujących, które nie nazywają uczucia, może być zawarte głębokie uczucie. Jest ono potężnym źródłem inwencji obrazowej; z niego rodzą się zestawienia, które mają stać się jego śladem i ekwiwalentem. Jeśli poród ten odbywa się inaczej, wówczas może być tylko poronieniem; przychodzą na świat zestawienia sztuczne i niezdolne do zatajenia swej sztuczności. I zamiast chwalić dalekie skojarzenia, jedynie dlatego, że są dalekie (jak to często dzieje się u nas), należałoby nieco rozróżniać; mówić o zestawieniach żywych i martwych, a przede wszystkim o zestawieniach wymownych i niemych. Ale to konieczne rozróżnienie nie obala faktu, że z uczuć mogą powstawać zdania, które uczuć tych bezpośrednio nic nazywają, lecz je ekwiwalentyzują, przetwarzając je na ciało poematu.
Przypominam, że jako drugą właściwość romantycznego tworzenia wymieniłem bezpośredniość wykonania.
Przeciwstawiam jej: „Ja wierne dobieram, ja wiersze składam".
Proszę Państwa, wchodzimy w mury, gmbe jak wały forteczne, a nie-akustyczne jak słoma. Poza wyrazem mózgowołć, jak poza bitewnym trata ta, ufortyfikowali się tu zarówno sprytni kłamcy, jak i poczciwi głupcy; a uforty-
'h,IWMno«di^Mb,,ia. Ił).
fikowawszy się trzema sylabami, postanowili powiększyć jeszcze iwą silę zatkaniem sobie unu. Wchodzimy w grube musy, wśród których poruszają się ciency ludzie. Hałaśliwe glosy, bezładne ruchy, na utUch kreda mająca imitować świętą pianę wieszczów.
Słuchajcie: ci tratatarac uczucia są potworkami, które kłamią.
Proszę o chwilę natężonego słuchu. Chodzi o sprawę wysoce ważną. I tylko dla jej wagi, a nie dla jej trudności, proszę o cale ucho. To co powiem, jest bardzo proste. Będzie ono zrozumiałe dla każdego, bo nu jakąś namiętność; kto w ogóle coś kocha; coś; byle co; kwiaty, marki pocztowe, konie, kolekcje kobiet, monet czy kamei.
Bo my kochamy słowo; słowo; podobnie, jak Pani kocha kamee, a Pan, proszę Pana, stare monety i nowe także. Kochamy wazystko, co dotyczy słowa; jego życie; jego odmiany I drobne odcienie; jego związki i związki związków. A szczególnie kochamy nieznane Jego możliwości; to co my sami uczynić z niego potrafimy; kochamy każdą pracę nad nim.
Z tej miłości wynika wszystko inne. Każde piękne zdanie jest hostią uczucia. I wtedy, kiedy nie nazywa uczucia, i wtedy nawet kiedy go nic ekwiwaleńtyzuje, zawiera ono w sobie uczucie. Piękne zdanie może być tak spokojne, jak sęk w drzewie, a jednak mogło zrodzić ńę s gorętszego ognia niż ten, który zapala trzepotające się wiersze tratataizy. Wybuchy naszych poetów są przeważnie rzucaniem się ryb; z tego, że ryby się rzucają, radzę wam nie wyciągać wniosku, ic nie są zimne. Dobieranie i składanie wiemy rodzi się z miłości rzemiosła. Może nazwaniem rzeczy dowiodę łatwiej jej istnienia: istnieją „uczucia zawodowe* poety. Są one nic znane laikowi, ale zawodowiec powinien odnaleźć je choćby latarką zazdrości. Z tych
uczuć zawodowych wywodzi się wynalazczość artystyczna. Kiedy wynalazcze spojrzenie spłynie na oczy poety, kiedy nowa budowa zdana łab nowa
359