256 ELŻBIETA DĄBROWlGZ
narodowość swoją, jego tylko ojczyzną zowią, jak ojczyzną kochają i cenią nade-wszystko, przy jego Jonie tulić się gotowi kosztem swobody, własności, dobrobytu i życia nawet. Wygnani z niego, są to już tylko błędni wędrowcy po szerokim świecie; prędko bardzo się wyradzają, jak owa róża alpejska, co choćby w łagodniejsze przeniesiona strefy, wszystkie pączki wnet traci i tylko kolce wydaje. Tęga natura angIo-saxońskiej rasy, żadnego przesiedlenia skutków się nie lęka; jej narodowość, jej charakter nie od gruntu zawisły, gdzie Angiosaxon flagę ojczystą rozwinie, tam i ojczyznę swoją odtwarza" Anglicy — utrzymywał Strzelecki -swoją narodowość noszą w sobie. Polacy, których z pewnością zaliczał do „nostalgicznych", utożsamiają ojczyznę z ziemią. Tracąc ją spod nóg, marnieją i giną nie zostawiając śladu.
Respekt dla współcześnie intensywnie dyskutowanego „prawa dziedziczności” wymagał zdaniem pisarki, aby zainteresowaniem swoim objęła również „historię dziadów i naddziadów przedstawianej biograficznie osobistości”1. Nim więc podążyła za Strzeleckim na kraj świata, zagłębiła się w historię jego rodziny, poczynając od przybyłego w Poznańskie z Chrobacji Piotra herbu Oksza w linii męskiej, i od właściciela dóbr Kiekrz wraz z dwoma Gajami, Wielkim oraz Małym, w linii żeńskiej. Pisząc o tym ostatnim przodku i jego licznym potomstwie, odtwarzała nie tylko drzewo genealogiczne Pawła Edmunda, ale i swoje własne. Ów Raczyński na Kiekrzu, ojciec siedmiu córek, dziad podróżnika, był zarazem jej pradziadem. Gdyby wedle analogicznych reguł zdecydowała się sporządzić autobiografię, musiałby się tam znaleźć ustęp poświęcony Raczyńskim z Kiekrza, którym zresztą rodowe włości rychło wymknęły się z rąk, przechodząc do kategorii rajów utraconych.
Kiedy wnikała - bez nostalgii - w mentalne następstwa utraty majątku, szukając w nich dalekich determinant biografii Strzeleckiego, siebie również musiała brać pod uwagę jako spadkobierczynię osobliwego dziedzictwa usnutego z mętnych wspomnień i żywych pretensji U źródła tej wcale nierzadkiej u nas - a może powszechnej, gdy mowa o szlacheckiej części społeczeństwa - aberracji leżała dawna praktyka zagarniania tzw. „sierocińskich wiosek”, czyli majątków sierot, przez ich prawnych opiekunów. Stracone dobra - choć ekonomicznie już nic sierotom nie dawały - mentalnie zyskiwały jeszcze na znaczeniu. „Rozproszone sieroty wzdychały po dawnym splendorze rodzicielskiego domu, często sarkały na niegodziwe przywłaszczenie; mimo to, przywłaszczycie! cały urok wyższości dla nich zachowa!"2.
W następnych pokoleniach „żal po straconej wielkości i uniżoność dla wielkich, zupełnie innego rodzaju chaos wytworzyły”. Dzieci sierot wychowane w aurze wspomnień o dawnej świetności, jak to dzieci, „[...] wspomnienia te, indyjskiemi i arabskiemi pozłociły sobie blaskami; pokorna uniżoność ich matek przeobraziła się w nich na pretensyą do znaczenia, jakie byliby mogli posiadać; żal dóbr straconych, zamienił się w nadzieję odzyskania - czego? jużcić nie Kiekrza, bo Kiekrz na wieki wieków przyrósł do pana marszałka - ale odzyskania innych skarbów, innych majętności, kluczów, powiatów... czemóż [!] to sobie żałować?... [...J Ze dwie generacye chowały się i rosły na fermencie tych rojeń; summa ogólna dała kilku ludzi z prawdziwie szlachetną ambicyą, bardzo wielu z fatum najnieszczęśliwszych historycznych pretendentów. O pretendentów cała gromada! Senni dziwną tęschnotą za jakimś świetnym stanem przeszłości, której osobiście nigdy nie zaznali; rozdrażnieni ciągłym wymaganiem wszystkiego, na co w bieżącej chwili nie stać ich było, pełni próżności z oczekiwanej restauracji, która powinna była przecież w ja-lciem.ś jutrze do nich napłynąć; gotowi na wszelkie awantury (mówimy na ten raz
0 wcale nie argonautycznych awanturach: o polowaniu na posagi, o nadziejach pomocy, protekcyi, sukcessyi. o wykopaniu skrzyń pełnych złota itp.), tylko nie-gotowi do zwykłej, pospolitej pracy; noszący się bezprzestannie w głębi duszy z gorzkiem oburzeniem przeciw popełnionej względem nich niesprawiedliwości -słowem, wszyscy na małą skalę Stuarty, Wazowie, Don Karlosy”3.
Strzelecki zaliczał się do tych ambitnych, nie zaś do „historycznych pretendentów'’. Pisarka odnotowała skrupulatnie i bez zawiści jego sukcesy: oksfordzki doktorat, geograficzne, złotodajne odkrycia, stosunki na angielskim dworze. Śledziła uważnie proces zrywania więzi z krajem, rozłożoną na lata „emigrację serca”. Strzelecki-,.dżentelman" Polaków nie wpuszczał za próg angielskiego domu, na listy proszalne nie odpowiadał, krewnych z Polski pozbawił praw do swego majątku; bajecznego, jak sobie wyobrażano. Żmichowska wszelako nie dała się zwieść ani zewnętrznym splendorom, ani objawom niechęci ku rodakom. Wbrew woli samego Strzeleckiego i pewnie wbrew opinii urażonych krewnych, usłyszała w nim bijące „po słowiańsku — dobre serce”. Pisząc o „dobrym sercu” bynajmniej nie porzucała rozważań antropologicznych dla sentymentów. „Używam tych wyrażeń - tłumaczyła niedostatek antropologicznej nomenklatury - „[...] dla pewnego stanu duszy i organizmu, w którym to stanie czuje się wstręt do cierpienia... nie tylko zwierząt, ale i współbliźnich, coś wręcz przeciwnego okrucieństwu i rozkoszy pastwienia się nad drugimi”43.
Strzelecki, który świadomie wybrał karierę wśród rasy „anglo-saxońskiej”, odmienił całe swoje życie, z wyjątkiem życia wewnętrznego. Wszystko miał angielskie: wykształcenie, majątek, znajomych. Wszystko - prócz serca. Słowiań-skość Strzeleckiego poznać można po adresowanych do Anglików spostrzeżeniach
1 radach dotyczących traktowania ludów tubylczych w koloniach. Jako Słowianin, któremu wstrętne okrucieństwo i przemoc, sformułował prawo mówiące o „warunkach znikania z powierzchni ziemi słabych ras i plemion”: Strzelecki's law".
V41 N. Żmichowika, O Pawle Edmundzie Strzeleckim, „Ateneum" 1876,1.1/3, s. 549- 50. 41 Ibidem, s. 317.
Ibidem, t. 394.
44 Ibidem, s. 395-6.
45 Ibidem, s. 575.
Ibidem, s. 574.