Meteorolodzy, którzy zajmują się zjawiskami atmosferycz-wiedzą dobrze, że spadek ciśnienia zapowiada bardzo często burzę. Na podstawie własnych obserwacji my sami wiemy, że nasze samopoczucie może ją również zapowiadać. Wiemy, że na początku przyjdzie fala silnego wiatru, następnie wyładowania atmosferyczne, ulewny deszcz, często osłabienie nawałnicy i ponowny atak ulewy, żeby wreszcie przejść w regularny deszcz bądź po oczyszczeniu upalnego powietrza zajaśnieć tęczą na niebie. Jeśli jesteśmy akurat na kempingu, mieszkamy w namiocie, bardzo dobrze wiemy, jak zabezpieczyć się przed burzą. Chowamy cały nasz dobytek do namiotu, przygotowujemy rowki, które odprowadzą nadmiar wody spod namiotu, naciągamy mocno linki, poprawiamy ustawienie masztów, sprawdzamy tropik, wreszcie, kiedy nadchodzi fala wiatru, zamykamy szczelnie namiot, żeby wdzierający się wszędzie wiatr nie porwał go. Co bardziej odważni przez chwilę jeszcze trzymają samą tylko głowę na zewnątrz, żeby podziwiać ten gwałtowny i fascynujący fenomen natury. W większości przypadków takie zabezpieczenie wystarcza, żeby móc cieszyć się świeżością powietrza po zakończeniu burzy.
Jakże często bezradni jesteśmy wobec konfliktu, który nie jest wcale groźniejszy od przeciętnej burzy. A przecież zdarzają się one ani rzadziej, ani częściej niż te uznane za naturalne zjawiska atmosferyczne. Dlaczego tak się dzieje? Pewnie dlatego, że w stosunku do burzy jesteśmy tylko obserwatorami, a jeśli spotyka nas jakaś krzywda, to nie dlatego, że byliśmy celem ataku. Ot, po prostu znaleźliśmy się zbyt blisko centrum szalejących żywiołów. W konflikcie natomiast my sami jesteśmy niczym szalejące żywioły. Nie jesteśmy w stanie stanąć z boku i