**•
■
cjN
■JtR*
Życie po śmierci
wyłącznie to. co konieczne. Te pierwsze odczucia fizyczne i psychiczne były wyraźnie widzialne dla ludzi z zewnątrz. Metodą na przetrwanie był sen, nawet po kilkanaście godzin na dobę, w dzień czy w nocy.
Mimo że śmierć dotyka każdego, tzn. każdy przeżył śmierć kogoś sobie bliskiego, nieobojętnego, to jednak nikt nie wiedział, jak się wobec mnie zachować. Byłam trochę jak zadżumiona, trochę jak wyrzut Niby trzeba by coś zrobić, jakoś się zachować, lecz nie wiadomo co i jak. Jedni kompletnie ignorowali zdarzenie - traktując to chyba jako metodę, radząc nie pytani: „musisz wyjechać, spotykać się; używać życia, bo to mija”, podczas gdy ja nie byłam w stanie wstać z łóżka. Drudzy chcieli rozmawiać, co było dla mnie torturą, czasami wręcz obrażali się, kiedy sama nie chciałam rozmawiać. mówili: „bo to by ci pomogło”. Dzisiaj rozumiem ich o tyle, że sama -mimo własnych doświadczeń - nie wiem, co w takiej sytuacji zrobić.
Ten najgorszy stan przechodził po jakimś czasie. Nie analizowałam wtedy, „co się stało”, „co teraz będzie” - nawet mi to do głowy nie przychodziło. Zadowalałam się „przetrzymaniem”. Myślę, że to mnie uratowało; gdybym wtedy z całą trzeźwością i jasnością zdała sobie sprawę z tego, „co się stało" i „co teraz będzie”, najpewniej zwariowałabym - przynajmniej w przypadku śmierci moich Rodziców. Myślę więc, że ta „bezmyślność” mnie uratowała. Kiedy mijała taka pierwsza fala, wchodziłam w normalne życie z poczuciem początku i z poczuciem siły. Powstaniu z kompletnej rozsypki towarzyszyło mi poczucie siły i własnych możliwości. Miałam nowe pomysły, zwiększoną dawkę energii. To też było zauważalne z zewnątrz.
Nigdy nie doświadczyłam rozpaczy, nigdy nie zadawałam pytań, „dlaczego właśnie mnie się to przydarzyło”. Takie pytania w ogóle nie przychodziły mi do głowy. Przez kilkanaście lat, zupełnie bez poczucia ważkości takiego podejścia czy wręcz terapeutycznych właściwości, każde kolejne doświadczenie traktowałam jako początek nowego, a właściwie innego życia. 1 zaczynałam je z optymizmem i siłą,
Krajobraz po śmierci
Dopiero teraz, niedawno uświadomiłam sobie, co działo się dalej i wówczas zdałam sobie sprawę, że doświadczenie czyjejś śmierci nie kończy się z jej przeżyciem i „odchorowaniem”.
Wtedy zauważyłam, że przeżyć czyjąś śmierć to jedno, z tyć bez tego kogoś - to zupełnie co innego, nie tylko dlatego, że ludzie są do życia potrzebni, ale że brakuje tego kogoś konkretnego. I to drugie też może być bardzo trudne, zwłaszcza gdy czas nie zaciera potrzeby kontaktu, ale pokazuje, że chciałoby się, by ten ktoś był tu fizycznie, dosłownie.
Bo niekiedy ci, którzy odeszli, odeszli naprawdę, do końca. Należą do zamkniętego w życiu rozdziału, powracają jedynie we wspomnieniach i jako wspomnienia. Ludzie, o których pamiętam, ale wyraźnie są już z mojej przeszłości. Czasami natomiast w sposób, którego nie potrafię opisać, uczestniczą w życiu nadal. Są w zwykły dzień, w zupełnie zwykłych sprawach. Czuję ich niewidzialną obecność. Jedni są bliżej czy bardziej, drudzy dalej, lecz są i tacy, którzy są ciągle koło mnie. Takie doświadczenie, nawiasem mówiąc, wzmacnia moją wiarę w życie po życiu.
Muszę też powiedzieć o czymś, co wydaje mi się jakoś nadzwyczajne. Jedna z najbliższych mi osób odeszła nagle i tragicznie. Nasza ostatnia rozmowa to była kłótnia, nie jakaś karczemna, ale jednak... Myślałam, że zostanę już z tą kłótnią na zawsze. To, co wydaje mi się takie nadzwyczajne, to fakt, że Osoba, o której myślę nie tylko jest koło mnie, ale zawsze w najlepszym humorze, uśmiechnięta; nie ma śladu kłótni i ja też nie mam żadnego niepokoju czy smutku w związku z tym. Kłótnia jest tylko moim wspomnieniem kompletnie bez znaczenia. Wiem też, że nie zawsze niestety jest tak dobrze. Ciężar wyrzutu za coś, co się zrobiło lub czego się nie zrobiło, nie zawsze tak słodko znika.
Przeżycie śmierci jest doświadczeniem w pewnym sensie jednorazowym, zamkniętym w czasie, skondensowanym. Życie bez tego kogoś to ból, dolegliwość rozłożona w czasie. To nie przypominanie sobie, że ktoś odszedł, lecz aktualne odczuwanie, że go nie ma. Myślę, że to jest i to coś, co czasami określa się jako niepogodzenie się z czyjąś Cierpienie jest
śmiercią. Bo czas jest na służbie prawdy, odsłania rzeczywistą ***»nie pochodzi wartość, szczerość relacji z daną osobą, zresztą zarówno w rela- | od cjach ze zmarłymi jak i żyjącymi.
Życie po śmierci to problem sam w sobie, inny od przeżycia śmierci. Wtedy to mogą powstać kolejne problemy, np. zostanie sierotą. Mimo całej złośliwości związanej z tym słowem i mojej do niego niechęci, zauważyłam też niedawno, że to przecież mój problem. Stać się, być sierotą to nie znaczy po prostu nie mieć rodziców, rodziny - to znaczy nie mieć naturalnego
71