480
(a) „Od kolebki, tylko, tylko, Com przeczolgał kilka lat;
Już mnię rzuca jedną chwilką Matka, idąc w inny świat,
I zostawia chłopię rałodę Na wygodę, niewygodę,—
O! już w on czas główka mała Przędła wdzięcznych widmów rój,
Co żądała, nie żądała,
To się pletło w senny zwój; Zlatywała myśl nieboga,
To od Boga, to do Boga!
Raz sennemu tak przypadło Dwoje dziewic, białych róż,
Jak widziadło, niewidziadło,
Przy nagłówku stały tuż.
Jak do matki, ku nim kłonię Jednćj dłonie, drugiej dłonie.
I spierały się dziewiee,
Która dziecko niańczyć ma;
,,Jamu dam śmiejące lice,
Niechaj zbytek szczęścia zna,
1 myśl jego się pobrata,
To ze światem, to do świata.”-—
—„Puszczaj siostro! rzecze druga, Puszczaj rączkę; w malcu tym Budzić roskosz nie posługa,
Ni to jemu, ni to im.
Ja go wniańcze w ostre bóle,
I w niedolę—i w niedolę.”—
A mówiła taką twarzą,
Tak jej oczy zaszły łzą,
Tak się w niej cierpienia skarżą;
Ze mi ku niej piersi drżą,
Żem się rzucił cały pono Na jej łono — i w jej łono.
W on czas zdała, znikła, znikła, Druga postać wjasnem tle;
A mnie smętność tak niezwykła,
To do główki, to w pierś ssie. —
Bo zostałem z własnej woli, Dzieq|£)ni doli i niedoli.
Odtąd niańka zazdrośnica, Zaszczepiała dzień i noc ,
Boleść w serce, smutek w lica, Słabość ciała w męzką moc.
Urabiała Bóg wie na co ,
Te ladaco, na ladaco. —
Czasem, czasem z za obłoku, Zapromieni drugiej twarz,
To ja lecę—lecz w wyskoku,
Już, już tęsknię—Boże skarż!
Za tą pierwszą zapłakaną ,
Tak mi znaną i nieznaną!
Lecz cóż robić, mówcie s&mit Kiedy mi tak lubo z łzami,
Kiedy serce jak koń w czwale,
Rzuca pianą w cierpień szale;
I z swą raną tak swawoli,
Że nie boli, to, co boli. —
Lecz cóż robić t kiedy żale,
Co się skąpią w zdroju łez ,
To tak wonią okazale,
Jak lilija, róża, bez,—
I siostrą ci są, i bratem,
I są kwiatem, i niekwiatem.—
Darmo, darmo siły krzepię,
Darmo szarpię, widzi Bóg;
Już mój dłoni nie odczepię Od jej szyi, od jej nóg.
Bo w mej drodze jest sąsiadką,
W życiu matką, i nie matką. —
Raz wyrwałem się niebodze,
Ob! był to weselny dzień,
Bębny biły mi po drodze,
W pośród buku, wpośród grzmień!— Zdało mi się . . • tylko zdało,
Bo się rwało — i urwało !
I straciłem raz na zawsze Do mej chatki rodnej szlak;
Na rozstajne, na najkrwawsze Drogi wbiegłem, jak tpn ptak,
Co go w klatkę pchną sokoły,
Niby wesół, nie wesoły.—
Ah! raz znowum, na domowym Progu, zdybał szczęścia zdrój,
Usty, sercem niejałowem Usłyszałem: twoja, mój.—
I uciekłem w krąg zamęźcia,
Przed nieszczęściem , od nieszczęścia.— I wypchnąłem mą piastunkę,
Za dziesiąte, siódme drzwi,
I oddałem jej skarbunkę Pełną łez — i pełną krwi.
I rzekłem jej : to ostatnie Łzy me bratnie i nie bratnie!—
Gdzie tam! przyszła do podwoi,
Do znajomych sobie wrót;
Tuż przy łożu żony stoi,
I roztacza chorób splot.
A szczęście mnie pożegnało, Trumienieczką jedną —małą!
Ha! cóż robić, piastuj sobie Ulubieńca, piastuj wciąż,
To w żałobie, to w chorobie,
Mocnem pętem k’sobie wiąż.—
Ej strzeż! bo ci się wyśliznę,
Z tćj mielizny, w głąb* w mieliznę! —