UORS2TYNSKJ
SWIĘTOBZ
Słucham...
HORSZTYŃSKI
po śniadaniu odprowadzisz mnio do mojego pokoju. M«m ci coś ważnego zalecić. — Daj mi rękę, żono! pójdziemy pod lipę.
Wychodzą.
SCENA n
Chata rybacka,
szczęsny i MARY SA, ubrana w długiej przewiązanej koszuli z szara-wego płótna, z wiankiem bławatków na głowie.
szczęsny
Gdzież ty chodziłaś, Maryno? **
MARYNA
Zbierałam w życie bławatki, żeby się paniczowi ustroić. Czy ja ładna?
SZCZĘSNY
Tak sobie.
MARYNA
Wczoraj panicz mówił, że ja ładna.
SZCZĘSNY
Wczoraj, kiedyś wypłynęła z Wilii na brzeg ogro- a*0 dowy — do jaśminowej altany — słowiki śpiewały, księżyc świecił — wczoraj byłaś ładna
MARYNA
A dziś?... To paniczowi nigdy wierzyć nie trzeba. SZCZĘSNY
Jak chcesz sobie.
MARYNA
Panicz był kiedyś lepszy... przychodził do chaty, uczył ** mnie czytać jak bakalarz — i śmiał się — i żartował...
SZCZĘSNY
Cóż to czytasz?
MARYNA
Książkę, co panicz dal.
SZCZĘSNY
Ojciec twój podobno umarł?
MARYNA
Zabili Moskale. H
SZCZĘSNY
Modlisz ty się za niego?
MARYNA
Jak pomyślę, to się modlę... jak nie pomyślę, to nie.
SZCZĘSNY
Ojciec twój, gdyby żył, może by się bardzo smucił z ciebie, Maryno.
MARYNA
SZCZĘSNY
Wszak ty wiesz, że ja się z tobą nie ożenię.
MARYNA
Właśnie ja nie znajdę sobie chłopca?!
SZCZĘSNY
To ty myślisz, Maryno, pójść za mąż... za poczciwego człowieka?
MARYNA
Za poczciwego i przystojnego jeszcze.
SZCZĘSNY
Więc ty mnie nie kochasz?
MARYNA
Czegóż panicz chce ode mnie więcej?
323