siedemnaście lat, to długo wmawiałem sobie, że chcę być przez pewien okres kobietą, i śniło mi się raz, że mam miesiączkę. Włazić w skórę innych. Mówił o sobie „robiłam, spacerowałam”. Czym bardziej jestem w skórze innych, tym wyżej wznosi się moje „ja”. Dlatego wybrałem ten zawód. Nie myśl, że zgubię się w innych. Nie mówiąc już o rozkoszy, którą mi to daje.
Potem smutno:
— Ja wcale nie mam własnej duszy. Istnieję tylko dzięki innym, których rozumiem. Jestem jak woda, która przylega do ścian naczynia.
I po przerwie:
— To, co ostatnio powiedziałem, jest też prawdą, ale nie tylko. Jak zwykle. Na szczęście istnieję. Wprawdzie nie tak intensywnie, jak ty...
Powoli przeciekały słowa do niej, jak światło przez liście, i to, odgadł jej myśli — co zresztą nie było trudne — zaczęło powoli zasklepiać przepaść, która się utworzyła między nimi. Poczuła ciepło (nie fizyczne). Była wdzięczna, że z nią współ--czuje (nie: jej współczuje — tego by nie zniosła), i powoli rozkurczyła się, otworzyła.
Dla niego każdy przedmiot nabierał nieprzewidzianego znaczenia: bramy domów, zdechły pies, latarnia uliczna, płatki śniegu na kołnierzu. Wszystko oglądał na nowo, jakby dawno nie widziane, jakby na nowo odkrył. Wszystko uderzało jego oczy, jak reflektory. Coś z uczucia żegnania. I duch jego unosił się ponad śniegiem i miastem. I duch jego unosił się samotny i cierpiał z powodu swojej samotności.
Gdy wrócił wreszcie do niego:
— Chodźmy na klinikę chirurgiczną. Tam mnie znają.
Klinika stała w głębi ogrodu, jodły były pełne śniegu, stary portier o dużych wąsach był nieco zdziwiony. W dyżurce siedziała siostra Marysia, nieco za otyła, o granatowych oczach, opuszczała i podnosiła długie rzęsy.
— Zawadzki operuje appendicitis z peritonitem.
Emil poprosił o dwa fartuchy i powiedział do Ewy:
— Mogłabyś zostać siostrą. Ładnie wyglądasz.
Do Marysi:
— Profesora chyba nie ma w Sylwestra.
Marysia skinęła rzęsami, tak jakby kto inny skinął głową.
W operacyjnej paliło się niebiesko-białe światło. Pacjent miał już otworzony brzuch, w którym było widać tylko żółto--białą masę. Jelita miał wyciągnięte na wierzch, ropa śmierdziała, Zawadzki był czerwony, sapał przez maskę, grzebał w jelitach, mruczał coś do instrumentariuszki. Ponieważ in-strumentariuszka została przyzwyczajona przez profesora do dosłownego powtarzania podczas operacji jego wszystkich poleceń personelowi, powiedziała:
— Idź pan do cholery do Es, niech mi znajdzie wyrostek.
„Es” był pierwszym asystentem i miał dyżur tej nocy.
Emil zobaczył go, jak spał. Miał bladą twarz satyra ze spiczastymi uszami, i wąskie ceglaste usta. Ujął go pod ramię i potrząsnął. S. otworzył oczy i spytał półśpiąco i spokojnie:
— Co się stało?
— Proszą pana do operacyjnej.
Chwiejąc się, poszedł szerokim korytarzem. Po drodze mrużył oczy, które wydawały się jak wprawione. W przedpokoju operacyjnej mył ręce z zamkniętymi oczami. Wyciągnął jedną i powiedział niedosłyszalnie:
— Rękawiczka.
141