32 OPOWIADANIA ZEBRANE
A szofer się zbudził, ale jeszcze niezupełnie był przytomny, bo mnie tak łagodnie pyta:
— Kind, was machst du dort?
A ja mu mówię:
— Poczekaj, hyclu, zaraz skończę, tylko Jeszcze ze dwie garście piachu ci nasypię...
A on jak się porwie i jak nie pocznie krzyczeć. A ja w nogi i Edek w nogi.
Cały Bryjów wtedy przeszukali, dom po domu, ciotka moja wrzeszczała, bo ciotka moja w Niemczech wychowana i chociaż nie zapisała się na folksdojczkę, to wszyscy się jej bali, i jak nie zacznie krzyczeć. Tak mi powiadali, bo przecie nic z tego nic słyszałem, poleciałem jak zmyty, nawet się nie oglądałem i nie wiedziałem, co się z Edkiem stało. A ja poleciałem do lasu... Pan wie, do tego Stryjeńskiego lasu, do dębaku, i tam pod korzeniem takiego wielkiego dębu przesiedziałem dzień i noc, i jeszcze potem u jednego znajomego leśniczego przez trzy dni przesiedziałem. Tam mnie dopiero ciotka odnalazła i powiedziała, że mogę wracać, że mnie już nie szukają... Że mogę już jechać znowu do Biały i do Jeżowa po masło i po kiełbasę... Bo oni bez mojej kiełbasy żyć nie mogli. A ja już nie chciałem jeździć, bo robiłem się coraz starszy, już i wą-sy mi wyłaziły, i bałem się. że jak mnie złapią, to do Niemiec pognają... Edek mi mówił:
„Wielkie rzeczy Niemcy, do Rzeszy pojedziesz, pracować się nauczysz i nie będziesz z kradzionego żył..."
No, cóżeś pan tak osowiał? Że już późno? No, to co? Nasza kochana Zielonkowa będzie nas cierpliwie tutaj trzymała, chociażby do samego białego rana. Jeszcze jedną ćwiarteczkę i takoż zakrapianą? Nie lubi pan zakrapianej? No, to można czystą. Czysta także dobra.
Może rzeczywiście lepiej by było, żeby mnie do tego
Hajchu zabrali, bardzo się już rozpnłętałcm. Wódkę pilom. w karły grałem, nabierałem ludzi na wadze, sprzedawałem towar, bo się ludzie za nim rozbijali. Chleb ludzi bodzie, jak powiada przysłowie. Prawda, panie szanowny? Tylko się jeszcze papierosów nie nauczyłem palić. I teraz palacz ze mnie nienadzwyczajny... Jak coś mi pod nosem śmierdzi, to wypalę, a czasem to mi tak pod nosem... No, ale to inna historia.
Już się zaczynałem chować, jak była jaka łapanka, przestałem być dzieckiem. Jako dziecko to w tornistrze szkolnym amunicję nosiłem, a od nauczyciela prosto do parku, do tego bogacza... wie pan, co panu mówiłem. To bardzo dobry człowiek, tylko... Ale to wszystko jedno. Nie wszystko panu jedno, skąd ja pieniądze mam? Baby mi dają, zarabiam, kradnę... Przecież panu wszystko jedno. Zarabiam uczciwie i już.
Otóż ze szkoły prosto do parku i tam na grobli zawsze ktoś był, co po tę amunicję przychodził. Nawet żadnego strachu nie czułem. Tylko, wie pan, jednego razu mnie żandarm przyłapał, za łeb mnie wziął, odwrócił plecami do siebie i tornister otworzył. Tam na wierzchu książki leżały i śniadanie, a on ręki głębiej nie włożył, tylko mnie kopniakiem z linii wyrzucił... Bo to żandarmi wtedy linię, ot tutaj, zaraz, na Żwirowej, robili...
No. a teraz to już byłem starszy, to trochę się bałem. Jak była jaka łapanka, to ja zaraz do Stryjeńskiego lasu. Tam była taka wielka dziura pod dębem, pod korzeniami. To ja się tam godzinami nieraz chowałem, jak jaki dziki człowiek. Bo powiedz pan, jaka różnica pomiędzy nami wtedy była a pomiędzy dzikimi ludźmi? A może w ogóle żadnej nie ma różnicy? Jak ja sobie tak trochę wypiję... bo przecież my dużo tutaj z panem nic wypili, to rai się te wszystkie rzeczy razem
1 — Iwttlklewlcl, I. 111