36 OPOWIADANIA ZEBRANE
gardło mnie ściskało, ale nie wiedziałem. No, przywieźli ich, ustawili — o jakie trzysta kroków ode mnie. No i. oczywiście, skosili. Karabinem maszynowym skosili... Nie chce mi się opowiadać, jak to było... Apetyt bym sobie popsuł. Wie pan, to bardzo nieładnie wygląda, ale tak zwyczajnie. W tym nie ma nic nadzwyczajnego, gdy ludzie kupą umierają, ale to nic, tok jakby kto mrowisko rozrzucał — i to nawet nie, bo mrówki to się strasznie ruszają, a 2ydzi, proszę pana, to nie ruszali się, sił nie mieli widocznie i już widocznie im było wszystko jedno. Stoli tok jak borany — l nawet mi dziwno było, że żaden z nich nie poruszył się, żaden nie uciekł. Las, panie, naokoło, zielono, ciepło, ptaszki śpiewają, kwiaty kwitną — czerwiec był. panie, zaraz po deszczu — i słońce tak między liściami świeciło, a z nich żaden nawet się nic poruszył, żaden nie zrobił kroku w stronę lasu. I tak by zginął, ale przynajmniej by na las popatrzył... Co prawda 2ydzi lasu nie lubią. Ani żadnych takich widoków przyrody. Może to dlatego, jak pan myśli? Prawda, może to tylko dlatego?
No, nie chcę panu opowiadać, jak to było. To nawet niedługo trwało, rozwalili, ściągnęli ich na kupę i poszli. Ja poczekałem, może z godzinę, i też uciekłem. Bałem się, bo już się ściemniać zaczęło.
Przed samym domem spotkałem Kdka. Poszliśmy do naszej kryjówki. Mieliśmy taką kryjówkę na drzewie w naszym ogrodzie, między jabłoniami taki gęsty tam klon rośnie, jeszcze dzisiaj rośnie, tylko że ja już tam nie mieszkam, ciocia mnie dawno wygnała... Poszliśmy na to drzewo i ja wszystko Edkowi opowiedziałem. Jeszcze taki głupi byłem, a przecie tyle już widziałem... tyle już wiedziałem, a jeszcze jak opowiadałem Edkowi, to płakałem. Edek mi powiadał:
— Idź ty. głupi, ci Żydzi lo pewno mieli jeszcze jakie towary przy sobie, złoto gdzie schowane, pozaszy-wane w kapotach, trzeba ich było przeszukać...
Ja się śmiałem z niego, a on ze mnie. I co pan pomyśli? Przecie domyśla się pan... Poszliśmy przeszukać, za parę dni, kiedy już dobrze śmierdzieli. I to wieczorem, prawie po ciemku, tylko na namacanego.
Sami dziwiliśmy się, że ich nie spalili czy nie wywieźli. W porę dni polem idziemy i, co pan powiesz, zabrali... Ja i tak nic nie znalazłem, a on, szelma, niby lulek, dwa złote zęby jakoś wymacał i wyłamał, nosił toto w kieszeni przez parę dni, że od niego także zaczęło śmierdzieć... Dlaczego to, panie kochany, człowieka po śmierci nie palę? Niby to mojego brata spalili. W tym właśnie czasie, a może i przedtem trochę, przysłali cioci taką urnę z Oświęcimia, niby to z prochami brata... Chyba to jednak było dużo wcześniej.
Sam nie wiem. Te wszystkie czasy to się tak kiełbaszą we łbie, że już człowiek nie pamięta, kiedy co było. kiedy te Żydy, kiedy ta urna z prochem... i to nie teraz mi się to kiełbasi, że jestem pod gazem, a w ogóle miesza się w głowie i po trzeźwemu. A te lata powojenne... hohójio... to już zupełna kasza w glowie.-Ge-ja, jestem młody człowiek, mam swoje dwadzieścia ' pięć lat i tak mi te lata rozbiegają się jak myszy po kątach, nigdy nie wiem, co kiedy było... i jak zechcę przypomnieć, to jak gdybym te myszy z nor za ogony wyciągał... a One tylko piszczą i śmierdzą, te lata piszczą i śmierdzą... Rozumiesz pan?
Ciocia to wcale nie wiedziała, co z tą urną robić.
Czy to chować, czy jak, bo przecie wiedzieć to my nie bardzo wiedzieli, co się w tym Oświęcimiu dzieje, ale żeby tak Niemcu wierzyć, że mój brat, któremu się na dwadzieścia obróciło, na udar serca zmarł i Niemiaszki