królewskie, magnackie czy boże staje się jakby dostatecznym gwarantem, że sam akt dedykowania jej nie znajdzie się poniżej powagi.
Wiek XIX takich inicjacji już niekoniecznie „wysoko urodzonych”, ale z ukonkretnionym adresem niesie wiele. Właściwie cała literatura nurtu pedagogicznego ma sygnaturę takiej proweniencji: odnajdziemy ją w dedykacjach na stronie tytułowej książki, czasem z odwołaniem do okoliczności czułej pamięci; odnajdziemy ją w samym tekście: w imionach bohaterów, w szczegółowych zdarzeniach „wziętych z życia”, w morałach. Konkretny adresat nazywany z imienia, słuchacze — przytomni opowiadaniu, konkretyzowani zmysłowo — bywają konstrukcją immanentną i samej narracji utworu. Dziecięcego odbiorcę można wyimplikować z tekstu, skonfrontować i zweryfikować w „życiu”: jest w okładce książki, w systemie odwołań takich, jak dedykacja, motto, wstęp, w zwrotach o różnej funkcji kontaktywnej, z fatyczną na czele, wreszcie wt samej biografii pisarza. Pisarze, piszący, mówiący do dzieci, szukają dla tej roli poświadczenia we własnej biografii: arkadii dzieciństwa, w której snują się siwowłose babunie i nianie, opowiadające bajki w wieczornej godzinie. Jeśli nie było ich rzeczywiście, to znajdują się w micie dzieciństwa — bo to bardzo pomaga — bo pisząc samemu dla dzieci, ma się wiarę, że tworzy się tym dzieciom ich pamięć różnych cudownych inicjacji. Andersen wspomina: „Ojciec kochał mnie bardzo. Rysował mi różne widoczki, majstrował dla mnie teatrzyk i czytał mi na głos komedie i Baśnie z 1001 nocy” 35. A on już sam, opowiadając dzieciom, uruchamia cały system różnych zabiegów i czynności teatralizujących bajkę — wycina z papieru figurki, porusza nimi, mówi za nie, g r a. Lewis Carroll mówił do rzeczywistej Alicji i opowiadał bajkę o niej samej. To" mówienie do dziecka (tu dziewczynki) miało jakoby podszewkę erotyczną. Badacze twórczości Carrolla odczytywali szyfry, potwierdzające erotyczne fascynacje 10-letnią Alice Liddell, o którą w trzy lata później oświadczył się jej rodzicom i został z oburzeniem odrzucony.
Intymność mówienia i pisania do dzieci może przybierać formy różne. Sądzić należy, że troska o zachowanie czystości moralnej dziewcząt bardziej absorbowała uwagę wychowawców niż troska o ich czystość fizyczną. O pierwszej nie sposób było pisać wprost, lecz przez uciekanie się do skomplikowanych szyfrów, ale nacisk zepchniętych do podświadomości myśli mógł ewokować niewinne obrazy, które dziś przy użyciu prostego klucza psychoanalizy można by objaśnić. Stanisław Jachowicz, wielokrotny i długoletni wychowawca i nauczyciel na pensjach i w szkołach żeńskich, przestrzega i apeluje w swych wierszykach dla dzieci do konkretnej Zosi: „zaszyj dziurkę, póki mała... mama Zosię przestrzegała... (ale) z dziurki dziura się zrobiła... (i choć Zosia...) i popsuła się suknia cała”. Albo: „nie rusz, Andziu, tego kwiatka! Róża kole! — rzekła matka. Andzia mamy nie słuchała, ukuła się i płakała” (wszystkie podkreślenia — J.C.). Powie ktoś, że to brzydkie insynuacje. Sądzimy,
36