244 ROZD7AAI XI
Oczywiście, prawda materialna jest w artykule zachowana. Już w pierwszym akapicie gazeta podała, że „biegli nie dopatrzyli się winy duchownego”. Ale dopiero ostatni akapit wyjaśnia, co się naprawdę stało.
Żadne normy etyki dziennikarskiej nie zostały złamane. Mam jednak wątpił wości, czy autor artykułu i redakcja wykazali się cnotami wrażliwości, umiaru, sprawiedliwości, roztropności...
Politycy zawsze i wszędzie chcą media ograniczać, a dziennikarzy „dyscyplinować”. W Stanach Zjednoczonych dziennikarze uważają, że właśnie ze strony władzy płynie największe zagrożenie dla ich niezależności. Przez analogię do pierwszej poprawki do amerykańskiej konstytucji, gwarantującej wolność mediów, mówią o „pierwszej poprawce do powinności dziennikarskich”: Trzymać rząd z dala od newsroomu22. Dobrzy polscy dziennikarze wiedzą, że z politykami nie wolno im się zaprzyjaźniać. Andrzej Morozowski mówi:
Wyjątkowo razi mnie bratanie się dziennikarzy z politykami23.
Ale niektórzy dziennikarze nie widzą w tym nic niestosownego. Na czym polega problem? Otóż wszelka bliska znajomość z jakąkolwiek osobą publiczną ogranicza niezależność dziennikarza, zagraża jego bezstronności. Jest naturalne, że inaczej traktujemy kolegę, inaczej osobę obcą. Dziennikarstwo informacyjne wymaga pewnej „odrębności”: mimo że dziennikarz obraca się ciągle wśród ludzi, pozostaje w pewnym sensie samotnikiem. Nie wszyscy potrafią to znieść. Dlatego nie wszyscy mogą być dobrymi dziennikarzami.
Dziennikarz powinien mieć świadomość, że politycy często zabiegają o jego przyjaźń, komplementują, uśmiechają się, rozpoznają, wyróżniają w tłumie. Młodzi, niedoświadczeni dziennikarze mogą dać się zwieść tym gestom. Wynikają one zazwyczaj z wyrachowania.
Przed kilku laty jeden z ministrów w oryginalny sposób próbował się ze mną „zaprzyjaźnić”. Wielokrotnie z nim rozmawiałem, często też „nieoficjalnie”. Podczas jednej z takich rozmów niespodziewanie, ale w naturalny sposób zaczął mówić do mnie na „ty”. A więc w stylu: „Słuchaj, to wygląda tak... Wiesz, myślę tak samo... Sam widzisz, że to oszołomy”. Ja konsekwentnie zwracałem się do niego przez „pan”, a nawet częściej niż zwykle mówiłem: „panie ministrze”. W następnej rozmowie wszystko wróciło do dawnego, dobrego zwyczaju.
22 J.E. Kirtley, Keepeng the Govermnent Out ojthe Newsroom: A First Amendment lmperative, Journal of the Section Individual Rights and Rcsponsibilities, vol. 28.4, 2001.
23 Lew. politycy i sprawa taśmy, z Andrzejem Morozowskim i Tomaszem Sckiclskim rozmawiają Bartek Dobroch i Michał Kuźmiński, „Tygodnik Powszechny", I (3000), 7 I 2007. s. 7.
Właściwie rozumiana polityczna poprawność polega na niesprawianiu niepotrzebnej przykrości innym. W dziennikarstwie nie można uniknąć sprawiania przykrości. Chodzi o to, by nie działo się to bez wyraźniej potrzeby.
Polityczna poprawność łączy się z wrażliwością, poczuciem przyzwoitości i obyczajami przyjętymi w określonych środowiskach. Aby właściwie rozumieć polityczną poprawność, trzeba wiedzieć, co to jest dobro wspólne i przestrzeń publiczna. Wyjaśnia to filozof Jacek Hołówka:
Strefa prywatna wyznaczona jest przez przestrzeń, która do kogoś należy i która zobowiązuje do określonego postępowania. Do kościoła mężczyźni wchodzą bez czapki, do meczetu bez butów. Do szkoły i biura nie mają wstępu akwizytorzy, choćby mieli sprzedać najlepszy towar, bo na drzwiach jest napisane, że nie wolno im wchodzić. Na wyższej uczelni nie mogą przebywać osoby nadpobudliwe, które nie potrafią usiedzieć podczas wykładu, i w tej sprawie decyduje wykładowca. Każda instytucja rządzi się swoimi prawami i tak określa zasady prywatności, jak uzna za stosowne. W biurach Toyoty wolno wyśmiewać się z Hondy, i odwrotnie. W kościele każdego wyznania wolno twierdzić, że ono najlepiej prowadzi do nieba, a innym gorzej się ta rola udaje. W swoim gronie i na swoim terenie homoseksualiści mają prawo kpić z upodobań heteroseksualistów i odwrotnie. Ale na otwartej przestrzeni, na ulicy i w miejscach publicznych, w powszechnie dostępnych publikacjach i telewizji nie wolno pozwalać sobie na tendencyjne uwagi. To jest jedyny rozsądny sens poprawności politycznej - żądanie, by przestrzeń publiczna była prawdziwie wspólna, by każdy czuł się w jej obrębie równie dobrze jak pozostali, dopóki nie łamie prawa i obyczajów. Dlatego w obrębie przestrzeni publicznej trzeba trzymać język za zębami, a kiedy to konieczne, wybierać nudny język dyplomatyczny. Inaczej zaczyna się afera2*.
Do zrozumienia politycznej poprawności potrzebna jest wiedza. Te same słowa mogą być w jednych okolicznościach dopuszczalne, w innych absolutnie nie. Wiele zależy od kontekstu, czasu i miejsca ich wypowiedzenia oraz od tego, kto je wypowiedział. Zilustrujmy to historią z 2006 r., w której chodziło o używanie słowa „nigger”.
Najbardziej wyklęte słowo w Ameryce. Najbardziej obraźliwe i obrzydliwe. Na polski można by je przetłumaczyć jako „czarnuch'’, ale trzeba by dołożyć jeszcze wielką dawkę nienawiści, pogardy i 300 lat niewolnictwa. Ale skoro jest tak obrzydliwe, dlaczego wielu amerykańskich Murzynów używa go wobec innych Murzynów w co drugim zdaniu?
W listopadzie biały komik Michael Richards w kalifornijskim klubie Laugh Factory, nie mogąc ścierpieć obraźliwych uwag widowni, zaczął wrzeszczeć na grupę widzów - czarnoskórych. Kilkanaście razy użył słowa „nigger”. Gdy nagranie tyrady Richardsa puściły telewizje, Ameryka zatrzęsła się z oburzenia. Słowo to w klubie Laugh Factory pada ze sceny dziesiątki razy każdego wieczoru. Ale wypowiadają je Murzyni. W ustach białego - nawet sympatycznego komika - wywołała szok i oskarżenie o rasizm. (...)
u ). Holówka, Czapka niewidka, ..Tygodnik Powszechny", 53 (2999), 31 XII 2006, s. I.