Pościg nie ustaje, mimo że Turbin zabija jednego z prześladowców. Wkrótce dosięga go pocisk, jest ranny. Traci oddech i upada. Ostatnią kulę zachowuje dla siebie. „Nic się już nie da zrobić... 1 wtedy stał się cud... zobaczył ją, przy czarnym, omszałym płocie". Kiedy więc znika wszelki cień nadziei i rodzi się myśl o samobójczym strzale, Wybawicielka tak nazywa pisarz kobietę, która zjawia się niespodziewanie - ukrywa Turbina w swoim domu. Wszystko wskazuje na to, że lekarz umrze z powodu odniesionej rany, ale w jej cudowne dłonie przepływa cały ból. Rannego lekarza, oficera carskiej armii, w tajemnic)' przenoszą do jego domu, wkrótce jednak zdrowie Turbina znów się pogarsza. Zapada na tyfus, ma wysoką gorączkę. Lekarz stwierdza, że nadziei jest niewiele. „Każdy wie dobrze, iż znaczy to, że nie ma żadnej w ogóle nadziei". Turbin kona. 1 po raz trzeci los, kierując się niezrozumiałą logiką, stawia go na krawędzi życia i śmierci, a potem wybawia. Siostra Turbina, Helena, zapala lampkę oliwną przed ikoną Matki Boskiej i klęka przed obrazem. „Płomyk zaczął pełgać, jeden łańcuszkowa ty płomień pobiegł daleko, daleko, aż do samych źrenic ł leleny. I szalone jej oczy zobaczyły, że usta na okolonej złotą chustą twarzy rozchylają się, a oczy stają się tak niesłychane, że strach i pijana radość rozdarły Helenie serce, przypadła do podłogi i już się więcej nie podniosła".
W ciągu następnych dni Turbin przezwycięża kryzys. Do życia powraca z woskową twarzą, głębokimi bruzdami w kącikach ust i poważnym spojrzeniem. Młody oficer armii carskiej powinien był umrzeć, uciekając przed prześladowcami i śmiercią, a jednak przeżył. Kto raz zdoła wyrwać się śmierci, całe życie będzie napiętnowany jej cieniem.
Dwadzieścia siedem lat później, tysiące kilometrów od tamtego miejsca, w zakątku Lu ropy, którego nie można odnaleźć na żadnej dokładniejszej mapie, dobiega końca historia innego życia. W roku 1945, roku wielkich i strasznych wydarzeń, niespodziewanie, za sprawy nieprzewidzianego zbiegu okoliczności, niepojętego dla nędznego ludzkiego umysłu, powtórzy się schemat tamtej sytuacji. Mamy więc rosyjskiego lekarza, byłego oficera carskiej armii (teraz nazywa się Władimir Siemionów), mamy zbliżającą się armię w szarych szynelach i Matkę Boską. Władimir Siemionów jest naznaczony piętnem śmierci, której niegdyś zdołał uniknąć. Przed kimś próbuje się ukryć, komuś zawdzięcza dawne, cudowne ocalenie. Kilka lat przed tymi wydarzeniami w pobliżu swego domu postawi! kapliczkę i poświęcił ją - Jej, „w dowód wiecznej wdzięczności". Pustym wzrokiem szuka na Jej twarzy znaku. Czy domaga się nowego miłosierdzia, nowego wybawienia, przerwania trwającej od dawna ucieczki? Czy tylko próbuje zrozumieć boże plany, dzięki którym zdołał się niegdyś uratować, by tyle lat później znaleźć się w równie rozpaczliwej sytuacji? Może prawdziwa historia jest wpisana w życie Władimira Siemionowa przede wszystkim po to, by swawolny los w innym miejscu, innym czasie i wśród innych ludzi odnotował jej odmienną wersję i odmienne wyjście z beznadziejnej sytuacji?
Wiosną 1931 roku ziemie położone nad Murą odwiedza często nieznajomy, który zwraca uwagę niezwykłą mową - mieszaniną słów rosyjskich, niemieckich, słoweńskich. Najczęściej zatrzymuje się kolo Matki Boskiej Śnieżnej. Pewnego razu powściągliwie oświadcza tamtejszemu kościelnemu, że jest lekarzem. Pyta, gdzie mógłby otworzyć praktykę. Zakrystian doradza mu jakieś większe miasto, ale nieznajomy o poważnej twarzy, na której kościelny ani wtedy, ani później nie znajduje śladu uśmiechu, stwierdza, że miasto nie
71