rzy, jego wypowiedzi pewnie pojawiłyby się w głównych serwisach. W «Wydarzeniach» TV Puls prowadzący po, łączył się na żywo z reporterem w Warszawie, jakby chcąc podnieść rangę informacji, a potem pokazano celę, w której siedział morderca, i podkreślono, że reporter dotarł do jego mieszkania, ale Piotrowski unika prasy. Również w «Informaqjach» w Polsacie materiał zaczął się od opowieści, jak to dziennikarze czekali na mordercę pod więzieniem i się nie doczekali*.
W tym wypadku trudno jednak znaleźć argumenty na obronę dziennikarzy. Sprawa traktowania przez media Grzegorza Piotrowskiego, zabójcy księdza Jerzego Popiełuszki, już po raz kolejny znalazła się bowiem w centrum zainteresowania opinii publicznej. Czy to możliwe, że dziennikarze nic pamiętali, iż w marcu 2000 roku łódzka telewizja wyemitowała wywiad z Grzegorzem Piotrowskim? Skazany prawomocnym wyrokiem i odsiadujący wyrok piętnastu lat więzienia, lecz przebywający na przepustce Piotrowski udzielił dziennikarzom TVP wywiadu, w czasie którego starał się pomniejszać swój udział w zbrodni, a nawet twierdził, że ksiądz Popiełuszko zginął „przypadkiem”12. (Sprawa miała poboczny wątek, równie kuriozalny, co niesmaczny, gdyż dziennikarze, których zaraz potem zwolniono z pracy, zaskarżyli decyzję swego szefa do sądu i sprawę wygrali.) Wówczas protestowała praktycznie cała Polska.
Głosy oburzenia, choć nic tak donośne, podniosły się także wówczas, gdy telewizja, tym razem w Programie 1, wyemitowała film dokumentalny pt. Dramat w trzech aktach. Głównym bohaterem filmu był poszukiwany listem gończym Janusz Pineiro, posiadający pewne informacje związane z aferą FOZZ.
Myślę, że to dobrze, że obserwatorzy protestują w takich wypadkach, bo chyba tylko w ten sposób świat mediów wypracowuje normy postępowania w sytuacjach dylematów moralnych. I dziękujmy Bogu, że oburzamy się w tak błahych sprawach. Media światowe mają na
sumieniu o wiole cięższo przewinienia. Nie powinno nikogo dziwić, że na przykład terroryści doskonale zdają sobie sprawę z pazerności mediów na krwawe jatki i obrazy aktów przemocy. Często planują wręcz swe zbrodnie
d kątem zapotrzebowania medialnego. Michael Kun-czik i Astrid Zipfel w swej książce Wprowadzenie do nauki o dziennikarstwie i komunikowaniu opisują bulwersujące związki dziennikarzy z terrorystami. Działający w latach sześćdziesiątych algierski ruch wyzwoleńczy FLN zaprzestał w którymś momencie dokonywania zamachów na pustyni i zaczął je przeprowadzać w miastach. Przywódca zamachowców Abane Ramdane publicznie stwierdził nawet: „Czy dla naszej sprawy lepiej jest zabić dziesięciu wrogów na prowincji, o czym nikt nawet nie wspomni, czy też jednego w Algierze, o czym amerykańska prasa poinformuje nazajutrz?”13
Kunczik i Zipfel twierdzą, że wielokrotnie dochodzi wręcz do swoistej symbiozy terrorystów z dziennikarzami. Robert Kleinman, szef biura CBS w końcowej fazie wojny algierskiej, powiedział, że nowojorscy redaktorzy domagali się zdjęć ofiar eksplozji. A operatorzy i fotoreporterzy nie mogli dotrzeć na miejsce eksplozji na czas, aby zdążyć zrobić zdjęcie ofiar! „Jeśli reporter chciał być pewien fotografii - wyznał Kleinman - niezbędna mu była wiadomość, kiedy i gdzie dojdzie do zamachu. Wiele najbardziej szokujących zdjęć z Algierii zostało zdobytych dzięki takiej informacji. Jeśli fotograf wie, że w miesiącu będzie tyle a tyle zamachów, i usiłuje się dowiedzieć, gdzie i kiedy odbędzie się następny, aby mógł go sfotografować, to czy jest odpowiedzialny za ten zamach, nawet jeśli sam go nie przygotowywał? Informowanie o morderstwie od podjudzania do niego oddziela bardzo wąska linia”.
Tbn króciutki przegląd bulwersujących zjawisk w mediach nie prowadzi do nazbyt optymistycznych wniosków, ^ło jest wszechobecne w prasie, radiu i tclcwirii ze względów komercyjnych: widownia domaga się krwi, a media
35