Ludzie, zwierzęta, rośliny, gwiazdy, planety, Słońce i Księżyc, Ty i my - wszyscy jedziemy na jednym wózku. A nasz jedyny sens życia polega na tym, aby wszyscy mobilizowali się i wspierali wzajemnie - niezależnie od tego, jak dużo jeszcze czasu ludzkość potrzebuje, aby to pojąć.
Czynnikiem decydującym w naszej obecnej sytuacji jest przyzwyczajenie. Nie zaprząta nas temat WODA, gdyż do obecności toksyn w jej składzie i do przykrych następstw takich zanieczyszczeń zdążyliśmy już przywyknąć, nie odbieramy już więc jako czegoś niezwykłego ani zapachu chloru w naszych kranach, ani komunikatów alarmowych w mediach o stanie wody. Obchodzimy się z wodą tak bezmyślnie, jak turysta, który pozwala swojemu psu załatwić potrzebę na mijanym właśnie pastwisku, przez co bezużyteczne staje się potem siano na dość rozległym terenie. Nie mamy też w ogóle w zwyczaju doszukiwać się związku pomiędzy wieloma schorzeniami a jakością wody, rozwijają się one bowiem stopniowo i czasem skrycie, nikt natomiast, nawet „eksperci”, nie informuje nas o tego rodzaju zagrożeniach. Przede wszystkim nie mówią o tym m.in. koncerny chemiczne i przedsiębiorstwa zajmujące się wywozem śmieci, osoby i firmy czerpiące zyski z nieprawidłowego użytkowania wody, postępujące podobnie jak ów dzieciak, który zatruwałby nam krew, to tamując ją, to znów przyśpieszając jej przepływ - bo taka postawa jest im po prostu na rękę, pasuje do ich planów.
Przyzwyczajanie się do takiego stanu rzeczy ułatwiają posłowie i decydenci, wybierani przez nas, aby nam służyć: to oni ustalają wartości graniczne dla zawartości substancji szkodliwych nie tylko w wodzie. Kierują się przy tym normami, które może mają swój sens w laboratoriach, ale nie sprawdzają się w „naszych konkretnych sytuacjach”. Po pierwsze dlatego, że substancje toksyczne niezmiernie rzadko występują w pojedynkę, lecz zazwyczaj współdziałają z wieloma innymi tego typu środkami; po drugie - bo tabele wartości granicznych uwzględniają jedynie działanie szkodliwe objawiające się w krótkim czasie po spożyciu, a po trzecie - bo wymienione tam są jedynie znane już substancje toksyczne, nie zaś nieznane lub nowe, których szkodliwość należy dopiero udowodnić (posługując się udokumentowanymi przypadkami zachorowań lub zgonów).
Przywykliśmy również do tego, że gospodarką wodną, zmianami koryt rzek, osuszaniem ziemi i bagien, obniżaniem poziomu wód gruntowych itp. zajmują się tak zwani eksperci - są to zazwyczaj osoby, które w trakcie studiów musiały zdusić w sobie wszelkie wyczucie związków pomiędzy rozmaitymi faktami, aby być w zgodzie z planami nauczania oraz nauczycielami, nie mającymi elementarnego zrozumienia dla naturalnych powiązań.
Niemal każdy z tych naukowców używa wody pitnej do mycia samochodu lub w toalecie. Ci sami eksperci chcą też wmówić nam, że woda czerpana z głębszych pokładów jest bardziej wartościowa niż „zwykła” woda źródlana. Może dlatego, że ich prymitywne urządzenia pomiarowe nie są jeszcze w stanie uchwycić tego, co czuje każdy wędrowiec, pijąc czystą wodę źródlaną: że mianowicie istnieje żywa woda i martwa. Jak głosi znane w Alpach porzekadło, „dopiero za siódmym kamieniem woda płynąca w potoku staje się czysta” i zdatna do użytku. Owi eksperci nie wiedzą też, że szybszy nurt w rzece po przeprowadzeniu jej regulacji utrudnia samooczyszczanie wody. Upłynie jeszcze mnóstwo czasu, zanim dotrze do ich świadomości, że człowiek i przyroda to „twory” perfekcyjne i doskonałe. Nie ma w nich czego poprawiać; należy je tylko pielęgnować, rozumieć i rozwijać.
111