Androw z Wyntoun, żyjący w tym samym czasie co John 2 f0mJ opisał cierpienia ludności Szkocji w swoich wierszach:
Przeraza w kraju straszliwa Szkocję całunem spowiła Od żywych prawda poznana Gdy trzecia część pogrzebana Nad ziemią tedy plaga się rozlała Rok albo więcej w Szkocji królowała Przed tym czasem nieznana Lud rzuca na kolana I nikt przed plagą się nie ukryje Mężczyzn, kobiety, dzieci zabije.
Prawdopodobnie na łodzi płynącej z Bristolu jesienią 1348 roku zakażenie przeniosło się do Irlandii. Dowody historyczne są nieprzekonujące. Dublin został bardzo mocno doświadczony, a stamtąd zaraza przeniosła się dalej droga lądową wzdłuż zachodniego wybrzeża.
John Clyn napisał:
We wrześniu i listopadzie (1348 roku) rzesze ludzi: biskupi, prałaci, księża, arystokraci, kobiety i mężczyźni przybyli ze wszystkich zakątków Irlandii z pielgrzymką do Molyngis. Była ich taka rzesza, że przez wiele dni widziano tysiące gromadzących się, część z powodów religijnych, lecz inni (będący w większości) ze strachu przed zarazą występującą powszechnie. Początek epidemii nastąpił w okolicach Dublina w Howth i Drogheda. Miasta te zostały całkowicie zniszczone i opuszczone. W samym Dublinie pomiędzy początkiem sierpnia i Bożym Narodzeniem zmarło 14 000 osób.
John Clyn opisał też oznaki choroby występujące u ofiar: „wiele osób umiera z powodu wrzodów i czyraków powstających na nogach i pod pachami: inni z powodu szaleństwa, jeszcze inni przez krwiste wymioty”. Napisał, że jest to tak zaraźliwe, iż ci. którzy dotknęli zmarłego lub nawet chorego, natychmiast zarażali się i umierali i^„obaj, pokutnik i spowiednik. byli składani razem do wspólnego grobu”. Strach i groza były wszędzie, powodując, „że rzadko odwiedzano chorych i grzebano zmarłych”.
W innych ówczesnych źródłach można znaleźć opisy małych czarnych krost i sinych plam na piersiach. Uznawano je za swoiste i charakterystyczne dla tej choroby i nazywano „znakiem od Boga". Ich pojawienie niezmiennie zwiastowało śmierć. Choroba „postępowała błyskawicznie, jednego dnia ludzie byli w jak najlepszym zdrowiu, a następnego chow ani do grobów".
Ze wszystkich relacji wyziera strach; niezaprzeczalnie można uznać, że wszędzie spustoszenie siała ta sama choroba.
St^ack
Przytoczone wspomnienia tych, którzy uniknęli śmierci, mogą wydawać się miejscami przesadzone, aczkolwiek przemawiają do nas z całą wyrazistością, ukazując wszechogarniający lęk i panikę, które zapanowały w Europie. Można wyobrazić sobie strach ludzi znajdujących na swoim ciele straszliwe plamy krwotoczne czy znaki od Boga na piersiach — będące świadectwem śmierci i wstępem do cztero-, pięciodniowej agonii, szaleństwa i obłędu.
Zaraza siała spustoszenie na całym świecie. Współcześni niewiele w iedzieli na jej temat, a miała ona pozostać z ludźmi przez następne 300 lat Był to straszny, przytłaczający cios dla cywilizacji, wkraczającej właśnie w okres Renesansu, prawdziwie największa tragedia w historii ludzkości, która zmieniła świat na zawsze.
Jedna rzecz jest oczywista; od początku wszyscy zrozumieli, że była to okropna, zaraźliwa choroba. Ludzie żyjący w tamtych czasach byli przyzwyczajeni do tajemnic i śmiertelnych chorób, lecz nigdy nie doświadczyli czegoś podobnego. Podjęto natychmiastowe działania ochronne; uciekano z zarażonych miejsc, pojedyncze osoby, jak i całe miasta starały się izolować od reszty, unikano kontaktów z osobami podejrzanymi o chorobę.
Wielokrotnie czytaliśmy wprost niewiarygodne historie, jak rodzice zostawiali swoje umierające dzieci bez opieki. Lecz nigdy wcześniej ludzkość nie stanęła twarzą w twarz z horrorem, który niosła ze sobą czarna śmierć, dzika, zakaźna choroba przybywająca znikąd. Nie było na nią lekarstwa, nie było możliwości złagodzenia agonii, nie było czystych szpitali, w których chorzy mogliby umierać godnie i w spokoju, nie było leków przeciw bólowych. Nikt nie mógł nic zrobić. Nikt nie mógł pomóc zainfekowanym osobom, można było tylko czekać, aż dokona się przeznaczenie.
43