56 WW/rr rozumny Ud i zło moralne
7ebv zmylić czujność policji, książka ukazuje się w tym samym czasie w kilku różnych miejscach: w Paryżu, Genewie, Amsterdamie i Lyonie. Wolter zresztą nie podpisuje swego dzieła i przedstawia je jako przełożony z niemieckiego utwór niejakiego doktora Ralfa. Jednak styl utworu nieomylnie wskazuje wszystkim, kto jest prawdziwym autorem. Zresztą, sam Wolter z upodobaniem bawi stę w chowanego: publicznie wypiera się autorstwa, chwali się nim natomiast prywatnie. Znamy siedemnaście wydań Kattdyda z 17^9 r. Ocenia się, że tylko w tym jednym roku sprzedano około dwudziestu pięciu tysięcy egzemplarzy tej książeczki, co stanowi jak na owe czasy niebywały sukces wydawniczy, gdyż nakład książki cieszącej sit powodzeniem nie przekraczał na ogół trzech tysięcy egzemplarzy Książki zakazane były drogie i dlatego często jc pożyczano od właścicieli, tak że krążyły z rąk do rąk. Rzeczywista liczba czytelników była więc dużo większa, niż wynosił nakład. Te tysiące egzemplarzy były sprzedawane spod lady, co oznacza, że potencjalny czytelnik musiał po cichu pójść do księgarza i nabyć utwór w- atmosferze konspiracji. Oczywiście, kupując książkę nie ryzykował nadmiernie, nit mniej popełniał wykroczenie. Również jego gromkie wybuchy śmiechu przy późniejszej lekturze w domowym zaciszu były czynnością na zupełniej nielegalną. I tak oto w sposób nieświadomy każdy cz}telnik z osobna i wszyscy' czytelnicy razem wzięci uczestniczyli w' zbiorowej przygodzie, potwierdzającej prawo do swobody wyoowiedzi wbrew wszelkim zakazom cenzury.
Wszystko zatem dzieje się tak, jakby w ciszy każdego poranka Wolter nastawiał w Femey ucha, żeby usłyszeć odgłosy tego zakazanego śmiechu, które ze wszystkich zakątków Europy dobiegały coc ziennie do jego „ogródka”. Sama publikacja Kandyda to, jak widać, dość zaskakująca interpretacja maksymy, że „należy uprawiać swe j ogródek”. W istocie, jakiż to ciekawy' sposób wycofania się z ŻĄcia publicznego i jakaż szczególna sztuka ogrodnicza! Polegająca głó'/nie na tym, że rzuca się kamienie do cudzych ogródków*, do
Podobnego sformułowania używa T. Boy-Żeleński, mówiąc, że „«ogródkicm» Woliera było - i może na szczęście dla nas - rzucać przez całe życic kamienie w og-ódki cudze..." \Kandyd, dz cyt., s. 10 - przyp. tłum.).
ogródków lansemstów i jezuitów, króla Prus j innych mocurów prowadzących wojnę, Sorbony i Inkwizycji, pnpirzn t cenzury W świccie KandyJa trzęsienie ziemi w Lubonie jest tylko jednym z epizodów W tym święcie, gdzie nie istnieje żadna opatrznej, ludzie sami zamieniam swą egzystencję w koszmar
I tak oto swój metafizyczny i moralny niepokój Wolter kamilizujr w pracy twórczej, która zwraca się przeciw wszystkiemu, co deformuje ludzkie życie, czyniąc z niego rodzaj szaleństwa Tej pracy towarzyszy, rzecz jasna, przyjemność życia w l erney i poczucie, ze jesi mtaj bezpieczny. Jednocześnie Wolter doskonale z«ln|r v>bic sprawę, ze jego utwory, których zresztą nigdy nie podpisuje, mogą sctągnąc na niego wielkie przykrości, toteż zdarzają się chwile, kiedy bardzo się boi, n czasami jego obsesyjne lęki zmieniają się w prawdziwą panikę. Tak było po egzekucji kawalera de \a Barre i po skazaniu na spalenie Słownika filozoficznego Wolter myśli wówczas o tym, by opuścić Fcrncy i schronić się u Fryderyka II. mimo /<• pumtęta, jak królewski przyjaciel kazał go potraktować we Frankfurcie Wolter jest chory, lecz niestrudzenie produkuje i ogłasza utwór za utworem, bawiąc się przy tym jak uczniak. Jest to prawdziwa lawina zakazanci literatury, która rozchodzi się nielegalnie Tak właśnie na ciasny niepowtarzalny sposób. Wolter „uprawia swój ogródek", używając wolnego słowa do walki z „łajdactwem" i do popularyzacji Oświecenia