mando: jest to H-Slrasse, ulica magazynów. Mówię to Al bertowi: idziemy naprawdę do chlorku magnezu, to przy najmniej nie było bujdą.
Przybyliśmy na miejsce, schodzimy na obszerny teren, wilgotny i pełen przeciągów; Jest to siedziba komando, która tu nazywa sie Budę. Kapo dzieli nas na trzy drużyny czterej mają wydobywać worki z wagonu, siedmiu tran1 portować je dalej, a czterej umieścić je w magazynie: Al berto, ja, Iss i Holender.
Nareszcie można rozmawiać i każdemu z nas to. en powiedział Alex, wydaje sie snem wariata.
Z tymi bezmyślnymi twarzami, tymi ogolonymi czaszka mi, w tym haniebnym stroju - zdawać egzamin z chemii I odbędzie sie on, oczywiście, po niemiecku, będziemy mu sieli stanąć przed jakimś aryjskim blondynem, doktorem, w nadziei, że nie będziemy potrzebowali wycierać nosa. ho on może nie wie, że nie mamy chusteczki, i na pewno trudno by było wyjaśnić mu to. I bedzie nam towarzyszył nasz stary przyjaciel - głód, i z trudem będziemy mogli utrzymać sie na znieruchomiałych nogach, i on na pewno poczuje nasz odór, do którego już teraz przyzwyczailiśmy sie, lecz który w pierwszych dniach prześladował nas: odór rzepy i kapusty - surowej, gotowanej i strawionej.
To prawda, potwierdza Clausner. Tak bardzo wiec Nlr mcy potrzebują chemików? Czy może to nowy podstęp, nowa sztuczka pour faire chier les Juifs?2 Czy zdają sohtr sprawę z absurdalności i groteskowości doświadczenia. Ja kiemu chcą nas poddać, nas, bardziej martwych niż ż.y wych, nas, prawie już obłąkanych w ponurym oczekiwaniu nicości?
Clausner pokazuje mi dno swej menażki. Tam, gdzie inni wyryli swój numer, gdzie Alberto i ja wyryliśmy swe
iska, Clausner napisał: Ne pas chercher a compren-
Mimo że myślimy o tym nie więcej niż parę minut dzien-a i to w sposób powierzchowny i oderwany, wiemy rze, że wykończy nas selekcja. Ja wiem, że nie należę tych, którzy potrafią wytrzymać. Jestem zbyt cywilizo-y, myślę jeszcze za dużo i zżera mnie praca. A teraz m też, że zdołam się ocalić, jeżeli zostanę specjalistą, ostanę specjalistą, jeżeli zdam egzamin z chemii, zisiaj - naprawdę dzisiaj - kiedy siedzę przy stole zę, nie jestem całkiem pewny, że te rzeczy rzeczywiście jarzyły. __.zg
inęły trzy dni, trzy zwykłe, niczym się nie upamiętnia-e dni, tak długie, gdy się je przeżywało, a tak krótkie, się je już przeżyło, i wszystkich zmęczyło już myślenie aminie z chemii.
omando zmniejszyło się do liczby dwunastu ludzi: ch zniknęło w sposób tak normalny, może w sąsiednim aku. może poza tym światem. Z dwunastu pięciu nie ło chemikami: sami zwrócili się do Alexa, aby ich ode-do poprzednich komand. Nie uniknęli bicia, ale nie-kiwanie nie wiadomo jaka władza wyższa zadecydowa-aby pozostali, jako siły pomocnicze w komando chemi-
Alex przyszedł do kantyny chlor-magnezu i wywołał nas miu do zdawania egzaminu. I oto jak siedem niezgrab-h kurcząt za kwoką pniemy się za Alexem po schod-h, do Polimerations-Buro. Jesteśmy na półpiętrze: na ach tabliczka z trzema słynnymi nazwiskami. Alex a z szacunkiem, zdejmuje beret, wchodzi: słychać spo-ny głos; Alex wraca: - Ruhe, jetzt. Warten. - Czekać illczeniu.
Jesteśmy z tego zadowoleni. Gdy się czeka, czas mknie 1
115
Nic starać się zrozumieć.
Żeby Żydzi zrobili w portki.