w nim zaznaczona jest trochę ordynarnie podłużna szpara. Widocznie autor modelu chciał dać do zrozumienia nieobeznanemu w anatomii widzowi, żc ogląd a żeńskie jelita. Oto jest włochata pieczęć, znak firmowy płci, kobiece logo. Model 60 przedstawia układ krwionośny i limfatyczny jako aureolę jelit. Naczynia w większości wspierają się na mięśniach, ale część z nich zuchwale pokazana jest jako siatka zawisła w powietrzu, i wtedy dopiero widać cały frak-talny cud tych czerwonych nitek.
Dalej są ramiona, nogi, żołądki i serca. Każdy model ułożony starannie na kawałku jedwabiu, który mieni się perłowo. Nerki wyrastają z pęcherza moczowego jak dwa anemony. „Dolna kończyna i jej naczynia krwionośne’*, głosi napis w trzech językach. Sieć naczyń limfatycznych podbrzusza, węzełki chłonne, gwiazdki, broszki, którymi nieznana ręka ozdobiła monotonię mięśni. Naczynia limfatyczne mogłyby służyć za wzór jubilerom.
W centralnym miejscu tej woskowej kolekcji spoczywa model 244, najpiękniejszy, ten, który tak zainteresował mężczyznę w drucianych okularach i który za chwilę przykuje moją uwagę na pół godziny.
'Io leżąca kobieta, prawie kompletna; jej ciało zostało naruszone tylko w jednym miejscu: otwarty brzuch ukazuje nam, pielgrzymom, wciśnięty pod przeponę układ rozrodczy, macicę w czepku jajników. Tutaj także postawiono futrzaną pieczątkę płci, zupełnie niepotrzebnie. Nie ma przecież wątpliwości, że to kobieta. Wzgórek łonowy starannie przykryto imi-
tacją włosów, a niżej zrobiono z wielką pieczołowitością otwór waginy, trudny do wypatrzenia, tylko dla wytrwałych, którzy nie zawahają się kucnąć tuż przy drobnych stopach o zaróżowionych palcach, jak to uczynił ów mężczyzna w okularach. 1 myślę: dobrze, że tamten już sobie poszedł — teraz moja kolej.
Kobieta ma jasne rozrzucone włosy, lekko przymknięte oczy i w półotwarte usta, widać koniuszki zębów. Na szyi — sznur pereł. Uderza mnie absolutna niewinność jej płuc, gładkich, jedwabistych, tuż pod pędami; zapewne nigdy nie zaciągnęły się dymem z papierosa. To mogłyby być płuca anioła. Serce, przecięte w poprzek, odsłania swoją podwójną naturę, obie komory wymoszczone są welurem czerwonej tkanki, stworzone do monotonnego ruchu. Wątroba otula żołądek jak wielkie krwiste wargi, widać też nerki i moczowody, które przypominają korzeń mandragory wsparty o macicę. Macica ro miły oku mięsień, zgrabny i foremny, trudno sobie wyobrazić, żeby wędrował po ciele i wywoływał histerię, jak kiedyś wierzono. Nie ulega wątpliwości — narządy upakowane są w ciele starannie, na długą podróż. Także jej wagi-na, przecięta wzdłuż, odsłania swoją tajemnicę, krótki tunel, który kończy się ślepo i wydaje się zupełnie bezużyteczny, nie jest bowiem żadnym wejściem do wnętrza ciała. Kończy się ślepą komorą.
Usiadłam pod oknem na twardej ławeczce, naprzeciw milczącego tłumu woskowych modeli i, wyczerpana, pozwalam się załać fali wzruszenia. Jaki to
141