- Jasne - powiedział Pawełek.
Rano musiałam wstać szybko na pociąg, więc nawet nie budziłam chłopaków, tylko założyłam buty i wyszłam. Przez jakieś obłąkane, nieprzejmujące się harmonogramem przemian pór roku wrzosy szło się do stacji, na której musiałam sobie kupić frytki i posiedzieć, tak mnie wzięło. Dopiero w następne lato zobaczyłam znów Pawełka, z balkonu mojej mamy, jak siedział na trawniku oparty plecami o grochodrzew i czytał książkę. Dookoła biegał nieskładnie żółty pies. A potem to już w ogóle go nie widziałam.
- A kto to nam mówił, że w Eupatorii jest tak, że wchodzisz w morze i idziesz w głąb kilometr, dwa, a woda ci ciągle sięga po kolana? - zapytałam dzisiaj męża, zdjęta jakąś żałobą. - I czemu myśmy wtedy pojechali dalej, gdzie zaraz po wejściu do wody było pięć metrów głębokości? Bo młodzi byliśmy?
- Bo wtedy przynajmniej ty jedna z nas dwojga umiałaś pływać - powiedział mąż.
Jończyczlca
Dla mamy kluczowe jest, żeby kobieta wiedziała, z kim ma dziecko. Wiedza ta stanowi niepodważalną wartość, a w pewnych sytuacjach - kapitał. Gdy nie wiesz, z kim masz dziecko, masz u mojej mamy prze-chla-pa-ne. W drugiej kolejności jest, aby mieć to dziecko z mężczyzną stałym, świadomym, ujętym we właściwych rejestrach.
We wsi babci była taka kobieta, co miała dziewiątkę, a każde z innym. Mieszkała - jak by to ładnie powiedzieć - w wierzchołku kąta ostrego utworzonego przez rzekę i drogę, od niedawna asfaltową, prowadzącą do mostu. Tam miała swój dom z białymi, dyndającymi drzwiami. Odłaziła z nich farba i fruwała po okolicy, spadając w rozdziawione lwie paszcze. Lwia paszcza jest kwiatem, który się niezwykle wdzięcznie zasusza.
Do moich czasów dużo z tej dziewiątki Jończyczki pomarło, reszta dorosła i sama się rozmnożyła, a Jończyczka przybrała postać ruchliwego grzyba. Chodziłam tam bawić się z dwiema jej wnuczkami, które zapamiętałam jako głuchonieme. Pamięć płata dziwne figle. Zajmowałyśmy się głównie zszywaniem spłachetków materiałów, które dostawałam od mojej ciotki krawcowej, w celu otrzymania większego kawałka. Z tym kawałkiem nie robiłyśmy już nic więcej, to było co się zowie bezinteresowne szycie. Chyba jadłam kiedyś u nich jakieś piaskowe ciasto. Znalazłyśmy też raz nornicę w rzece. Była taka lekka, że utrzymywała się na kożuchu rzęsy - możliwe, że była norniczym dzieckiem. Lecz nam zdechła.
72 | 73