pliwie godzin dzielących go od ślubu. We śnie marzyłem o odprawianiu mszy. Stan duchowny wydawał mi się czymś najwspanialszym w świecie i byłbym wzgardził losem poety lub króla. Być księdzem! Moja ambicja nie pragnęła niczego więcej.
Mówię ci to wszystko, byś pojął, jak bardzo nie zasłużyłem na to, co mnie spotkało; byś wiedział, jak niezrozumiały był urok, który padł na mnie.
Nastał wielki dzień i szedłem do kościoła, jak gdybym miał skrzydła, jak gdybym unosił się w powietrzu. Doznawałem uczucia anielskiej szczęśliwości i dziwiłem się posępnym, zadumanym twarzom mych towarzyszy, bowiem było nas wielu. Noc spędziłem na modlitwie, byłem w ekstazie. Na biskupa, czcigodnego, starego człowieka, spoglądałem jak na Boga i wydawało mi się, że niebo się otwiera za sklepieniem katedry.
Znasz ten ceremoniał: błogosławieństwo, komunia pod obiema postaciami, namaszczenie dłoni olejem świętym i w końcu uroczystość świętej ofiary w towarzystwie biskupa.
Nie będę się dłużej zatrzymywał nad tymi sprawami, ale, mój Boże, jakże prawdziwe są słowa Hioba, że głupi jest ten, kto nie zawrze przymierza ze swoimi oczyma! Podniosłem przypadkiem głowę i zobaczyłem przed sobą - tak blisko, że wydawało mi się, iż mógłbym jej dotknąć - młodą damę, ubraną po królewsku i niezrównanie piękną.
Jak gdyby łuska spadła z moich oczu! Poczułem się jak człowiek ślepy, który nagle odzyskał wzrok. Biskup, tak wspaniały przed chwilą, wydawał się zamglony, ciemność zaległa kościół, a świece zbladły w złotych lichtarzach jak gwiazdy o świcie. W mroku ta cudna istota jaśniała jak niebiańskie objawienie; zdawało się, że sama jest źródłem światła, że raczej daje światło, niż odbiera.
Spuściłem oczy, przysięgając, że ich już nie podniosę; moja uwaga rozproszyła się, nie wiedziałem, co czynię. Po chwili znowu spojrzałem, bo poprzez powieki widziałem blask bijący od niej, jak człowiek patrzący na słońce. Ach, jaka ona była piękna! Najwięksi malarze, którzy szukali w niebie idealnej piękności i przedstawiali Najświętszą Pannę w ziemskim kształcie, nie zdołali nawet w przybliżeniu stworzyć tak wspaniałej wizji! Pióro poety, pędzel malarza nie potrafi odmalować takiej piękności. Była wysoka, miała postawę bogini. Złociste pukle włosów okalały jej twarz, stała tam jak koronowana królowa, z szerokim, białym czołem i ciemnymi brwiami, z oczyma mającymi blask i żywość zielonego morza. Jedno ich spojrzenie mogło stanowić o losie człowieka, mogło zniweczyć go. Były zadziwiająco czyste i lśniące i rzucały promienie jak strzały, które - czułem to - godziły prosto w moje serce. Nie wiem, czy płomień, który rozpalał je, pochodził z nieba czy