Nie wiem, jak długo tak leżałem, ale w końcu, odwróciwszy głowę w spazmie wściekłości, ujrzałem księdza Serapiona przyglądającego mi się ciekawie. Schyliłem głowę zawstydzony i ukryłem twarz w dłoniach.
- Romualdzie, mój przyjacielu - powiedział - coś cię dziwnego opadło. Szatan pragnie zapanować nad tobą i krąży dokoła, by cię pożreć jak rozszalały lew. Strzeż się, nałóż na siebie pancerz modlitwy, osłoń się tarczą umartwienia ciała. Walcz, a zwyciężysz. Nie lękaj się zniechęcenia, bowiem najmocniejsze, najpilniej strzeżone serca przeżywały takie chwile, jak ta. Módl się, pość, rozmyślaj, a zły duch odstąpi od ciebie.
Serapion powiedział mi, że proboszcz w C. zmarł, że biskup wyznaczył mnie na jego miejsce i że muszę być gotów następnego dnia. Skinąłem głową na znak zgody i ksiądz wyszedł. Otworzyłem modlitewnik i usiłowałem czytać, ale litery skakały mi przed oczyma i książka niepostrzeżenie wypadła mi z ręki.
Następnego dnia Serapion przyszedł po mnie; dwa muły czekały na nas przed bramą z naszym niewielkim bagażem; dosiedliśmy ich i ruszyliśmy w drogę. Patrzyłem na każde okno, na każdy balkon w nadziei, że ujrzę Klarymondę. Ale było zbyt wcześnie i miasto jeszcze spało. Kiedy minęliśmy bramę i wspięliśmy się na wzgórze, odwróciłem się, by spojrzeć ostatni raz na tę miejscowość, gdzie mieszkała Klarymonda. Chmury leżały nad miastem, czerwone i niebieskie dachy ginęły we mgle i tylko tu i ówdzie widać było dym unoszący się z kominów. Dzięki jakimś dziwnym efektom optycznym jeden tylko dom jaśniał w promieniach słońca, wysoko ponad dachami spowitymi mgłą. Chociaż był oddalony o milę, wydawał mi się zupełnie bliski; dostrzegałem wszystko wyraźnie: wieżyczki, balkony, nawet chorągiewki na dachu.
- Co to za pałac tam, w blasku słońca? - zapytałem Serapiona.
- To stary pałac, który książę Concini podarował Klarymondzie, nierządnicy. Tam się dzieją straszne rzeczy.
W tej chwili - nie wiem, czy to była rzeczywistość, czy mi się tylko zdawało - ujrzałem białą, wysmukłą postać, która przeszła przez taras, popatrzyła i zniknęła.
To była Klarymonda!...
Ach, czyż ona wiedziała, że o tej godzinie, z wysokości wyboistej drogi, ze szczytu wzgórza, którego już nigdy miałem nie przekroczyć, patrzę na nią, spragniony, niespokojny, patrzę na pałac, gdzie ona mieszka? Dzięki tajemniczej grze świateł i cieni pałac wydawał się bardzo bliski, jak gdyby zapraszał mnie, bym tam poszedł i został jego panem. Nie wątpiłem, że wiedziała, przecież jej serce wyrywało się do mnie; właśnie dlatego ukazała się w nocnej szacie na tarasie pałacu, w zimnej mgle poranka. Cień zasnuł pałac i widziałem teraz tylko nieruchome morze