kę, a śmiejąc się od ucha do ucha, ukazywał białe kły. Odziany był w czarno--czerwone łachy, spod których przeświecała goła skóra. Na jego piersi krzyżowało się takie mnóstwo rzemyków i pasków, że nie mogłam się ich nigdy doliczyć, a z każdego z nich zwisały jakieś przedziwne przedmioty. Na plecach nosił magiczną latarnię i dwie dobrze nam znane skrzynki - w jednej miał salamandrę, w drugiej mandragorę. Prowokowały one zawsze mego ojca do śmiechu, były to bowiem zlepki z różnych części ciała małp, jeżów, papug, wiewiórek, ryb, wysuszonych i starannie ze sobą połączonych. Dziwolągi te wywierały ogromne wrażenie. Miał on nadto skrzypce, magiczną skrzynkę, parę floretów i maski zatknięte za pas, a także kilka innych tajemniczych pudełek. W ręku dzierżył laskę z miedzianymi okuciami. Towarzyszył mu nieokreślonej rasy pies, który teraz szedł tuż za nim, na moście jednak podejrzliwie zatrzymał się i po chwili posępnie zawył. Garbus tymczasem, stanąwszy pośrodku dziedzińca, uniósł śmieszny kapelusik i nad wyraz ceremonialnie skłonił się, prawiąc nam z wielką swadą komplementy w kuchennej francuszczyźnie i niewiele lepszej niemczyźnie, po czym schwycił skrzypce i dobywając z nich skoczne nuty, jął śpiewać, zabawnie fałszując, i z zapałem tańczyć. Wszystko to rozśmieszyło mnie serdecznie, mimo nieustannego wycia psa.
Skończywszy, wśród uśmiechów i ukłonów podszedł do okna, gdzie z kapeluszem w dłoni i skrzypcami pod pachą, płynnie, nie nabierając niemal powietrza w płuca, wygłosił obszerną pochwałę swych talentów oraz przeróżnych sztuczek i osobliwości, jakimi - jeśli tylko wyrazimy na to ochotę - może nas zabawić.
- Może jaśnie panienki zechcą kupić ode mnie amulet skuteczny przeciw upiorowi, który podobno niczym wilk grasuje w tych lasach - rzekł na koniec, zamiatając kapeluszem ziemię. - Na prawo i lewo ludzie giną za jego sprawą, a ja tymczasem mam tu amulet, który nigdy nie zawodzi. Wystarczy przypiąć to do poduszki i można śmiać mu się w twarz.
Amulet ów był to cienki pasek pergaminu pokryty kabalistycznymi znakami i cyframi.
Carmilla natychmiast kupiła jeden, a ja drugi. Garbus spoglądał ku nam z dołu, a my patrzyłyśmy nań ze śmiechem, rozbawione; w każdym razie ja na pewno. Gdy patrzył tak na nas, coś na moment przykuło uwagę jego czarnych przenikliwych oczu.
W jednej chwili wyciągnął skórzaną torbę pełną dziwnych stalowych narzędzi.
- Spójrz tylko, panienko! - rzekł do mnie, wskazując na nie. - Wśród wielu mniej pożytecznych rzemiosł, którymi się param, jestem też biegły w sztuce dentystycznej. Zaraza na tego psa! - przerwał. - Cicho, bestio! Wyje tak, że jaśnie panienki