mykane i zaryglowane. Nie ma żadnej możliwości wyjścia na zewnątrz, z wyjątkiem okien.
Zamek jest istnym więzieniem, a ja jestem więźniem! [...]
12 maja. Hf Zaczynam czuć, że ta nocna egzystencja działa na mnie źle i niszczy mi nerwy. Boję się własnego cienia i pełen jestem najbardziej przerażających wizji. Bóg mi świadkiem, że w tym przeklętym miejscu nie brak powodów do wszelkiego niepokoju. Spojrzałem przez okno na cudowną dal, jasną jak dzień w łagodnym, żółtawym świetle księżyca, które ją zalewało. W niepewnej poświacie rozpływały się zarysy dalekich wzgórz, a cienie w dolinach i rozpadlinach nabierały koloru aksamitnej czerni. Już sam widok tego piękna dodał mi otuchy; z każdym oddechem wdychałem spokój i pociechę. Gdy trochę wychyliłem się z okna, wzrok mój przykuło coś, co poruszało się piętro niżej, trochę na lewo ode mnie. Sądząc po układzie pokojów, musiały się tam znajdować okna komnaty hrabiego. Okno, przy którym stałem, było wysokie i osadzone w głębokiej wnęce z kamiennym krzyżem, który, choć już zniszczony, trzymał się jednak jeszcze zupełnie dobrze. Wiele lat mogło upłynąć od czasu, gdy ktoś stąd wyglądał. Schowałem się za framugę i pełen napięcia wyjrzałem na zewnątrz.
Najpierw ujrzałem głowę hrabiego, wyłaniającą się z okna. Twarzy nie widziałem, ale rozpoznałem kark oraz ruch pleców i ramion. Najmniej wątpliwości przysparzały mi dłonie, do których studiowania miałem już przecież dostatecznie wiele okazji. Początkowo pełen byłem ciekawości, prawie rozbawiony, gdyż to rzecz szczególna, jaki drobiazg może zainteresować i rozweselić człowieka uwięzionego. Ale uczucia owe przemieniły się w odrazę i przerażenie. Ujrzałem, jak cała postać hrabiego wysuwa się powoli z okna i, głową do przodu, zaczyna pełznąć w dół po murze zamkowym ponad straszliwą przepaścią. Płaszcz rozpostarł się wokół niego niczym para wielkich skrzydeł. Najpierw nie wierzyłem własnym oczom. Myślałem, że to złudzenie wywołane przez światło księżyca, jakiś szaleńczy efekt gry blasków i cieni. Spojrzałem uważniej - pomyłka była wykluczona. Widziałem, jak palce rąk i stopy Draculi czepiają się szczelin muru, które ząb czasu pozbawił zaprawy murarskiej; ze znaczną szybkością hrabia opuszczał się w ten sposób w dół, wykorzystując najmniejszą nierówność, niczym jaszczurka, która biegnie po murze.
Cóż to za człowiek, czy raczej - cóż to za kreatura, kryjąca się tu pod postacią człowieka? Zgroza, jaką budzi to przerażające miejsce, bierze nade mną władzę, czuję, to; opanował mnie strach, potworny strach, i nie widzę już drogi ucieczki; otaczają mnie niebezpieczeństwa, o których nawet nie jestem w stanie pomyśleć... [...]