276 Wstyd i przemoc
W wielu kulturach obowiązek pomszczenia zniewagi wyrządzonej rodzinie, a zwłaszcza matce, spoczywa na młodych, nieżonatych mężczyznach. Obowiązek ten ceduje się na członka rodziny, który nie ma jeszcze własnej rodziny. Jest to ważne z tego względu, że plamę na honorze zetrzeć można jedynie krwią, a jest to niebezpieczne, bowiem często mściciel sam zostaje zabity albo uwięziony, a więc gdyby miał żonę i dzieci, zostawiłby je bez opieki i obrony. Najważniejszym aspektem zachowania ojca Matthew było to, że wystawił swoją żonę na publiczne upokorzenie w małej społeczności, gdzie codziennie musiała odczuwać wstyd.
Oczywiście Matthew, jako przeżywający największe zaburzenia emocjonalne członek tej rodziny, był najbardziej predestynowany do działania pod wpływem impulsów, które inni, zdrowsi jej członkowie stłumiliby lub wyparli. Biorąc jednak pod uwagę to, że w tradycyjnych społecznościach rodzice wyznaczają młodemu, nieżonatemu mężczyźnie rolę mściciela zniewag, nie ma sensu zastanawiać się, czy Matthew uważał, że wywiązał się ostatecznie z zadania, którego wcześniej nie udało mu się spełnić, czy — cytując fragment opinii, którą wyraził wcześniej badający go psycholog — „spełnił oczekiwania rodziców”, dokonując tego, czego nie udało mu się dokonać, kiedy go pierwszy raz hospitalizowano, i w rezultacie czego czuł się „przytłoczony wstydem”. Napisałem już wcześniej, że kiedy nie możemy wyzwolić się z uczucia wstydu za pomocą działań nieagresywnych, a uczucie to nas przytłacza, to zawsze odczuwamy pokusę zrobienia tego za pomocą aktu przemocy.
Z drugiej strony, stosując przemoc, zawsze ryzykuje się, że koszt zastąpienia wstydu i hańby odzyskanym na nowo poczuciem dumy może być niezwykle wysoki. W tym przypadku pierwotne odczucie Matthew, że i on, i jego matka są niewinnymi ofiarami ojca, który okrył ich wstydem, zastąpiło poczucie winy wobec ojca. Czyż może być dla młodego mężczyzny większy ciężar do zniesienia niż zobowiązanie go do przywrócenia honoru rodzinie i zmycia hańby, którą okryta została matka, kosztem życia ojca?
Punkt kulminacyjny tej tragedii, jej zakończenie, jeszcze wówczas nie nastąpił. Zabijając ojca, Matthew przekroczył linię oddzielającą go od strefy, z której nie ma powrotu. Chociaż mówił chętnie o nowym życiu, które rozpocznie, kiedy będzie mógł wyjść ze szpitala, to w rzeczywistości nie potrafił sobie wyobrazić, jak będzie mógł żyć po dokonaniu tej zbrodni. Jak Kain i jak Judasz, czuł, że nie jest zdolny do życia wśród mężczyzn czy kobiet i, co równie ważne i bolesne, do życia ze samym sobą. Podobnie jak Edyp Sofoklesa, odczuwał potrzebę ukarania się znacznie surowiej, niż za zabicie ojca ukarało go państwo.
Im dłużej zastanawiał się nad uczuciami, jakie żywił do ojca, tym bardziej uświadamiał sobie, że były wśród nich również miłość, żal, smutek, poczucie winy i wyrzuty sumienia i że nie potrafi z nimi żyć. Mówił wprawdzie o wyjściu ze szpitala, ale było oczywiste — przynajmniej dla mnie — że sam w to nie wierzy. Pozostał w szpitalu do końca mojego tam zatrudnienia i chociaż, podobnie jak wszyscy inni pacjenci, miał psychoterapeutów, którzy zajmowali się nim indywidualnie i podczas sesji grupowych, traktował mnie w pewnym sensie jak ojca. W miesiąc po mojej rezygnacji ze stanowiska dyrektora do spraw medycznych zszedł do piwnic, gdzie mieściły się warsztaty, i powiesił się. Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że moja obecność pomagała otaczającym go ludziom postrzegać go jako istotę ludzką, której zachowanie można zrozumieć. Rozmawiałem z nim o moich planach rezygnacji z pracy w szpitalu, a także
0 jego przyszłości, o tym, że w końcu opuści jego mury. Być może moje odejście uświadomiło mu wyjątkowo ostro, że w istocie rzeczy nigdy nie będzie mógł pozbyć się ciężaru tego, co zrobił. Być może sprawiło ono, że mimo obecności wszystkich osób, które się nim tam zajmowały, poczuł się na powrót tak samo odrzucony
1 porzucony, jak wtedy, gdy opuścił go jego prawdziwy ojciec, tyle że tym razem, ponieważ zabił już ojca, zabił sam siebie.
Prawdziwą ironią losu w zakończeniu tej tragedii jest fakt, że zrezygnowałem z dalszej pracy w szpitalu po części dlatego, iż uważałem, że poświęcając całą energię dla ratowania zagubionych dusz, zaniedbuję swoich własnych synów. Byłoby zarozumialstwem myśleć, że jest się w stanie „ocalić” innego człowieka; można co najwyżej być w pobliżu, żeby nieszczęśnicy ci mieli się do kogo zwrócić, i wzmagać ich zdolność oraz motywację do dal-