myślę to; precyzyjny (a więc jednak!) lancet doktora W. S. dał mi jeszcze jedną szansę.
A więc jednak. Lecz właśnie wpada zamaszyście tenże doktor, w pogodnie-grubiańskiej asyście
przybocznej pielęgniarki, na popołudniowy obchód. Doktor jest siwy, tubalny, rzeczowy,
ale w chwili, gdy sprawdza mój wykres gorączki i wyciąga mi z rany jakieś straszne sączki,
na które nie chcę patrzeć - czuję, że być może w jego i pielęgniarki wybornym humorze
rolę przyczyny sprawczej - jak zwykle to czyni -odegrało potrójne co najmniej martini,
wypite przy obiedzie. Rżąc po każdym własnym żarcie, doktor przylepia opatrunek plastrem
(trochę krzywo), wychodzą. Ja sam prawie parskam śmiechem (uch, zabolało): to było jak kartka,
która właśnie, z okazji mojej operacji, przyszła dziś od kolegów/koleżanek z pracy.
Rysunek: operacja w toku; pochylone plecy chirurgów tworzą spoistą zasłonę,
ponad którą wystrzela jak z procy, wysoko, śliski wewnętrzny organ (śledziona, na oko)
a główny chirurg wrzeszczy obecnym w tej scenie: „Nie wyrzucać - to może mieć jakieś znaczenie!”.
Nie demiurgiem - chirurgiem być, chociażby takim: nie bardzo precyzyjnym, niepewnym, co znakiem
a co przypadkiem, ale, gdy czegoś dotyka, świadomym, że jest ważne to, co się wymyka.
19