zawartej w Starym i Nowym Testamencie. Dzięki temu, że teoria ta chroniła przed zabobonem w naukowym lub innym przebraniu, mogłaby też powstrzymać Kościół przed przyklaśnięciem krwiożerczemu motłochowi, który podawał się za świadka czarów. Kościół nie musiał podporządkowywać się większości, jak to czynią demagodzy, którzy twierdzą, że „lud ma zawsze rację” i często posługują się tą zasadą, by podminować demokratyczne instytucje. Wszelako jego udział w paleniu czarownic, krew na jego tarczy herbowej nie dowodzą awersji tej instytucji do nauki. Ostatecznie, skoro William James oraz F.C.S. Schiller mogli się mylić w odniesieniu do duchów, może i Kościół się mylić w odniesieniu do czarownic. Palenie czarownic ujawnia jednak immanentną wątpliwość w jego własną wiarę. Kościelni oprawcy niejednokrotnie dawali dowód nieczystego sumienia, na przykład odwołując się do nędznej wymówki, że gdy się pali człowieka na stosie, to nie przelewa się krwi.
Największy niedostatek tomizmu nie jest cechą specyficzną jego nowoczesnej wersji. Jest on widoczny już u Tomasza z Akwinu, czy nawet u Arystotelesa, a polega na utożsamieniu prawdy i dobra z rzeczywistością. Zarówno pozytywiści, jak i tomiści zdają się być zdania, że dostosowanie się człowieka do tego, co nazywają rzeczywistością, umożliwiłoby wyjście z obecnego impasu. Krytyczna analiza takiego konformizmu ujawniłaby zapewne wspólną podstawę obu kierunków myślowych: jest nią uznawanie za wzorzec porządku, w ramach którego istotną rolę odgrywająporażka lub sukces w życiu doczesnym bądź przyszłym. Można powiedzieć, że ta wątpliwa zasada dostosowania ludzkości do tego, co teoria uznaje za rzeczywistość, jest główną przyczyną współczesnego upadku duchowego. W naszych czasach chorobliwe pragnienie, by ludzie dostosowali się do tego, co ma moc istnienia, czy nazwie się to faktem, czy ens rationale, doprowadziło do stanu irracjonalnej racjonalności. W epoce sformalizowanego rozumu jedna doktryna zastępuje drugą tak szybko, że każda jest uznawana za kolejną odsłonę ideologii i każda staje się przejściowo podstawą ucisku i krzywdy.
Humaniści marzyli niegdyś, że ludzkość zjednoczy się na gruncie powszechnego zrozumienia swego powołania. Uważali, że mogą utorować drogę dobremu społeczeństwu, poddając jego współczesną praktykę teoretycznej krytyce, która zostanie potem przeobrażona we właściwą działalność polityczną. Wydaje się, że była to iluzja, Dzisiaj słowa powinny stać się propozycjami działania. Ludzie sądzą, że wymogi rzeczywistości winny być sankcjonowane przez filozofię jako służebnicę rzeczywistości. Jest to równie wielka iluzja, której w jednakowym stopniu ulegają pozytywizm i neotomizm. Pozytywistyczna dyrektywa trzymania się faktów i zdrowego rozsądku zamiast utopijnych idei nie różni się zbytnio od wezwania do posłuszeństwa wobec rzeczywistości, tak jak interpretują ją instytucje religijne, które przecież także są faktami. Każdy obóz bez wątpienia wyraża jakąś prawdę, tyle że zniekształconą przez roszczenie do wyłączności. Pozytywizm posuwa się w swej krytyce dogmatyzmu tak daleko, że unicestwia zasadę prawdy, której krytyka zawdzięcza w ogóle sensowność. Neotomizm z kolei trzyma się tej zasady tak mocno, że w rezultacie prawda staje się swoim przeciwieństwem. Obie szkoły cechuje heteronomia. Jedna dąży do zastąpienia autonomii rozumu automatyzmem ultranowoczesnej metodologii, druga - autorytetem dogmatu.