248 Część II
neguję. Odrzucając ją, mogę się znaleźć na drugim końcu osi, tam gdzie Ja, zdaniem Bergsona, wznosi się na mityczne wyżyny, tam gdzie panują tylko moje racje, gdzie to, co czynię, płynie z mojej woli, mego przekonania. Jestem tedy nie-powątpiewalnym sprawcą czynu. Lecz to Ja wolne może odrzucić także wszelkie obligacje, imperatyw kategoryczny w każdym sensie. Jestem bowiem odpowiedzialna nie przed innymi, lecz przed samą sobą. Sama jestem sobie sędzią. I ten sędzia nie musi się kierować wartościami etycznymi. Może ostrzegać tylko, że sprzeniewierzyłam się własnym możliwościom, że, jak to pisał Heidegger, nie miałam dość zdecydowania, by za ich głosem postępować. Ta odpowiedzialność jest znakiem, że Ja odnajduje siebie samego, że tej sobości doświadcza, że świadome jest swego projektu bądź faktu jego naruszenia, nie ma natomiast moralnego charakteru.
Są to sytuacje skrajne. Potoczne życie przebiega między nimi. Zabiłam na rozkaz, ale nie mogę pozbyć się odpowiedzialności, przed samą sobą, dokonałam zbrodni w stanie nieprzytomnym, ale wiem, że to ja byłam nawet w tych patologicznych okolicznościach, to nie ktoś inny działał. Zwolniono mnie od odpowiedzialności, lecz nadal czuję winę. Mogę się usprawiedliwić, ale sam fakt, że się usprawiedliwiam, wskazuje na mnie jako na sprawcę czynu. Jestem z tym sprawcą tożsama. Usprawiedliwianie się jest też znakiem, że obligacje społeczne nie są mi całkowicie obce, że wpływają na moje racje, że poddały się częściowej immanen-tyzacji, w rezultacie której stały się w pewnym sensie moje. Bywa jednak i tak, że jakieś siły zmuszają mnie do odpowiedzialności, wyrzucają mi, że się do niej nie poczuwam, lecz jej przyjąć nie chcę, nie ze strachu przed karą, tylko z niemożności uznania jej racji. Oś odpowiedzialności jest rozpięta między tym, co moje własne a radykalnie inne, między moją nieskrępowaną wolnością a obligacjami i pełnym poddaństwem, między racją a obiektywnymi przyczynami, czynem a wydarzeniem, między sobością w sobie zamkniętą i dumą a taką, która się roztapia w czymś, co ją przekracza. Każdy z tych krańców poddaje się niebezpiecznej radykalizacji. Na jednym z nich Ja może się ustanowić jako byt absolutnie wolny i moralnie neutralny, na drugim samo jego bycie jest podawane w wątpliwość, nie może zatem podlegać moralnej ocenie. Moralność wymaga bycia pomiędzy, gdzie bycie sobą odnajduje oparcie, trwałość, równowagę, gdzie Ja przestaje żyć w napięciu między tym, ku czemu go wiodą własne pragnienia i własne przeświadczenia, a tym, co narzucone przez bycie w świecie i bycie z innymi. Być może tam właśnie odpowiedzialność wynikająca ze zderzenia własnych racji czynu z obligacjami społecznymi może przyczynić się do pełniejszej refleksji Ja nad sobą, nad kształtem moralnym, rysującego się projektu sobości. Nie zmienia to faktu, że odpowiedzialność okazuje się dwuznaczna i dwuznaczne jest jej powiązanie z sobością i wolnością. Nie jest to bynajmniej trójca spojona i trwała. By to spojenie nastąpiło, potrzeba czegoś więcej i to więcej jest następnym dla nas problemem.
Przyjrzyjmy się zatem drugiej osi, osi rozpostartej między tym, co Ja neguje w sobie jako zło, a dobrem, ku któremu dąży i w którym ma uzyskać pełnię swej sobości. Nazwałam ją osią sumienia, gdyż sumienie przypomina o każdym zboczeniu z drogi i obarcza za nie winą. Jest to też oś wezwania, Bergsonowskiego apelu i różnych innych jego form opisywanych w literaturze. Wszystkie powyższe określenia pozostają w sferze pojęciowej dowolności. Dotyczy to przede wszystkim zła i dobra. Nie moglibyśmy się obejść bez rozważań na ich temat, gdybyśmy traktowali tę oś i ruch na niej z punktu widzenia obiektywnych, niezaangażowanych obserwatorów, pragnących ustalić pojawiające się tu moce zobowiązywania. Nam jednak chodzi o Ja i jego doświadczenia. Spróbujmy zatem ten wielki problem zawiesić, dokonując jakby „aksjologicznej redukcji”, a więc analogicznie jak w redukcji transcendentalnej przejdźmy od tego, co jest, do konstytuowanego sensu. Ten sens tym razem nie ma jednak zakotwiczenia w Ja transcendentalnym i jego ogólnej strukturze, ani w jakiejś transcendentalnej personalitas moralis, lecz w egzystencjalnym doświadczeniu. Otóż dla Ja, które doświadcza wysiłku w procesie budowania własnej sobości, złem jest to, co mu w tej budowie przeszkadza, co niezgodne jest z tym, co poczytuje za dobro. Jest faktem, że kształtowanie tych idei nie pozostaje bez wpływów opinii do-