/Vtfuw&t. ktztortn i inn* dziwni rzeczy
obronieni* i pnsekaaitAłcaioby się w państwo ideologiczne, a wla-srtu do rcco program liberalny nie chce dopuścić.
Łatwo to powiedzieć, ale natychmiast nasuwa się pytanie: co ,iw{ fundamentem prawa, w oparciu o jakie kryteria należy usta-naw tac . ,ikarv nakładane przez państwo? Liberalna definicja wolności nie mówi może expns$is uerbis, żc zalety ustroju politycznego należy mierzyć przestrzenią wolności pozostawioną jednostkom, ale niewątpliwie zawiera taką sugestię. Niemniej, ideologowie liberalizmu zawsze zakładają, żc pewne ograniczenia prawne są konieczne. me chodzi więc o jakąś anarchistyczną utopię, ale raczej o ideał państwa ograniczonego do minimum. Jak ustalić to minimum' Tradycyjne ograniczenie: „wolność w granicach tego, co nie szkodzi drugim" nie jest zbyt zręczne - kiedy piszę negatywną recenzję z książki, szkodzę jej autorowi; co więcej, sźkodzę innym przez sam takt, ze żyję, skoro zajmuję przestrzeń i używam różnego rodzaju dóbr, którymi mogliby się posłużyć inni, gdyby mnie me było. Jeśli zaś mówię: „wolność ograniczona tym, by nie umniejszać wolności innych”, to albo wypowiadam pozbawioną treści tautologię, albo też stwierdzam, że wszyscy ludzie winni być wolnymi w tym samym stopniu, nie określając jednak, jaki jest ów pożądany stopień wolności. Można szukać innego rozwiązania: można powiedzieć, że stopień wolności, jaki prawo przyznaje wszystkim, winien być taki, że zakazane są jedynie czyny, których dopuszczenie sprawiłoby, iż żaden porządek społeczny nie byłby możliwy Jest to zasada mało precyzyjna, ale racjonalna i do pewnego stopnia praktycznie użyteczna oraz — sama w sobie — trudna do zakwestionowania. Być może wystarcza ona, by rozróżniać, co jest legalne, a co nie, w odniesieniu do pewmych kategorii czynów ludzkich (odróżniać zabójstwo od nieudanego samobójstwa, gwałt od Homoseksualizm u itd.). Natomiast jest mało użyteczna, gdy chodzi np. o określenie pożądanego stopnia interwencji państwa w życie gospodarcze, skoro zarówno zwolennicy daleko posuniętego interwencjonizmu, jak też obrońcy skrajnego liberalizmu eko-
nomicznego znajdą zawsze argumenty, by przepowiadać, że skutki polityki ich oponentów będą katastrofalne.
Jest zresztą opinią powszechnie uznawaną (także przez Hay-eka), że całkowity leseferyzm nie prowadzi do sukcesu niezależnie od warunków kulturalnych i że nie jest rzeczą możliwą, by go narzucać społeczeństwom inaczej historycznie ukształtowanym niż kraje europejskie czy północnoamerykańskie.
Ale nie chcę się zapuszczać w dziedziny, w których moje kompetencje są słabe. Chodzi raczej o to, czy społeczeństwo radykalnie liberalne jest możliwe? Otóż sądzę, że nie, a jedną z głównych przyczyn takiej odpowiedzi są dzieci.
Można mierzyć stopień radykalizmu ideologii liberalnych wyliczając kolejno instytucje, które chciałyby one wyjąć spod kompetencji państwa, zaczynając od tych, które zdają się najmniej narażone na ataki. Na początku listy znajduje się wojsko i policja, które tylko nieliczni liberałowie opętani szalonym zmysłem konsekwencji pragnęliby sprywatyzować. Dalej idzie monopol druku pieniędzy. Następnie uregulowania dotyczące ochrony środowiska. Z kolei szkolnictwo i na koniec społeczna służba zdrowia, ta ostatnia najczęściej atakowana..
Kiedy mowa o szkolnictwie, ma się na myśli oczywiście szkolnictwo obowiązkowe i powszechne. Jest oczywiste, że da się pomyśleć społeczeństwo bez obowiązku szkolnego, skoro takie społeczeństwa istniały i istnieją nadal. Mało kto zaprzeczy, że szkolnictwo obowiązkowe - a więc w praktyce organizowane przez państwo - jest niezbędnym warunkiem powszechnego dobrobytu oraz postępu technicznego i ekonomicznego. Ale doktryna liberalna spotyka się tutaj z problemem przymusu: ludzie nie mają wyboru, podlegają przymusowi. Wolność wyboru zderza się tutaj z oczywistym interesem społecznym - zakładając, ze to pojęcie ma jeszcze jakiś sens, czemu liberałowie czasem po prostu zaprzeczają. Ale o czyj wybór tu chodzi? Wybór jest dany lub odebrany rodzicom, a nie dzieciom, podczas gdy właśnie dzieci ponoszą jego
175