Nie potrzeba żadnej wielkiej sztuki, by otworzyć jeżowca i delektować się jego cudownym surowym mięsem. I to są szczyty gastronomii. Parę gujaw przypadkowo uległo fermentacji w dziurze, do której spadły: będzie się nawet czym upić. To wszystko jest zbyt łatwe.
Obserwowałam trzech mieszkańców tej spiżarni, jaką jest Vanuatu: sympatyczni, uprzejmi, kulturalni. Nie było w nich cienia agresji; czuło się, że są ludźmi nastawionymi wybitnie pokojowo. Sprawiali jednak wrażenie nieco znużonych: tak jakby nic ich nie interesowało. Ich życie było niekończącym się leniuchowaniem. Brakowało w nim pogoni za czymkolwiek.
Przeciwieństwo Vanuatu zlokalizować jest nietrudno: znajduje się wszędzie indziej. Narody łączy ta wspólna cecha, że silą rzeczy na przestrzeni swojej historii zaznały głodu. Niedostatek tworzy więzy między ludźmi. Mają o czym rozmawiać.
Przodownikami pustego brzucha są Chiny. Ich przeszłość to niekończący się ciąg kataklizmów głodowych, pochłaniających mnóstwo ofiar śmiertelnych. Pierwsze pytanie, jakie jeden Chińczyk zadaje drugiemu, brzmi nieodmiennie: „Czy już jadłeś?”.
Chińczycy musieli nauczyć się spożywać rzeczy niejadalne, stąd niezrównane wyrafinowanie ich sztuki kulinarnej.
Czyż istnieje druga tak błyskotliwa, tak pomysłowa cywilizacja? To Chińczycy wszystko wynaleźli, wszystko przemyśleli, wszystko zrozumieli, wszystkiego spróbowali. Studia nad Chinami to studia nad ludzką inteligencją.
Tak, ale oszukiwali. Mieli doping: byli głodni.
Nie chodzi tu o to, by ustanawiać hierarchię wśród narodów. Przeciwnie. Chodzi o to, by wykazać, że głód stanowi o ich najwyższej tożsamości. By krajom zanudzającym nas rzekomo niepowtarzalnym charakterem swojej ludności wykazać, że każdy naród to równanie, którego punktem centralnym jest głód.
13