i powiedz, że ostatecznie masz jednak wolny wieczór. Powiedz obojętnie co, że pomyliły ci się dni kalendarza, coś wymyśl. Niemądrze byłoby stracić taką okazję z powodu jednej pomyłki.
- Nie, proszę pani.
- Ale dlaczego?
- Bo bym skłamała.
- Przeciwnie. Przywróciłabyś prawdę. Powiedziałaś nie, mając na myśli tak: to właśnie było kłamstwem.
- Nie, to nie było kłamstwo.
- W takim razie co?
- To był głos nieszczęścia. To było przeznaczenie.
- Ależ, Ingę, cóż za bzdury!
- Nie, proszę pani.
- Chcesz, żebym mu to sama powiedziała?
- W żadnym wypadku, proszę pani.
- Jesteś okropnie uparta, Ingę.
- Takie jest życie.
- Każdemu wolno się pomylić. Można naprawić własne błędy.
- Za późno, proszę pani. Proszę nie nalegać.
Nie ustąpiła.
Tego dnia odkryłam straszną rzecz: z powodu jednego jedynego słowa można sobie zmarnować całe życie.
Przy czym trzeba dodać, że nie było to pierwsze lepsze słowo; było to słowo „nie”, słowo śmierci, zawalenie się całego świata. Słowo potrzebne, nie przeczę, ale od czasu nowojorskiej windy wypowiadając je, słyszałam zawsze w uchu świst kuli. Na amerykańskim Zachodzie nacięcie na lufie broni palnej oznaczało zabitego; liczba takich karbów zaświadczała o pozycji strzelby. Jeśli słowa posiadają tego typu pamięć, to tym, które ma na koncie najwięcej trupów, jest bez wątpienia słowo „nie”.
Niebawem Ingę straciła pracę w agencji modelek.
- Jest pani zbyt nieszczęśliwa, żeby być piękną - oświadczył sucho selekcjoner.
Szkoda; teraz nie musiałaby się już głodzić, żeby być chuda jak patyk.
Ingę żyła nadal, spotykała się z mężczyznami i wcale nie twierdzę, że wiem wszystko o jej późniejszym życiu. Niemniej jestem przekonana, że najważniejsza część jej istoty umarła na moich oczach, w windzie, z powodu jednego głupiego słowa.
Nigdy więcej nie widziałam uśmiechu na jej twarzy.