3 mnie również
y lubię patrzeć >co Wielki Wól udiach szkia tąłem uczyć* tm tam z wid-ppediatońj ja straszni tri nie lepiej cm . W kona tornad trzydzie-zmożIiwytŁ; mógłbym pn- j ożliwośo wy I ■j kondycji. I
o więcej aut I
nątrzaaszfe on, poniew: Zoperowa* I cjentów, be loązku z tym nie w Polsce-®J. On uraio-1 dąsie i jedne (i- Natomu^ rszedlśępo-
jeenać tuż przed odlotem samolotu sanitarnego do Polski. Rozmawialiśmy po Ugłelsku. on sczytywał moje stówa tytko z ruchu warg. Powiedział mi wtedy.
I gprzez dwa lata będzie Pan dochodził do siebie, rok potrwa trening i rehabilita-I na. A potem, kiedy wróci Pan do pracy, przyjadę posłuchać Pańskiego wykła-
tidu". Nie bardzo wierzyłem, usiłowałem mu powiedzieć, że nie jestem w stanie ani chodzić, ani nawet się poruszyć. A on mi na to: „Przecież Pan powinien pra-j cować głową, a nie nogami!"
F— I rzeczywiście trzy lata po tamtej operacji wrócił Pan do zawodu i jest czynnym naukowcem, kształcącym przyszłych lekarzy. Nie chcę pytać o ograniczenia, które są ■konsekwencją choroby, tylko o to, co paradoksalnie zyskał Pan przez to doświadczenie. B— Dziękuję za to pytanie, w głębi duszy życzyłem sobie, aby Pani je zadała.
I Zyskałem bardzo dużo — mówię to z największym przekonaniem. Gdyby nie ■ choroba, nie spotkałbym kilku osób, nie przeżyłbym paru bardzo ważnych zda-| rżeń. Daję Pani najszczersze słowo honoru, że nic lepszego nie mogło mnie I ppotkać. Jestem szczęśliwy, że tak się stało, chociaż ograniczenia spowodowa-I ne chorobą oczywiście mi doskwierają. Był czas, kiedy marzyłem, że dzięki in-I tensywnemu treningowi i r - abilitacji będę jeszcze sprawnie chodził. Ten plac. I tu przed Akademią, obsi.cO.em parę tysięcy razy w nadziei, że wyjdę kiedyś I w swoje ukochane góry. Sam już tam nie pójdę, ale ostatnio moi przyjaciele K pomogli mi dostać się niemal na szczyt Stecówki. Kiedy już tam byliśmy, popro-1 silem, żeby na chwilę zostawili mnie samego. Urodziłem się w pobliżu Babiej ■ Córy — nie tej znanej, lecz maleńkiej góreńki liczącej 720 metrów. Jako dziecko ■ godzinami leżałem tam przytulony twarzą do mchu. Zawsze mówię, że tam ■ didalbym umrzeć. Moi bliscy śmieją się: to będzie trudne, bo kto cię tam po-■ piesie? Paradoksalnie moja choroba „wniosła” mnie w miejsca, do których ■Wcześniej nie mogłem trafić. Jako młody człowiek miałem wielkie plany, że zo-■. stanę wybitnym uczonym. Teraz wiem, że nim nie jestem i nigdy nie będę. To ■właśnie choroba dała mi jasność widzenia spraw naprawdę w życiu ważnych — B wreszcie zobaczyłem siebie we właściwych proporcjach. Zrozumiałem, że nie BPO to idę przez życie, aby zostać wybitnym uczonym. Idę nie dla siebie...
■ — jCokolwiek człowieka spotyka, powinien zawsze się podnieść i dążyć naprzód. B wciąż naprzód, przez całe życie” — pisze Trygve Culbranssen w książce „A lasy wiecz-■ nie śpiewają", z którą Pan profesor się nie rozstaje.
— O tej powieści, wychodząc od tego właśnie cytatu, rozmawialiśmy ostat-I nio na spotkaniu w naszym klubie...
K — Klub ten skupia grupę młodych ludzi, głównie przyszłych lekarzy. Różnymi dro-B gami próbuje Pan wzmocnić w nich humanistyczny ogląd rzeczywistości.
I — Mój dowcipny kolega mawia, że na szczęście istnieje wyrostek robacz-I kowy, który czasem ulega zapaleniu. W przeciwnym razie lekarze nie mieliby