>
; I
I l ^ \
i. •
\-
*1
k lordziaka. Klekotali sobie, jakby coś opowiadając, bo-
!■ ciek zadomowił się na dobre, ani myślał odlecieć. Za
niepokojony syn zamierzał interweniować, ale spotkał się ze stanowczym sprzeciwem dziadka.
| — Dobrze mi jest z nim. Dużo miejsca nie zajmuje,
niech sobie zostanie.
Bociek widocznie rozumiał sytuację mieszkaniową dziadka, bo stał przeważnie na jednej nodze na krawędzi gniazda. Na dodatek sublokator okazał się wdzięcznym ptakiem. Latał gdzieś na odległe łąki w poszukiwaniu żeru i nigdy się nie zdarzyło, żeby nie przyniósł dziadkowi w dziobie choć jednej żaby. Milor-dziak doceniał życzliwość sąsiada, ale postanowił oduczyć go tego.
— Ja żab, bracie, nie jadam —• mówił głaszcząc Wojtka — bo tak nazwał przyjaciela —- po skrzydłach. — Zjedz ją sobie sam. No, masz...
Bocian kiwał przecząco dziobem i podsuwał sma-| kołyk dziadkowi.
Milordziak w ramach rewanżu zaczął częstować ptaka wódką. Z początku Wojtek nie zdradzał. zadowolenia.
— No, siorbnij sobie —■ zachęcał go dziadek.
I dopiero jak mu Milordziak wlał setkę destylatu w gardło, sublokator przełknął, otworzył dziób i przez chwilę nie mógł złapać powietrza. Ale zaraz zaklekotał i radośnie poruszył skrzydłami.
— A co, nie mówiłem, że dobra? — triumfował dziadek.
i: Z początku Milordziak zauważył, że gdy sięgał po
1 butelkę, bocian zrywał się i odlatywał. Po chwili wra
cał z żabą, którą podsuwał na zakąskę. Z czasem Wojtek rozsmakował się także w jedzeniu z koszyka. Dziadek dzielił się z nim sprawiedliwie.
— Nie jedz tego paskudztwa — mówił wyrzucając
I i
• I ' I ., I
I
I
I
f !
.1 t
i
I
I
I
:
I
I
I
r
j
I
11 i
i
}
•'h
w
r.'
żaby z gniazda. — Szynka, to jest przynajmniej czyste mięso.
Ulubionym daniem Wojtka był chleb moczony w miłordziance. Coraz rzadziej wypuszczał się więc na żaby, wreszcie zupełnie zaprzestał eskapad.
Milordziak zażądał teraz wzmocnionych racji tłumacząc, że musi utrzymywać Wojtka. Skubany zgodził się chętnie, nie chciał zadzierać z dziadkiem, zresztą obecność autentycznego bociana była mu bardzo na rękę.
Żółwiaczek, ciekaw nowego sublokatora, udał się w odwiedziny do Milordziaka. Przystawił w nocy drabinę i wspiął się do góry.
— Pochwało.., — zaczął, ale nie dokończył, bo poczuł silne uderzenie czymś ostrym w głowę.
— Cóż to znaczy, kumie?
— Wojtkowi się nie podobacie — odpowiedział dziadek.
Ptak rzeczywiście nastroszył się i dziobał zawzięcie intruza.
— Przytrzymajcie tego diabła — prosił Żółwiaczek zasłaniając głowę.
— Nic tu po was. On jest uparty, jak kozioł. Nie da sobie przetłumaczyć.
Zdesperowany gość postanowił szturmem zdobyć gniazdo. Kiedy usiłował złapać za krawędź, Wojtek tak mu przyłożył, że Żółwiaczkowi ukazały się wszystkie gwiazdy. Stracił równowagę i z krzykiem runął na dół.
— Bardzo się poturbowaliście? — zapytał dziadek słysząc pojękiwania sąsiada.
— Bodajś z piekła nie wyszedł, przeklęty — odpowiedział żałośnie Żółwiaczek. Podniósł się z trudem i powlókł do chaty.
Wojtek triumfalnie odklekotał zwycięstwo i zaczął
141
i
i
:t i..,.