Powiedział to poważnym tonem mężczyzna o spokojnym i statecznym wyglądzie, fizjonomii niemal klerykałncj i jasnoszarych oczach, tych oczach, których spojrzenie mówi, niestety: „Chcę!” albo „Trzeba!" albo: „Nie przebaczam nigdy!”
— Gdyby to pan, mój G..., człowiek nerwowy, alby wy, K... i J..., słabi i lekkomyślni, związali się z pewną znaną mi kobietą, albo ucieklibyście, albo już nie żyli. Ja przeżyłem, jak widzicie. Wyobraźcie sobie osobę niezdolną do popełnienia błędu w uczuciach lub w rachunku; wyobraźcie sobie obezwładniającą pogodę charakteru; oddanie bez komedii i emfazy; łagodność bez słabości; siłę bez gwałtu. Historia mojej miłości przypomina niekończącą się podróż po powierzchni czystej i gładkiej jak lustro, obłędnie monotonnej, w którym odbijałyby się wszystkie moje uczucia i gesty, równie ironicznie i dokładnie jak w moim własnym sumieniu; tak dalece, że nie mogłem sobie pozwolić na żaden gest czy nierozsądne uczucie, aby niemy wyrzut mego nieodłącznego widma nie był mi natychmiast odpowiedzią. Miłość wydawała mi się kuratelą. Ilu głupstw, do których nie dopuściła, żal mi wciąż jeszcze! Ile długów zapłaciłem wbrew sobie! Pozbawiła mnie wszystkich korzyści, jakie mogło mi dać moje szaleństwo. Odgradzała mnie niepokonanymi regułami od każdego kaprysu. 1, co ze wszystkiego najgor- * sze, nie żądała wdzięczności, gdy niebezpieczeństwo minęło. Ile razy powstrzymywałem się, by nie skoczyć jej do gardła krzycząc: „Bądź niedoskonała, nieszczęsna istoto, abym mógł cię kochać bez przykrości i gniewu!” Przez kilka lal podziwiałem ją z sercem pełnym nienawiści. I wreszcie nie ja od tego umarłem!
— Ach! — zawołali słuchacze — więc ona umarła?
— Tak! to nie mogło trwać dłużej. Miłość stała się dla mnie koszmarem. Zwyciężyć lub zginąć, jak mówi Polityka, taki wybór narzucał mi los! Pewnego wieczora w lasku... na skraju bagna... po melancholijnej przechadzce, kiedy jej oczy odbijały słodycz nieba, a w moim sercu kłębiło się piekło...
— Co?!
— Jak?
— Co ma pan na myśli?
— To było nieuniknione. Mam zbyt wielkie poczucie sprawiedliwości, żeby bić, obrażać czy odprawić nienagannego sługę. Ale musiałem pogodzić to poczucie z grozą, jaką ona we mnie budziła; uwolnić się od niej, nie uchybiając jej w szacunku. Co miałem z nią zrobić, skorobyładosko-nała?
Trzej mężczyźni podnieśli na narratora oczy niepewne i osłupiałe, jakby udając, że nie rozumieją i wyznając zarazem milcząco, że sami nie byliby zdolni do tak rygorystycznego, choć zrozumiałego skądinąd czynu.
Potem zażądali nowych butelek, żeby zabić Czas, który ma lak twarde życie, i przyspieszyć Życie, które płynie tak wolno.
99