•/ piwnicy łłytwrfo. żit c/uł się czasem, jakby rniał r. . h</m l*bhi/kc przyśrubowana do czoła: „Staniuław Sarut^/iki p»wr/" Tak ;ak i teraz fcdy wchodził do kawiarni wt/yslkic oczy dyskretnie zwróciły się kn nic-n, ile lutuj byli doAK-i'o przyzwyczajeni, więc zwykły i >vjr kawiarni nawet me/mienił natężenia. Przeszedł do bufetu, wymienił z kdncikami powitalne uśmiechy j u-.ud) pr/y tinliku Zamówił „czarne śniadanie": kawę i paoiępapierosów w ten spwób tamte cztery na biur*
l u \i.mc/i| mu «l" wieczora, Znajoma kelnerka z własne; inicjatywy ptzyiliósła nni dwie kanapki / jego ulubiony pudli ;.i|<Y/n,| JWiimcii pan zjeść coś konkretnego z samego rana" Nie protestował Sięgnął po gazetę i spokoj-nir c/ytnł. nuj.K świadomość, że znajduje się w samym środku świata
liutitcgo s|x>tkał już na własnej klatce schodowej, pr/rd własnymi di zwiani i {mchylimy nad dziurk(| od
kliKYit nuimpulowiil coś pr/y zamku. Pisarz .Samborski prze* jedną wielką. tłustą jak muclia, okrągłą minutę nic ii>t')5ł wyjść ze zdziwienia Tamten na pierwszy tzuł oka wydawał się bowiem znajomy, nawet coś więcej niż zna-jurny było w nim bowiem jakieś sobowtórstwo. obrzydliwy i obleśne. Pi/cr/cdzonc siwe włosy obcięte na jeżyka, ziemista cera. drobne ciało w kraciastej matynar-ce. dobra.,*/ podniszczone buły. Pisarz Samborski chciał coś powiedzieć, ale wtedy zamek z trzaskiem zaskoczył, drwi otwarły się i tamten bez słowa mszy! pierwszy w mieszkania. Poruszony Samborski za nim. Tamten ignorował go zupełnie. Usiadł przy biurku nad monografią izołówkicm w ręku wziął się do czytania. Wprawnie zapisywał na marginesie jakieś uwagi, podkreślał całe zdania. Ze wstrętem odsunął od siebie popielniczkę, a potem wyrzucił do kosza cztery pozostałe papierosy. Gdy
<A
zadzwonił telefon, Samborski mc włożył nawet f<wfcj4ć, Tamten podniósł bowiem pewnym ruchem słuthaw*n i przeciągając słowo, powiedział do niej. ,,'Iaumk?' Słuchając kogoś po drugiej Mronie; przybrał stopiony wy. iaz lwarzy, a wtedy zmnrtzc/ka na jego czole pogłębił* mi;, nadając całej iwarzy jakiś poważny, a nawet iragwz-ny wyraz. Po chwilj milczenia powiedział: „Literatura jest wyzwaniem. Tylko ona jest w stanie zakreślić granice egzystencji człowieka i nadacie) z dmgjcj strony transcendentalny wymiar. Samo Zycie to za mało. Proszę mi przysłać tekst do autoryzacji", i odłożył słuchawkę. Polem wsparł czoło na dłoni i siedz.iał jeszcze przez chwile w milczeniu, aż w końcu zaczął się przechadzać po p©« koj i: z rękami założonymi do tyłu. W tym momencie Sam-borski znienawidził go.
To było dziwne, że tamten r.ic jadł. Pił tylko kawę. Polem się okazało, że żłopie tukźe wódkę. Samborski zobaczył go kiedyś rano w swojej kawiarni, jak tamten siedział po południu przyj ego stoliku otoczony młodymi ludźmi, wpatrzonymi w niego jak w obrazek. Samborski przystanął nu ulicy i oglądał to widowisko przez wielką szybę. Tamten opowiadał o czymś, zataczając rękami w powietrzu bliżej nieokreślone figury. Marszczył czoło, milkł na chwilę, żeby w zamyśleniu, gestem skądś Samborskiemu znanym, potrzeć brodę. Potem znów podnosił palce do góiy, jak przedszkolanka, i kontynuował przemowę. W pierwszej chwili oczywiście Samborski chciał tam wejść i ziobić awanturę: że to jego stolik, jego znajomi studenci, a nawet. tak. teraz to rozpoznał, jego gest pocierania brody. 1 już właściwie ruszył do drzwi, podekscytowany z oburzenia, ale wtedy zobaczył, jak tamten z rozmachem, trochę teatralnie podnosi do ust setkę wódki i wypija jednym haustem. Oczy studentów okrą-