12
— Piękny kawałek drogi z Morfontaine aż tutaj przez La Chapellel Droga przez pola o wiele jest krótszą.
— Nie wiedziałem o tem.
— Idzie ona z tyłu naszego domu, patrz pan przez te drzwi i ten lasek — wskazując przytem drzwi, nad któremi Dasz gość tak przemyśliwał.
— Ach ! — rzskł obojętnie — to tam, dziękuję pani. Mało znam tę okolicę.
— O ja się tu rodziłam i znam najmniejszy zakątek. Mój mąż nieboszczyk znał ją lepiej jeszcze.
— To pani wdową.
— Tak panie, od pięciu lat... i wcale nie mam ochoty wychodzić za mąż po raz drugi, zawierzam panu!
— A dzieci pani ma?
— Niestety! nie...
— Sama pani zatem trzyma tę oberżę?
— Tak panie z moją małą siostrzenicą. Leży ona jednak chorą, zatem sama muszę gości obsługiwać. W dnie powszedni* mało tu kto zagląda, nie ma nawet o czem mówić. W niedzielę gwaraićj trochę, zbiera się tu wtedy cała wi<ś i mam wtedy •do pomocy j«dnę z dziewczyn wiejskich, która mi dzielnie dopomaga.
— A można mieć też nocleg u pani ?
— Jeżeliby się zdarzyło, naturalnie. Nigdy tu jednak nikt nie zajeżdża. Jeżeli mi się czasem uda zarobić kilka groszy, to tylko chyba dla tego, że niema konkurencji. Z rana przychodzą chłopi na wódkę albo szklankę bialege wina, żeby robaka za lać. Mana też parę skrawków gruntu, które mi mój jsąsiad uprawia.
— Idę do barona, mówisz pani więc, źe droga wzdłuż muru doprowadzi mnie tam prosto?
— Tak jest panie, i skraca panu drogę przy-najmiej o cztery kilometry.
— Którędy można dojść do tśj drogi.
— A przez nasze drzwi?
— Czy one otwarte ?
— Już od roku przeszło nie były zamykane.
— Dziękuję pani a tsraz do widzenia.
— Szczęśliwej podróży żyezę panu.
Nieznajomy przeszedł podwórze i skierował się
kiTdrzwiom, o których mowa, z zamiarem obejrzenia ich.
Rzeczywiście były otwarte, klucza w zamku nie było. Ciężkie nawpół spruchnisłe drzwiczki obróciły się na zawiasaeh, nie wydając najmniejszego szelestu. Popchnąwszy je za sobą, podróżny spojrzał na piaszczystą drogę, źle utrzymywaną, idącą wzdłuż muru i z prawśj strony mającą mały, lecz bardzo gęsty lasek.
Na lewo rozciągała się gęstwina, granicząca z rozległem polem kartofli, gdzieniegdzie skopanem. Rzuciwszy okiem po równinie, aby się przekonać, czy nikogo na niśj nie ma, podróżny wszsdł na pole kartofli i postępował za śladami wozu, którego koła pozostawiły ślady na tym piaszczystym gruncie. Ślady te stawały się głębsze około miejsca szeroko rozlftpanego. W tym właśnie miejscu ładowano kartofle.
Następnie zwrócił się jnapowrót do lasu, wyjął nóż z kieszeni i zaczął podcinać dość grubą gałęź, kiedy nacięcie było dostateczne, pociągnął gsłęź na dół, gałęź się złamała, lecz pozostała wisząca przy pniu drzewa na kawałku kory.