6 Wstęp. Odjazd z Neapolu. Życie na okręcie.
marzenia nasze, w której ugasimy może, nigdy nie gasnącą i nie starzejącą się żądzę polowania. Trzeba jeszcze tylko opanować smutek gniotący pierś, bo ostatecznie na nic się on nie zda, jeżeli za wolą Wszechmocnego mam wrócić bez szkody w zdrowiu i w domu mam wszystko zastać, tak jak zostawiłem.
Z głębokiej zadumy obudził mnie żywszy ruch na okręcie. To kończą już składanie pak, worów i kufrów, które parowe elewatory zgrabnie i lekko w sieciach z lądu na okręt przeniosły. Zgrzyt zasuwanych pomostów nad magazynami był niejako zapowiedzią, że wnet ruszymy. Kładka zrzucona już z molo, syrena odzywa się wspaniale dając pierwsze hasło. Potężne łańcuchy i liny. omotane o żelazne słupy wmurowane w molo, więżą jeszcze okręt u brzegów, lecz i te wnet, za drugiem ozwaniem się syreny, zdjęte ze słupów, zostały szybko zwinięte na parowe kołowroty. Wnet mamy ruszać, lecz jeszcze Neapol robi owacyę ..Wind-hukowi“. Z jednej strony podpływa barka, w niej trzech skrzypków i dziewczyna śpiewaczka: na środku łodzi rozpięty parasol dnem zwrócony do góry, do którego goście z okrętu rzucają grosz za ten śpiew nieproszony. Dziewczyna śpiewa rozmaite arye, to smętne, to wesołe, jak tylko w Neapolu śpiewać lud potrafi. Pierwsze mnie rozrzewniają, bo myśl biegnie znowu w ojczyste strony do drogich sercu memu, do tego kraju i ziemi, na której się urodziłem, na której pracuję, a nigdy tak nie kochałem jak dziś, kiedy oddalam się od niej. Obchodzę okręt. Tam znowu na drugiej stronie podpływa łódka z liczną orkiestrą mandolini-