jego i cnót jego, ten nigdy nie poczuje czemu po człowieku, w rzędzie stworzeń ziemskich najpiękniejszym jest koń piękny.
Hrabia postanowił wszystko dać, by Abu-Cheila dostać. Szeikowi staremu, nagadał o setkach dukatów i nadspodziewanie prędko dobito targu.
Arabowie stali milcząc ponuro, a kiedy pieniądze w długich rzędach rozłożone mieli zabrać, nie jedna łza błysnęła i pogadali coś między sobą, a kilku skoczyło na konie i mknęło w puszczę lotem błyskawicy.
— Źle będzie, szepnął hrabiemu szeik; kupiłeś konia, ale go mieć nie będziesz. Nie trać czasu, dosiadaj i ja dosiędę siodła i uciekajmy co tchu stanie.
Zapłacił więc Kocheilana i Abaida, dosiedli i jadą. Z początku wolno, wolno potem prędzej, a w końcu jak puszczą wodze, polecieli niby wiatr, a cała hurma Arabów skoczyła za nimi wołając: stój Franku! stój! czekaj! Szeik spojrzał po nich, była znaczna liczba. Więc rzekł:
— Trzeba stanąć boby źle było.
I znowu dosiedli i znowu świeże tłumy z klaczami zachodziły im drogę, więc musieli stawać. I tak trwało aż dobrze z południa. I stawali z Abu-Cheilem jedenaście razyę a do wieczora ubiegli mil 29. Kiedy j irzy byli do Kairu, czemprędzej gotowano się do dalszej drogi, bo szeik stary przestrzegł, że Arabowie sprzysięgli się zgubić Abu Cheila. On jednak niechciał zdradzać gościa swojego, a brata emira „Lwa złotego." Hojne upominki przyjął wdzięcznie, potem za liczną karawaną, która dniem wprzódy odeszła, odprowadzając hrabiego, żegnał serdecznie jego i arabskie konie, a rzekłszy: Ałłach-Kerim obdarzył cię perłą Arabistanu, ale strzeż ją od złego oka!
14*
211