znaczeniu, jakobym był kontra. Albo, że doniesiono na mnie. Nigdy nie wierzyłem w niewinność ofiar: człowiek wiecznie jest z czegoś niezadowolony i to wyłazi na wierzch. Jednak ja czułem całym sobą, że nikt mnie nie oskarżył, a wrogiem narodu jestem sam z siebie. Stąd nie ma wyjścia.
Co to za stan? Nie potrafię opisać go w sposób doskonały. Tylko co wstąpił we mnie i ogarnął. I nie była to paląca nienawiść, gdy chce się wrzeszczeć i wszystko przekreślać. Wściekłość jest zwyczajnym doznaniem. Egzekucje to na ogół love story. Tu natomiast było jak po burzy. Jesienny wiatr pieszczotliwie poruszał zasłonami. W nadchodzącym chłod-ku odczuć krzepła pogarda. Uczucie bez pośpiechu, bez ognia.
Postanowiłem zdusić ten stan sportem i obojętnością. Wsiadłem do samochodu, aby pobiegać po Worobjowych Wzgórzach przepisowe czterdzieści minut. Biegłem truchtem i myślałem: ukorz się! Ukorz się! Oto kiście jarzębiny. Rzeka, barka, trybuny, dzwonnica - ukorz się! Owiało mnie potem podstarzałych oficerów, zaliczających rutynową wytrzymałość - zatkaj nos i ukorz się. Na finiszu rzucił się na mnie ich szczur sztabowy z krzykiem:
- Znowu jesteś ostatni!
- Gorzej niż ostatni! - powiedziałem, opuszczając bieżnię.
Jestem wrogiem narodu. Uczucie niezbyt przyjemne, nie
ma czym się chwalić. W skład pogardy wchodzi raczej nie wyniosłość, a beznadziejność. Rozmyślając, doszedłem do wniosku, że nie mam nawet żadnego medialnego powodu. Wczoraj, w ubiegłym tygodniu Rosjanie nie zrobili niczego nadzwyczajnego. Nie wypłynęli mimo wielkich chęci na środek rzeki na „Aurorze”, nie wycięli w pień (choć mogli) dzieciątek. Żyli jak dawniej, pili piwo, ale teraz nie mogłem już się z tym pogodzić.
To nie znaczy, że owładnęła mną niechęć do konkretnych ludzi - do zrównoważonego wujka Sierioży z Petersburga, którego dawno nie widziałem i którego pewnie nie poznałbym na ulicy; do Zoi Jefimowny, która przez całe życie zachwycała się wierszami Majakowskiego; do moich kuzynek Bieł-ki i Striełki, mieszkających w różnych miastach z nieznanymi mi dziećmi; do ubogiej księgowej - potężnych rozmiarów cioci Sławy, która od czasu do czasu prosi przez telefon przepalonym głosem, bym pochował ją na swój koszt. Tołstoj dalej jest autorem „Wojny i pokoju”. Filary Rosji jak gdyby znajdują się na swoim miejscu.
Metamorfoza nastąpiła przecież tylko w jednym zaimku, zszarganym słówku, jednakże „my” to Mikołaj II leksyki rosyjskiej. Próżno myśleć, jakoby nasze „my” składało się ze zbioru, ja”, będących wartością dla siebie samych. Rosyjskie ,ja” nie jest pierwiastkiem przystosowanym do samodzielnego życia, przebywa wyłącznie w molekule rodzinnej. Stąd nie ,ja” kształtuje ideę „my”; to „my" przemawia i manifestuje. „My” płodzi wyrodne, ja” jak drobne kartofle. Wszystkie siły rosyjskiej pisowni są po stronie „my” i ile by w rozwój, ja” wkładano literackiej udręki, na nic się to zda, gdyż brak rezerw gramatycznych. Podświadome „my-kanie" Płatonowa i pełne sprzeciwu, ja-kanie” Nabokowa niech będzie przykładem różnicy potencjałów. Na „my” można ujadać jak Zamia-tin, z „my” można się śmiać jak Olesza, jednak „my" ma sa-modzierżawną jakość o imieniu ,.naród
.Jłarod" jest jednym z najbardziej precyzyjnych pojęć w języku rosyjskim. Zakłada podwójne przeniesienie odpowiedzialności: z, ja” na „my" i z „my” na - ród: „my-oni”, czynnik zewnętrzno-wewnętrzny, co oznacza wieczne poszukiwanie nie samopoznania, lecz samousprawiedliwienia. Słowo jtarod" zabetonowało naród na wieki.
Mimo różnic pomiędzy stanami, pokoleniami, płciami i regionami, Rosjanie są wspólnotą potomków bitych knutem i batogiem. Rosjanie są dziećmi tortur. Tam, gdzie osobliwości życia indywidualnego kwitną kosztem społecznego, naród jest metaforą lub słowem w ogóle nie istniejącym. W tym kraju oddaje ono sens złej sprawy.
Początkowo byłem zażenowany i jakże często doznawałem poczucia winy. Wobec narodu właśnie. Jednak Rosjanie, myląc samorząd z samowolą, przemienili się w zbitą grudę, która toczy się po równi pochyłej, wyrzucając z siebie prze-
9