rzy, że dzicy krajowcy lub zbiegi z Sydney zjedzą które z bydląt, lub którego z koni pochwycą, to już to odżałować trzeba, zaradzić złemu niemasz sposobu. Na gorsze od tych, hodowla koni w Nowej Holandyi narażoną bywa klęski, a przecie i te powodzenia jej nie hamują. Lata zbyt przeciągłej posuchy, odejmującej wszelkie ziołom życie, zmuszają wielką Część wychowywaczy do zapędzania stad swoich do Sydney lub do Melbourne i do sprzedawania ich tam po nizkich cenach, od 2 do 10 funtów sterlingów za głowę. Większa wy chowy waczy liczba, woli w złe lata spuszczać się na los szczęścia i konie swoje własnemu ich porucza sprytowi; a choć je klęska wydziesiątkuje, to się ją uważa za wybrakowanie stada siłami naturalnej wyborowości, przez którą, to przy życiu pozostaje, co największej wytrzymałości ma w sobie zasoby. W dobre lata straty się wkrótce nagradzają, nie tylko przez przypłodek, ale i przez cenę, która w takim zwykle roku niżej 25 funtów sterlingów nie spada. Wszystkie prawie konie Nowej Holandyi idą morzem do Indyi, gdzie się po 80 funtów sterlingów przedają. Po odtrąceniu kosztów, kupna i podróży na okrętach, bawiący się tym handlem spekulanci, miewają jeszcze zazwyczaj koło 20 funt. sterl. czystego na każdym koniu zarobku. Konie te nie są wyjeżdżone. Na to niema w Nowej Holandyi czasu, przestaje się na ich otarganiu i ochełstaniu, a pomimo że mieszkańcy tej części świata nie odznaczają się łagodnością w postępowaniu z końmi, to przecie konie ich wyśmienitą cieszą się reputacyą.
We wschodniej Azy i jedne tylko konie himalajskie znane pod nazwą Gundów (Ghund) pewnym cieszą się rozgłosem. Htigel oficer jazdy austryackiej, który te
23
Historya po w. konia.
353