Mama zaczęła krzątać się po izbie, gdy na dworze było jeszcze ciemno. Zapaliła łojową świeczkę, stojącą na okapie kuchennym, i na palenisku ułożyła szczapy drewna. Wkrótce płomyki ognia objęły garnek, w którym wesoło zabulgotała kasza. Na stole mama postawiła dzbanek z mlekiem i położyła chleb zawinięty w lniane płótno.
Wstał ojciec ze swego legowiska za piecem. W świetle migotliwych płomieni zbierał narzędzia i wkładał je do worka. Ta poranna krzątanina obudziła Jędrka. Wysunął głowę spod kożucha, piąstkami przetarł oczy, rozejrzał się po izbie i nieśmiało poprosił:
- Tatulu, weźcie mnie ze sobą...
Jędrek chętnie pomagał ojcu w pracy. Wiosną kopał i nosił glinę, potem mieszał ją z wodą i wyrabiał na jednolitą, miękką masę. Patrzył z ciekawością, jak na szybko wirującym kole garncarskim, poruszanym bosymi stopa-
mi, ojciec formował z tej masy garnki, dzbany i misy. Zdobił je w kwiatki i różne zawijasy. Potem długie dni i tygodnie suszył je na słońcu, a później wypalał w wielkim piecu. Wtedy stawały się twarde i czerwone jak cegły. Od niedawna jednak ojciec robił kafle. Nowe, Jędrkowi nie znane jeszcze p zedmioty. Były to jakby płaskie misy, prostokątne lub kwadratowe, z jednej strony lśniące i gładkie, często rzeźbione, fryzowane i malowane na różne kolory. To zdobienie trwało chyba najdłużej. Uformowane, wysuszone kafle ojciec przynosił po kilka do domu, nacinał na nich rozmaite wzory i barwił. Na jednym, największym, ojciec umieścił znaki: A.D. 1620. Gdy wyschły, powlekał je szkliwem, czyli płynną masą składającą się ze szlachetnej gliny, kwarcowego piasku, soli i wody. Ozdobione kafle wypalał tak jak dzbany. Po wyjęciu z pieca kafle piękniały: mieniły się różnymi kolorami.
Któregoś dnia ojciec zaprzągł wóz, na którym z wielką starannością ułożył kafie, okrywając je słomą, i pojechał na zamek. Wie-
le dni potem wyjeżdżał z domu o świcie, a wracał późnym wieczorem. Opowiadał, że buduje piec z kafli. „Jakże to?” dziwił się Jędrek. Widział przecież, jak ojciec lepił u nich w izbie piec z kamieni, cegieł i gliny. A potem mama bieliła go wapnem. Był zawsze ciepły, czysty, przytulny. Ale piec z gładkich kafli? Tak bardzo chciałby zobaczyć, jak taki piec wygląda.
- Tatulu, weźcie mnie dzisiaj ze sobą - powtórzył błagalnie chłopiec.
Ojciec skończył pakować tobołek, do którego mama wetknęła jeszcze dwie pajdy chleba.
- A to udźwigniesz? - zapytał krótko.
- Pewnie, że udźwignę! - Jędrek odrzucił kożuch, którym był przykryty, zeskoczył z ławy i chwycił za tobołek. Natężając się z całej siły, próbował zarzucić go na plecy, ale nogi się pod nim ugięły i... upadł. Ojciec uśmiechnął się pod wąsem i pomógł mu wstać.
- No dobrze! Ubieraj się szybko i jedz! Pojedziesz dziś ze mną.
Świtało, gdy otworzyły się przed nimi bramy zamku. Wje
chali na ogromny, brukowany dziedziniec. Stały tu już inne wozy załadowane różnymi rzeczami, a wokół uwijali się ludzie. Nosili do zamku worki, kosze, tobołki. Jędrek zagapił się chwilę, ale ojciec pociągnął go za rękę i kazał iść za sobą.
Kamiennymi, stromymi schodami przedostali się do długiego korytarza, a potem weszli do obszernej, wysokiej sali, której ściany i sufit były bogato malowane. Pod jedną ze ścian wznosiła się budowla otoczona rusztowaniami. Jędrek od razu się domyślił, że jest to właśnie ten piec, o którym ojciec opowiadał. Na dole był rozłożysty, szeroki, jak gdyby podparty na czterech ła-
pach wielkiego smoka. Na środku miał żelazne, ażurowe drzwi. Na wysokości głowy piec się zwężał, kafle były jaśniejsze i nieco mniejsze. Wyżej był gzyms rzeźbiony, a na narożnikach wystawały głowy wielkich ptaków. Ponad nimi piec znów się zwężał.
- Jędrek! - z rusztowania zawołał ojciec. - Chodź tu na górę!
Z Jędrkiem wchodzili dwaj pomocnicy ojca. Jeden niósł wiadro z rzadka, rozrobiona glina, drugi -kafle, które od kilku dni moczyły się w wodzie. Kiedy znaleźli się na samej górze, ojciec rozdzielił pracę:
- Wałek, weź cegły i buduj wpust do komina, no, połącz kanał dymny z tę dziurę w ścianie. Antek, wylepiaj piec od wewnątrz. Jędrek, podawaj kafle!
Jędrek przechylił się i zajrzał do środka pieca. Zdziwił się, gdy zobaczył tylko jakieś wgłębienia.
- Tato, a gdzie jest palenisko?
- Jest na samym dole. Tu na górze widać tylko kanały, którymi będzie uchodził dym. Ciepło z paleniska musi jak najdłużej zatrzymać się w piecu, nim kominem wyleci na dwór. Dlatego, synu, wewnętrz pieca budujemy z cegły a-kie kręte kanały... Ale
potem ci wszystko wyjaśnię, teraz podawaj kafle. Dziś musimy zakończyć pracę!
Po południu piec był gotowy. Mistrz zduński - a był nim właśnie ojciec Jędrka - zszedł z rusztowania ze swymi pomocnikami, wytarł ręce w skórzany fartuch i spojrzał na swe dzieło.
- Zobaczymy teraz, czy będzie cug... Czy będzie się dobrze paliło i dym pójdzie prosto do komina, a nie na izbę - powiedział do pomocników.
Otworzył zdobione drzwi, które przysłaniały drzwiczki żeliwne umieszczone w głębi: większe na górze, mniejsze na dole. Rękę sprawdził sklepienie. Potem patykiem przeczyścił ruszt.
- Popatrz - zwrócił się do Jędrka - tu jest palenisko, a pod nim popielnik. Tu będzie się gromadził popiół.
Zapalił wiecheć słomy, wetknął go do pieca i zamknął górne drzwiczki. Buchnął płomień. Po chwili nie było nie tylko dymu i ognia, ale także słomy. Mistrz zatarł ręce.
- W porządku! - powiedział do pomocników. - Możecie już rozbierać rusztowania i sprzątać.
Nikt nie zauważył, kiedy do komnaty wszedł pan w strojnych szatach. Pierwszy spostrzegł go ojciec. Pokłonił się nisko.
- No, no, pięknie to wam wyszło! - powiedział pan do ojca.
- Nie na próżno mówią, iż jesteście najlepszym zdunem w całym podegrodziu! Mówicie, że w komnacie będzie ciepło, nawet gdy przyjdą tęgie mrozy?
- Tak jest, jaśnie panie!
- Zobaczymy, zobaczymy... Był tu kiedyś kominek, zbudowany na wzór włoski. Ale nie grzał wiele. Ciepło było tylko blisko niego i gdy się drwa paliły.
- Piec będzie się cały nagrzewał, a po wypaleniu i zamknięciu obu drzwiczek zatrzyma ciepło przez całą noc - zapewnił ojciec.
- Piece takie buduje się w krajach północnych i zachodnich, gdzie zimy są srogie.
Kominki służą tylko do ogrzania się latem, gdy chłód wieczorny przyjdzie. Takie ciepłe są zimy w Italii.
- Byliście w Italii? - zaciekawił się pan.
- W Italii nie, ale niedawno widziałem wspaniałe piece w Niemczech, w Moguncji, i w Gdańsku. Widziałem też, jak są ogrzewane komnaty zamku malborskiego. Tam nie ma pieców. W piwnicach pali się wielkie ognisko i nagrzewa powietrze, które wąskimi, krętymi kanałami rozchodzi się po komnatach.
- O, to ciekawe, bardzo ciekawe!
- Ale to nie może być dobry sposób, bo i kosztowny, i niebezpieczny. Za to wszędzie budują piece - mówił dalej ojciec. - Bardzo różne. Od takich jak ten, jaśnie panie, i jeszcze większych, bardziej zdobnych, do zupełnie małych niczym komoda; te służą do ogrzania niewielkich komnat.
- No proszę, nie tylko widzę ale i słyszę, że jesteście prawdziwym mistrzem w swym zawo-
dzie... Zobaczymy, jak też to wasze dzieło sprawdzi sie tej zimy. Myślę, że dobrze!
- Na pewno, jaśnie panie!
- Jeśli tak będzie, jak mówicie, to od wiosny zabierzecie sie do budowy pieców w innych komnatach. Chciałbym, żeby wszędzie, w całym zamku, zimą było ciepło.
Jędrek z podziwem patrzył na ojca i z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie.
- Tatulu - powiedział do ojca, gdy o zmroku wracali do domu - ja też chciałbym być zdunem Najlepszym w całym podegrodziu!
- No pewnie... - uśmiechnął się ojciec. -Tylko się pilnie przyglądaj i ucz. Musi wiele lat upłynąć, nim się nauczysz robić kafle, nim pojmiesz niełatwą sztukę budowania pieców i kominów, nawet takich jak u nas w domu: z cegły, kamienia, gliny, wapnem bielonych.
- Pierwszy swój piec zbuduje w naszym domu! Z kafli, które sam zrobię i wypale!
- Dobrze, już dobrze. Okryj się derką, bo chłód się robi. Jeszcze się zaziębisz i matka będzie się na nas gniewała. Powie, że może piece potrafimy budować, ale od zaziębienia nie umiemy się uchronić - zakończył rozmowę jakby chciał ukryć uczucie dumy z syna, który chciałby dorównać ojcowskim umiejętnościom.
Barbara Waglewska
„ABC Techniki” - skarżyła się Ania bratu - i nic z tego, bo się okazało, że stary magnes-pod-kówka, który odszukałam w twoich szpargałach, jest za słaby, aby poruszyć zabawkę.
- Może cyrkową arenę zrobiłaś z grubej płyty i odległość zabawki od magnesu jest za duża? - zapytał Jaś.
bieniem tej zabawki cyrków- - Nie, chyba nie - odparła Ania ca-rowerzysty według opisu z - zresztą sam sprawdź!
Jaś obejrzał uważnie dzieło raczek Ani i powiedział z uznaniem:
- No, trzeba przyznać, że to dobrze wykonana robota! A na magnes coś poradzimy. Znajdziemy sposób, jak go „wzmocnić" -ściślej mówiąc - wzmocnić jego pole magnetyczne.
Jaś z puszki po konserwach wyciął kilka paseczków szerokości około 10 mm i długości 40 mm, po czym złożył je razem, wsunął do połowy długości w imadełko i zagiął pod kątem prostym. Upiłował pilniczkiem, wyrównał, przyłożył do jednego z biegunów magnesu i przymoco
wał je doń, owijając raz przy razie cienkim drucikiem.
- Proszę - rzekł, podając go Ani - teraz twój magnes ma wzmocnione pole magnetyczne.
Próba „wzmocnionego” magnesu wypadła nieźle, ale Ania trochę wybrzydzała, że mogłoby być lepiej.
- Lepsze jest wrogiem dobrego
- powiedział sentencjonalnie Jaś
- ale jeśli już tak bardzo chcesz,
to zamiast magnesu zastosujemy do twego cyrku elektromagnes!
Poszperał w swoich szpargałach i wyciągnął z nich kilka metrów miedzianego, izolowanego drutu nawojowego (który kiedyś odwinął ze starego, zepsutego silnika elektrycznego). W pudełku na nici znalazł tekturową rurkę po niciach i zaczął na nią nawijać drut. Gdy ta, powstająca na oczach Ani cewka miała już kilkadziesiąt zwojów, Jaś połączył bieguny płaskiej baterii (4,5 V) z końcami drutu, oczywiście przedtem zdrapał z nich izolację.
Duży gwóźdź owinął przylepcem i wsunął w tekturową rurkę cewki.
- Oto gotowy elektromagnes -rzekł z dumą - sprawdź, jak działa!
Okazało się, że elektromagnes działa znakomicie: figurka cyr-kowca-rowerzysty dosłownie szalała na arenie.
- Pamiętaj tylko - dodał Jaś -aby po skończonej zabawie odłączyć jeden z przewodów od bateryjki, aby się niepotrzebnie nie rozładowywała.
\ PAPIER
OBRECZZ BLACHY
XTEKTURKA
TEKTURA
t
Figurkę cyrkowca stawiamy na arenie. Wsuwając pod nią rękę z magnesem i przesuwając cyrkowca w różne strony, spowodujemy, że pedałując zawzięcie tekturowymi nóżkami będzie poruszał się posłusznie tam, gdzie przesuniemy magnes.
L.D.
podkładki z obciętego ołówka
Kołatki robimy ze ścinków sklejki i listewek według rysunków. Pierwsza - to kołatka dwutonowa. Przy potrząsaniu młoteczek uderza na przemian to w wierzchnią, to w spodnią blaszkę, wydobywając z nich dźwięk. Najlepiej przybić dwie blaszki od starych cymbałków. Mogą to być również inne płytki metalowe. Ważne jest, aby mocować je luźno (tak jak w cymbałkach).
Druga kołatka będzie wydawała odgłos podobny do klekotu bociana. Obie kołatki mocą służyć jako instrumenty perkusyjne.
listewka
sklejka
wkręt
otwór
sklejka
Poplątały się elektryczne przewody! Który z nich trzeba podłączyć do baterii, aby zaświeciła latarka krasnala?
dór - z kranu l«cl,
siódma, trzecia, czwarta, piata - osa lub motyl kolorowy,
siódma, pierwsza, druga - cyklop miał jedno poórodku głowy,
piata, trzecia, czwarta - jeden dodać jeden - policz w pamięci,
pierwsza, siódma, szósta, druga - w
twoim rowerza sie kręci,
pięta, druga, pierwsza - statki się w nim
buduje,
wszystkie razem litery - kowal na nim kuje.
WĘDRUJĄCA MONETA
Sztukmistrz stawia na stole szklankę do góry dnem. Odwija rękaw koszuli na lewym przedramieniu, a w prawą dłoń bierze d wudziestog roszową monetę.
Przyciskając ją do przedramienia dwoma palcami, wskazującym i środkowym, zaczyna przesuwać ją z góry na dół. Twierdzi, że w ten sposób wetrze monetę w skórę. Robi to jednak niezbyt zgrabnie i moneta co chwila wypada mu na sto Za każdym razem podnosi ją lewą ręką, przekłada do prawej i ponawia próby wcierania. i oto w pewnym momencie moneta niknie! Sztukmistrz pokazuje pustą prawą dłoń
- Zobaczymy, czy nie schowała się pod szklanką - mówi, stukając palcem w jej dno. Szybko odstawia szklankę na bok i o dziwo. . na stole obok szklanki pojawia się nagle moneta dwudzie-stogroszowa!
Sztukmistrz wykonuje kilka magicznych ruchów prawą ręką, chwyta odstawioną na bok szklankę i szybko nakrywa nią monetę. Znowu czary! Moneta znika. Wszyscy to widzą, bo przecież szklanka jest przezroczysta! Sztukmistrz wkłada lewą rękę pod stół, a prawą stuka w dno szklanki.-Po chwili wyjmuje rękę spod blatu. Na otwartej dłoni widnieje ta sama dwudziestogro-szówka. Wkłada ją do kieszeni, pokazuje obie puste dłonie, ujmuje szklankę, znów szybkim ruchem przesuwa ją w bok i... moneta-wędrowniczka ukazuje się ponownie oczom zdumionych widzów!
Wyjaśnienie
Wbrew pozorom sztuka nie wymaga od pokazującego wielkiej zręczności. Oparta jest na bardzo prostym pomyśle. Ale po kolei.
Pierwszy etap - to „wcieranie” monety w skórę. Łokieć musimy oprzeć na stole, a dłoń trzymać wspartą na barku. Pozorna niezręczność (kilkakrotne wypadanie monety spod palców) jest celowa. Po trzecim lub czwartym wypadnięciu, gdy podnosimy monetę lewą ręką, udajemy, że przekładamy ja do prawej. W rzeczywistości monetę pozostawiamy w lewej dłoni, a przedramię zaczynamy pocierać samymi palcami. Sprawia to wrażenie, że moneta jest pod nimi. W pewnym momencie przerywamy wcieranie, pokazujemy pustą prawą dłoń i natychmiast przystępujemy do drugiego etapu sztuki, aby widzowie nie zdążyli zainteresować się zawartością lewej dłoni.
Druga część sztuki wymaga pewnego przygotowania przed pokazem. Do obrzeża szklanki przyklejamy (najlepiej klejem nitrocelulozowym lub butaprenem) kartkę papieru i obcinamy ją ostrym nożykiem tak, by nie wystawała poza brzeg. Powstaje zatem papierowy krążek przyklejony dokładnie do obrzeża szklanki. Na stole kładziemy (również przed pokazem) arkusz papieru. Musi to być taki sam papier, jaki wzięliśmy do nalepienia na szklankę. Postawiona na nim do góry dnem szklanka, pod którą wsuwamy drugą identyczną monetę dwudziestogroszową, wygląda zupełnie normalnie i nikomu z widzów nie przyjdzie do głowy, iż jest ona zaklejona papierem. Szybkie odstawianie czy nasuwanie na monetę naszej „czarodziejskiej” szklanki spowoduje, rzecz jasna, nagłe pojawianie się jej lub znikanie. To właściwie cała tajemnica. Reszta polega na zręcznym operowaniu szklanką i monetą.
Na koniec kilka rad praktycznych. Przystępując do drugiego etapu sztuki, monetę mamy w zamkniętej dłoni lewej ręki. Wszelkie manipulacje ze szklanką musimy robić tylko prawą ręką: odsuwać szklankę, wykonywać magiczne ruchy, nakrywać monetę szklanką... Lewą rękę trzymamy swobodnie opuszczoną lub włożoną do kieszeni. Dopiero w momencie, gdy mówimy, że moneta przejdzie przez blat, lewą dłoń z ukrytą w niej monetą wsuwamy pod stół. Druga moneta w tym czasie leży sobie spokojnie pod szklanką. Dalej jest już wszystko bardzo proste. Trzeba tylko dobrze zapamiętać kolejność czynności, a wszystko uda się znakomicie, czego wam życzy
Wasz Mag
ROZWIĄZANIA:
Odgadnij: 1— E, 2-B, 3 — C.4-F, 5-A,6 D Splątane przewody: przewód nr 3
Rebusy: rek i eta podkowy, kołatka, kafel Szarada: kowadło
WYDA WNtCTWO CZASOPISM I KSIĄŻEK TECHNICZNYCH
X SIGMA
PHZiDSJ. BOHSTWO NACZELNEJ ORGANIZACJI TECHNICZNEJ
Wydawca Wydawnictwo Czasopism i Książek Technicznych NOT SIGMA Redaguje Kolegium ..Kalejdoskopu Techniki'
Adres: 00-950 Warszawa, skr poczt 1004. ul. Biała 4, tel. 26-61-31 Autorzy: Leon Droszcz, Hanna Tyszka, Barbara Waglewska. Włodzimierz Wajnert
Rysunki wykonali: B Kosacki. M. Teodorczyk. W Wajnert RS W „PKR" PZGraf. Ciechanów zam 1031/86. Nakład 100000 egz P-7S
cena 25 zł.
Połącz parami urządzenia, których działanie jest oparte na tej samej zasadzie (właściwe litery z cyframi).