338 SOFIŚCI.
nie zadano głębszego pytania. Czy można nauczyć się cnoty ? Oto problem, rozwijany po przez trzy akty przedziwnego dramatu logicznego. Pokazuje się, że Hippokrates nie wie, ani co cnota, ani co Sofista, u którego przecież chce nabyć tamtę za drogie pieniądze. Tymczasem zwolna idą do domu Kalliasza, gdzie stanął gospodą Protagoras. Odźwierny, zobaczywszy ich, zamyka im drzwi przed nosem. — Co? jeszcze Sofiści? — nie można! — Miał stary sługa racyę, bo cały dom był nimi przepełniony. Przypuszczał, że jeszcze dwóch przychodzi wyłudzać pieniądze od panicza, bo Kalliasz o tyle był hojnym dla literatów, o ile stary ojciec jego Hipponik skąpym. W końcu jednak udobruchany, otwiera, a wszedłszy razem z nimi czytelnik, przypatruje się pierwszćj odsłonie. Scenerya przepyszna! Po rannym zmierzchu i wędrówce przez ciasne uliczki, jesteśmy w perystylu, otaczającym z czterech stron przestworny dziedziniec. Pełny blask wschodzącego słońca oblewa scenę i aktorów. W jednym portyku przechadza się Protagoras, a z nim po każdćj stronie trzech młodych Ateńczyków, wśród nich dwóch synów Peryklesa. W drugim rzędzie postępuje za nimi kilku cudzoziemców. Przechadzka ślicznie opisana. Gdy orszak doszedł do końca portyku, młodzież z nadobnym ruchem rozstępuje się w dwa szeregi, przepuszcza mędrca sławnego i znowu z nim nawraca. Czujemy się od razu wśród ludzi zupełnie ucywilizowanych1).
W drugim portyku, rozsiadł się na wygodnym fotelu Hippi-a s z z E1 e i i rozprawia o astronomii; dokoła na stołkach siedzą ateńscy i zamiejscowi słuchacze. Przez otwarte zaś drzwi przyleglćj komnaty dochodzi głos P r o d y k a, który zwykle cierpiący, leży w łóżku, przykryty kołdrą i futrem. Przed nim na kanapkach kilkunastu wielbicieli, ale o czem rozprawiają, nie wiadomo; słychać tylko czasem jego bas huczący, przy którym ginie reszta głosów. Protagorasa przyrównywa Platon do Orfeusza, czarującego wszystkich swoim głosem; Hippiasza do Heraklesa, ciągle rażącego strzałami potwory bajeczne; Prodyka do biednego Tantala, który, choć w wodzie stoi i pod rozkoszną jabłonią, wiecznie głód cierpi i pragnienie. Może chciał wydrwić czczość jego nauki, a może żartował także z jego słabego żołądka, nie pozwalającego mu brać udziału w biesiadach 2).
') Ibid. P. 314—315.
2) Piat. Prot. p. 315. Zob. Bonghi, dialoghi di Platone, vol. III. p. 21.