73
a obok czwarta maleńka to ich pies. Dawno, bardzo dawno temu wyszli oni na polowanie, podobnie jak my i przepadli bez wieści! A widzisz tę szeroką, białą, gwiaździstą smugę, biegnącą środkiem nieba? To droga, po której chodził Bóg, gdy stworzył świat.
Założywszy sobie ręce na ramiona, przytuliwszy się tak do siebie, że wyraźnie poprzez odzież odczuwali przyjemne ciepło swych żywych ciał, długo nie ruszali się z miejsca, patrząc na świat, dzieląc się myślami, siląc zlać w jedno, przejęci, rozmarzeni, sobie blizcy bardziej, niż kiedykolwiek.
Nazajutrz o brzasku myśliwi wybiegli na łowy. Znowu, jak wczoraj, wiódł ich ostrożny Dżjanha, a w ślad biegli towarzysze, pilnie bacząc na to, co się działo wokoło, zręcznie wymijając zawady i unikając gałązek, które utraciwszy giętkość od nocnego mrozu, pękały za lada trąceniem ze szklanym trzaskiem, daleko rozbrzmiewającym po borze. Srebrny, koronkowy wykwit szronu ubielił pnie i konary drzew; tu, w głębi tajgi, w miejscach bezwietrznych, zacisznych, zimowe śniegi jeszcze obciążały las; przejrzysty, zlekka kołyszący się tuman poranku nadawał białym konturom jego lotność i nikłość z chmur urobionych obrazów. W miarę, jak dniało, ta chmurna głębia nasiąkała perłową światłością, jak wata wodą. Na tern tle ciemne postacie myśliwych malowały się coraz dobitniej; to też oni, czu-. jąc, jak różnią się od otoczenia, jak łatwo ich zauwa-t y żyć, szli coraz wolniej, poruszali się coraz ostrożniej. Naglę Dżjanha zatrzymał się i niecierpliwym ruchem ręki dał znak, aby stanęli. Zamarli, tłumiąc oddech, w pozach, w jakich zastał ich ten nakaz, i tylko chciwe spojrzenia rozgorzałych oczu puścili we wskazanym kierunku. Nic nie ujrzeli z początku prócz śniegu, mgły i sęków, sieć szarych zarośli, przed