4
ność choćby z ofiarą wszelkiego dobra, w domu nic nieznaczący, łagodny i względny dla każdego, a z natury najcierpliwszy, gorszą niż Sokrates szkolę tej cnoty przebył u swojćj Xantypy. Umiała ona wszelką intratę z dóbr na swoję tylko korzyść obracać, i z majątku męża osobny zbierać dla siebie: procesu z gromadą, z plebanem, z sąsiady, z każdym o kogo można było zacha-czyc, prowadziła najzapamiętalej. Dom stawał bię zbiorem owych nikczemnych prawników, którzy ją tyle swojćj sztuki wyuczyli, że ich znowu w łapki prawnicze chwytała. Kiedy ją zwykła wściekłość napadła, stawała się podobną do jędzy piekielnój; nikt wtedy, winny czy niewinny, gość czy parobek, dzieci czy mąż, w żadnym zakątku domu nie był bezpiecznym. Umiała równie głosem jak razami zagłuszyć. Sędziwy ojciec uchodził wtenczas w pole, śpiewając łacińskie psalmy, a dzieci do niego się tuliły. Kiedy ją ta wściekłość mijała, udawała bolenie serca i kolki, i wtenczas krzyczała, że na całą wieś było słychać. Plagi, bicie wieśniaków i służących, rzucanie sprzętów za ojcem, pakowanie rzeczy do pojazdów', w celu niby porzucenia na zawsze ojca, były to zwykłe dzienne i wieczorne zabawy.
Łatwo sobie wyobrazić, jakie wychowanie taka macocha mogła dać swoim pasici-bom. Najstarszą siostrę Kazimićrza wysłał ojciec do krewnych, a czterech małych chłopaków zostało się w domu. Dzieci te rzadko miały przystęp do pokoju rodziców. Izba czeladnia i chaty wieśniacze były zwykłym ich przytuł • kiem. Kiedy się pochorowali na odrę, leżeli pokotem w małćj izdebce kuchennej , a żaden ze służących nie mógł z rozkazu pani do biednych sierot przystąpić, aby nic zarazić małćj jeszcze córki macoszynćj , która opływała we wszelkie rozkosze. Starszy brat Kazimiórza umarł, reszta zaś chłopców wyzdrowiała staraniem kobićt ze wsi, które ulitowawszy się nad sierotami, przynosiły im lekarstwa i opatrzenie. Najprzywiązańsza i najlitościwsza z tych poczciwych wieśniaczek nazywała się Róża. Byłato kobieta już stara, prawdziwa matka, bo wypiastowała każde z tych dzieci. Ona to znosiła od macochy najgrubsze łajania, kułaki, i służbę najprzykrzejśzą, a wszystko nie dla jakiej nagrody, ale z czystej miłości, powiadając, że nieboszczka matka zaklęła ją przed śmiercią, aby nad sierotami miała opiekę.
Acz ojciec był dobry, jednak o dzieci mało dbał, i nie lubił ani je pieścić, ani z niemi rozmawiać. Wychowanie więc biednego Kazimierza było zupełnie zaniedbane, rósł Bobie jak drzewko w polu, dziki, nieśmiały, ale Bwobodny, używał wolności wtenczas, kiedy użycie jćj, nie mogło być szkodliwe. Bujając wolno po polach i górach, wcześnie nabrał zamiłowania natury, bo ta była mu jedyną przyjaciółką, przed którą mógł się był z świeżych swych uczuć spowiadać.
Ten rodzaj życia wpół dziki, a przytćm poetyczny, wykształcił charakter jego, i na los dalszy wpłynął. Położenie Lipnicy-Murowanćj było bardzo urocze. Dwór leżał w dolinie, oblany rzeką, która z gór Szumiąc spadała. Chaty rozrzucone po wyżynach, śród sadów, czarujący w jesieni dawały widok. Młyn wodny nad stawem napełniał łoskotem cichą dolinę. Pobok rozciągały się pasma gór coraz wyższych, a w pogodny ranek wzniesione ku niebu Karpaty zda-